Rozdział 7.
Przez całą drogę nie było chwili, w której panowałaby kompletna cisza. Cały czas wymieniliśmy swoje poglądy na różne tematy i poznawaliśmy swoje zainteresowania. Dzięki temu wiele się o nim dowiedziałam. Ma na imię Colin Black, ma 19 lat, przerwał studia z niewiadomych przyczyn, wcześniej mieszkał w Tennessee z rodzicami ale postanowił się przeprowadzić i żyć na własną rękę. Popieram takie rozwiązanie. Sama chciałam i nadal chcę wyprowadzić się po ukończeniu 18 lat. Colin cały czas śmiał się i wygłupiał, co bardzo cenię w ludziach. Ale widoczne było to, że coś go powstrzymuje, muszę pokazać mu jak można się wykorzystać swoją młodość.
- To tutaj - powiedziałam pokazując palcem na dom opieki. Podziękowałam chłopakowi i wymieniłam się z nim spojrzeniem. Nieśmiało wydukał z siebie " cześć" na pożegnanie. Odpowiedziałam z pewnym siebie uśmiechem i opuściłam pojazd kierując się w stronę wielkiego budynku. Otworzyłam wielkie drzwi i weszłam do środka. Minęłam kilka osób w białych fartuchach jak i również na wózkach inwalidzkich, z kroplówkami przy nodze, gdy wreszcie zatrzymała się obok mnie jedna kobieta z tych w białym i zapytała zbyt miłym i denerwującym dla mnie tonem.
- Witaj, ty pewnie jesteś Abigail ? - przewróciłam oczami gdy usłyszałam moje pełne imię z ust wolontariuszki.
- Tak, ale jak już pani musi tu pracować to proszę pamiętać, że nie jesteśmy jeszcze na T. - stwierdziłam, powstrzymując śmiech w duchu. Lubie tak onieśmielać ludzi.
- Dobrze więc Panno Abigail ... - w połowie zdania umilkła by przełknąć ślinę, a ja wykorzystałam chwilę ciszy i zaczęłam mówić.
- Okej, teraz już możemy przejść na T, jestem Abi. - zwijałam się ze śmiechu w głębi duszy, a wyraz twarzy miałam poważny. Wolontariuszka posłała mi zbolały uśmiech.
- Sue, miło mi - odwzajemniłam uścisk dłoni młodej kobiety.
- No więc Abigail - zaczęła - oprowadzę cię po hospicjum - Hospicjum ? Dom opieki ? Już się pogubiłam. Młoda kobieta pokazywała mi sale i wszystkie niezbędne do zobaczenia miejsca. Szybko zorientowałam się, że dominuje tu biel.
- Jasne kolory odzwierciedlają nadzieję i czystość - powiedziała Sue, jakby czytała mi w myślach. Faktycznie, ludzie męczący się z rakiem będą patrzeć na kolor ścian, który mają w pokoju .. zabawne.
Zawieszając oko na niektóre z sal, widziałam wiele smutnych i przygnębionych twarzy osób, które już dawno straciły wiarę w siebie i zostali przywiązani do rutyny i codzienności. Widziałam starsze i młodsze osoby, a nawet i dzieci poniżej 5 lat. Rozglądałam się dookoła z ogromnym przerażeniem. Przecież te osoby nie mają żadnych korzyści z może ich ostatnich dni życia. Zastanawiałam się co ja robię w tak przygnębiającym miejscu. Jedyne co słyszałam to płacz i krzyk lub po prostu ciszę i smutek ze strony niektórych pacjentów. Nawet w dzieciach brakowało uśmiechu, dziecięcej radości. Nie mogłam zamknąć ust z przerażenia.
- Przydzielimy ci trzy osoby, z którymi będziesz się widywać gdy się tu pojawisz. - powiedziała kobieta gdy wróciłyśmy do punktu rozpoczynającego wcześniej naszą wycieczkę.
- Aż trzy osoby ? - zapytałam ze smutkiem w moim głosie. Nie wytrzymam nawet 5 minut z jedną z nich przez ich negatywne podejście do wszystkiego.
- Pierwszą osobą będzie pani Clark. - gdy usłyszałam nazwisko wypowiedziane przez Sue, od razu po mojej głowie przemknęła myśl, że już kiedyś słyszałam to nazwisko. Sama nie wiem skąd je znałam, może usłyszałam gdzieś w telewizji. Nie zamierzałam zawracać sobie tym głowy, może to zwykły przypadek.
