Rozdział 11.
- Zapraszam - powiedział policjant otwierając drzwi gdzie już przy stoliku siedział Jeffrey. Uśmiechnął się do mnie ukazując szereg zadziwiająco białych zębów, co szybko odwzajemniłam. Zajęłam wolne miejsce przed nim i od razu zaczęłam mówić.
- Jeff... ja już wszystko wiem. - powiedziałam tracąc mój szczery uśmiech, którym obdarowywałam tylko nielicznych. Mężczyzna zmarszczył brwi, nie rozumiejąc o co mi chodzi.
- Odnalazłam twoją matkę...- przerwałam by zobaczyć jego reakcję. W jego oczach pojawiła się rozświetlająca radość ale nie odpowiedział nic, czekając jak powiem coś więcej.
- Powiedziała mi wszystko ; kto zabił Chloe, gdzie jest pochowana i jak mogę cię stąd wyciągnąć. - wzięłam głęboki oddech i gdy już miałam zacząć mówić dalej, wyprzedził mnie.
- Dlaczego to ty masz to zrobić, a nie ona? Przecież jest w mieście, prawda? - zmrużyłam oczy i lekko przygryzłam wargę.
- Wiesz Jeff... twoja mama zmarła dwa dni temu, dziś był pogrzeb - wyjaśniłam bawiąc się bransoletką ze stresu. Jeff nagle posmutniał. Uchwycił swój nieogolony podbródek lewą ręką i przejechał nią wzdłuż kości.
- Dała mi to przed śmiercią - powiedziałam wyjmując z torby dziennik pani Clark. Położyłam go na stoliku i przesunęłam w jego stronę. Spojrzał podejrzliwie na mnie, a potem wyciągnął rękę w stronę pamiętnika. Otworzył go na pierwszej stronie i zaczął uważnie czytać. Obserwowałam każdą jego reakcje, która być może, podpowiedziałaby mi co mam zrobić w tej sytuacji. Gdy zauważyłam, że spłynęła mu po policzku łza, wiedziałam, że muszę go stąd wyciągnąć.
Wstałam gwałtownie z krzesła i wyrwałam mu dziennik z ręki, z którego od razu wyleciała potrzebna mi zawartość. Pozbierałam dowody na zabójstwo wykonane przez Caleba, oddałam Jeffreyowi dziennik i spojrzałam mu prosto w oczy.
- Wydostanę cie stąd, choćby nie wiem co - w jego oczach ponownie pojawiła się nadzieja.
- Dziennik jest dla ciebie, czytaj go, tego chciałaby twoja mama - powiedziałam i wyszłam z pomieszczenia. Byłam już pewna, co mam zrobić.
*****
Parę minut później byliśmy już pod domem Caleb. Zadzwoniłam do drzwi, które zadziwiająco szybko zostały otworzone przez Caleba.
- Musimy pogadać - zachowałam powagę i dyskrecję, gdyż jego mama znajdowała się w pobliżu.
- Cześć, też się cieszę, że cię widzę Abi - zażartował chłopak posyłając mi sarkastyczny uśmiech.
- Sprawa jest poważna - ściszyłam głos gdy podeszła do drzwi jego mama.
- Chodź - powiedziałam ciągnąc lekko za jego rękaw. Weszliśmy do samochodu, w którym czekał Colin.
- Uuu.. nowy kolega? Czemu mi nic nie mówiłaś? - zaśmiał się cicho.
- A czy ty mówisz mi wszystko ? - spojrzałam na niego groźnie i, w przeciwieństwie do niego, wcale nie żartowałam.
- Co masz na myśli ? - zmarszczył brwi. Rzuciłam w niego wszystkimi papierami, które wcześniej znajdowały się w pamiętniku zmarłej pani Clark.
- Zabiłeś ją ... - Caleb przeglądał to, co wylądowało na jego kolanach. Chłopak kręcił głową, udając, że nie wie o co chodzi.
- Chloe Clark, papierosy, pistolet taty... Już sobie przypominasz ? - zapytałam sarkastycznie. Byłam wściekła i nie dało się tego nawet ukryć.
- Abi ... to nie tak jak myślisz. - wydukał chłopak.
- A jak Caleb? Jak inaczej można nazwać zabójstwo niewinnej dziewczyny, która jako jedyna wtedy martwiła się twoim zdrowiem? Zabiłeś ją tak naprawdę za nic ! I jeszcze nic mi o tym nie powiedziałeś ! Jesteśmy przyjaciółki do cholery ! - wykrzyczałam przez płacz. Colin objął mnie wokół szyi i przycisnął moją głowę do swojej klatki piersiowej.
- Przez ciebie w więzieniu siedzi niewinny człowiek... - powiedziałam cicho ale wystarczająco by usłyszał. Caleb wpatrywał się w ręce, które spoczywały bezwładnie na jego kolanach. Nawet nie mrugał. Oddaliłam się od Colina i zaczęłam mówić.
- Liczę, że zgłosisz się na policję. Powiesz im wszystko i odsiedzisz swoją karę. Co jak co... ale zabójstwo to przesada. - ostatni raz wytarłam łzę z mojego policzka. Nawet nie zauważyłam kiedy zaczęłam płakać. Może nie wyglądam na taką ale bardzo rusza mnie ostatnio krzywda ludzka. Po wypadku Nathana wszystko się we mnie pozmieniało. Mimo tego, że nadal jestem szaloną Abigail Watersoon, to i tak czuję, że teraz nie będę obojętna na jakąkolwiek ludzką krzywdę. Upewnia mnie w tym sporo ostatnich wydarzeń w moim życiu.