- Kobieta z alzheimerem, ma 86 lat, trafiła tu dość dawno temu. Nadal nie pamięta żadnego ze swoich bliskich. - gdy skończyła mówić, na moich plecach pojawiły się ciarki. Z jednej strony cieszyłam się ponieważ wiem jak obchodzić się z osobami, które chorują na to cholerstwo ponieważ moja babcia niestety na takie cholerstwo chorowała i po kilku latach opiekowania się nią, po prostu odeszła z powodu wieku. Ale z drugiej strony wiem też, że ciężko jest przebywać z takimi osobami.
- Jest na skraju wyczerpania, krótko mówiąc... jedną nogą stoi już po drugiej stronie. - westchnęłam cicho i zmarszczyłam brwi.
- Chodź - kiwnęła głową i zaczęła iść w stronę korytarza. Po drodze wzięła z wieszaka biały fartuch z plakietką, na której widniało już moje imię i nazwisko.
- Załóż to zanim wejdziesz do jakiejkolwiek sali - oznajmiła. Zarzuciłam na siebie biały materiał i zaczęłam iść dumnym krokiem. Osoby mijające mnie na korytarzu zaczęły od razu mówić mi dzień dobry, co wcześniej się nie zdarzało w takich miejscach. Doktor Watersoon, całkiem fajnie. Uśmiechnęłam się do siebie, po czym skręciłam w prawą stronę za złotowłosą Sue. Ujrzałam starszą panią, wpatrującą się w okno po jej lewej stronie.
- Dzień dobry Pani Clark. - przywitała się dość głośno Sue. Pewnie dlatego, że Pani Clark miała problemy ze słuchem. Gdy starsza kobieta odwróciła głowę w naszą stronę, uśmiechnęłam się delikatnie w jej stronę. Starałam się aby mój uśmiech wyglądał na jak najbardziej naturalny. Nie cieszył mnie fakt, że muszę tutaj być, dlatego też musiałam sprawiać szczęśliwą dla choćby tych schorowanych osób, które zapomniały już co to szczęście. Jej wzrok był uderzająco podobny do kogoś, kogo już spotkałam.
- To jest Abigail, pani nowa wolontariuszka, będzie się panią zajmowała przez kilka najbliższych tygodni. - emerytka uśmiechnęła się promiennie, czarując mnie swym onieśmielającym spojrzeniem. Ten uśmiech również wydawał mi się znajomy. O co chodzi do cholery ?! Postanowiłam również uznać to za zwykły zbieg okoliczności, choć z trudem mi to przyszło.
- Zostawię was na chwilkę same żebyście mogły się troszkę poznać. - powiedziała kobieta, która mnie tu przyprowadziła. Gdy miała już opuszczać pomieszczenie, chwyciłam ją za nadgarstek i zbliżyłam się do jej ucha.
- Co z pozostałą dwójką ? Miałam poznać 3 osoby. - zapytałam dyskretnie.
- Wszystko w swoim czasie Abi - posłała mi przyjazny uśmiech i nagle zniknęła za drzwiami. Odwróciłam się w stronę leżącej na łóżku kobiety i ruszyłam w stronę krzesła znajdującego się obok łóżka. Usiadłam i założyłam nogę na nogę.
- Piękny dzień, prawda? - zapytałam spoglądając w okno, znajdujące się naprzeciwko mnie. Kobieta odwróciła głowę w moją stronę, tak, że okno było teraz poza jej polem widzenia.
- Abi ... - powiedziała cichym głosem - Abi Watersoon - obdarzyła mnie szczerym uśmiechem gdy przeniosła wzrok z plakietki, znajdującej się nad moją lewą piersią, na moje oczy.
- Pani Clark ... Pani Barbara Clark - odwzajemniłam uśmiech. Kobieta spoważniała i odwróciła ponownie głowę w przeciwną stronę.
- Te nędzne wolontariuszki już przedstawiły ci mój cały życiorys Hę ? - Zapytała, lecz nie oczekiwała żadnej odpowiedzi, dlatego zaskoczyłam ją.
- Przeczytałam na pani karcie - pokazałam na kawałek twardej karty przypiętej do łózka - Proszę nie robić z siebie takiej sławnej i znanej w tym szpitalu czy cokolwiek to jest - powiedziałam żartobliwie. Staruszka popatrzała na mnie chwilę i zaczęła śmiać się na głos. Bez zastanowienia szybko do niej dołączyłam.
- Jesteś inna niż te wszystkie wolontariuszki - powiedziała troskliwym tonem.
- Czyli jakie one są ? - zapytałam z zaciekawieniem.
- Puste ... nie wiedzą, że alzheimer nie szkodzi na słuch i co za tym idzie, drą mi się codziennie do ucha przez dobre 5 lat. - wybuchnęłam głośno śmiechem, a ona sekundę później zrobiła to samo.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top