- Dobrze, zrobię to jeszcze w tym tygodniu - odpowiedział zawiedziony Caleb. Był totalnie przybity tym, że tyle razy udało mu się uniknąć kary za wszystkie wybryki, a teraz sam musi zgłosić się na policję. Nie tylko jego to dołowało. Moje serce krajało się patrząc, jak cierpi mój najlepszy przyjaciel. Ja w więzieniu nie mogłam wytrzymać 48 godzin bo to miejsce mnie przytłaczało, a on bezie musiał siedzieć tam o wiele dłużej.
- Jeżeli będziesz potrzebował podwózki albo czegokolwiek to mów śmiało - zaoferował Colin. Przytaknęłam od razu.
- Na mnie i na Colina możesz liczyć zawsze, choćby nie wiem co p odparłam pocieszającym tonem głosu. Caleb posłał nam zbolały uśmiech, bo na taki go było tylko stać, i wysiadł z samochodu kierując się w stronę drzwi swojego domu.
- Nie wiem czy dobrze robię - powiedziałam cicho,zerkając na Colina. Nagle on ujął moją twarz w dłonie i przekręcił w swoją stronę, w ten sposób, że teraz patrzyliśmy sobie prosto w oczy.
- Abi, robisz bardzo dobrze. Jeffrey nie może tam siedzieć za Caleba. Postąpiłaś jak najbardziej słusznie. - wpatrywał mi się prosto w oczy tymi swoimi piwnymi oczami, w których skrywało się mnóstwo tajemnic i przeżyć. Gdy uświadomiłam sobie, że wpatrujemy się tak już ponad normę, szybko otrząsnęłam się z magicznego czaru.
- Oookej, przeginasz - moja dłoń powędrowała na jego czoło i delikatnie popchnęła, co pozwoliło mi uwolnić twarz z jego dłoni. Zaśmialiśmy się głośno. Po kilku minutach Colin odpalił silnik samochodu i ruszył w stronę domu.
****
- Wróciłam ! - wykrzyczałam zdejmując buty przed drzwiami. Pokierowałam się w stronę salonu, który znajdował się po drugiej stronie mojego domu. Ku mojemu zdziwieniu ujrzałam dwóch policjantów siedzących na kanapie naprzeciwko moich rodziców.
- Panowie w sprawie Caleba. Chcą zadać tylko parę pytań - wyjaśniła moja rodzicielka.
- Tu nie ma co wyjaśniać - powiedziałam grzecznie.
- Proszę pani, tylko parę pytań - zaprotestował jeden z policjantów.
- Nie będę kapować policji na mojego najlepszego przyjaciela. Wszystkiego dowiecie się od niego, on zna całą historię ze szczegółami. - odpowiedziałam już mniej grzecznie niż za pierwszym razem.
- Ale proszę pani ... - zaczął ponownie policjant.
- Mogę odmówić zeznań, prawda? - zapytałam.
- Tak, oczywiście ale jednak chcielibyśmy żeb...- przerwałam zestresowanemu policjantowi.
- A więc odmawiam, do widzenia. - ukłoniłam się i posłałam nieszczery uśmiech po czym wbiegłam na górę po schodach. Zamknęłam się w pokoju i puściłam głośno muzykę. Zdjęłam spodnie, zostając w samej koszulce i majtkach. Zaczęłam tańczyć, kołysząc biodrami w rytm muzyki. Nagle z jednego z otwartych okien usłyszałam gwizdanie. Wyciszyłam odrobinę muzykę i wychyliłam głowę przez okno znajdujące się naprzeciwko ulicy. Moim oczom ukazał się stary, obleśny i pijany facet śliniący się na mój widok.
- Hej maleńka, pokaż coś więcej. - po tych słowach mężczyzna - o ile można go tak nazwać - oblizał swoje wargi. Po moim ciele przeszedł dreszcz obrzydzenia ale postanowiłam nie zostawiać go bez nauczki. Włożyłam kciuk do buzi i zaczęłam go ssać, bardziej zachęcając tym starego zboczeńca. Oddaliłam się trochę by móc chwycić w dłoń szklaną, dużą muszę znad morza, która stała na moim biurku. Nadal kusząc swoimi ruchami, podeszłam bliżej do okna. Wzięłam mocny zamach i niespodziewanie rzuciłam w mężczyznę ciężkim przedmiotem. Gdy muszla uderzyła go mocno w oko, tym samym rozbijając się na milion kawałeczków, wykrzyczałam w jego stronę.
- Piedrol się zboczeńcu ! - gdy mężczyzna uciekł z wielką raną pod okiem ja zamknęłam okno i położyłam się na łóżku. Po kilku minutach usłyszałam kolejne gwizdanie, tym razem z okna, które ukazywało tylko i wyłącznie dom Colina. Podeszłam do okna i ujrzałam Colina siedzącego na parapecie.
- Pokaż coś więcej mała ! - Colin usiłował naśladować głos tego zboczeńca. Zaśmiałam się pod nosem.
- Hej ?! - zatrzymał mnie przed zamknięciem okna.
- Dziś jest czwartek, nie sobota - brunet uśmiechnął się tryumfalniej patrząc na moje majtki z napisem. Zaśmiałam się głośno i pokazałam mu serdecznego palca. Oboje z uśmiechami na twarzy zamknęliśmy okna i odeszliśmy w swoją swoją stronę.
___________________
Witajcie kochani <3 Przychodzę do was z kolejnym rozdziałem. Mam nadzieję, że wam się spodoba i docenicie moją pracę komentując i zostawiając gwiazdki ;)
Dziękuję też za tak sporą liczbę wyświetleń i komentarzy w poprzednich rozdziałach. Największe podziękowania tym, którzy dodali moją książkę do biblioteki czy listy lektur i są ze mną na bieżąco <3
Mam nadzieję, że będzie was tutaj coraz więcej ;*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top