c z t e r d z i e ś c i t r z y

Przez następne dwa dni, czekałem na jakikolwiek znak życia od Nialla. Jednak wciąż nic nie nadchodziło. Czwartego dnia, kiedy go nie było, odszukałem McKennę.

Wszedłem do starej kamienicy i zmarszczyłem nos. Śmierdziało tu szczynami, a ze ścian schodziła farba. Poprawiłem rękawy skórzanej kurtki, nie chcąc za bardzo się wyróżniać w tej dzielnicy. 

Wszedłem na drugie piętro i zapukałem. Długo nikt nie otwierał, więc wszedłem do środka. Rozejrzałem się i zmarszczyłem brwi, schowałem nos w zgięciu łokcia, przez smród. Ktoś tu umarł? Nie chcę wiedzieć. 

Wszedłem do salonu, a właściwie jedynego pokoju w tym małym obskurnym mieszkanku. Na kanapie zobaczyłem McKennę. Leżała rozłożona na kanapie, z jedną nogą zwisającą z niej. Jej jasne włosy były rozrzucone, oczy przymknięte. Miała na sobie poszarpane na nogawkach jeansy, ubrudzone przy ciemnych pół glanach błotem. Otworzyłem szeroko oczy i podszedłem do niej.

- McKenna - dotknąłem jej ramienia i zobaczyłem strzykawkę wbitą w jej rękę - Cholera - wymamrotałem. Nie mogę stracić jednej z ostatnich osób, która może mieć jakiekolwiek pojęcie o tym gdzie Niall może być! 

Wyjąłem z niej strzykawkę i rzuciłem na podłogę. Sprawdziłem jej puls i czy oddycha. Musiała zrobić to dosłownie chwilę temu..

Wziąłem ją na ręce.

- Nie umieraj - wymamrotałem schodząc z nią po schodach - Nie możesz umrzeć, okay? Musisz mi pomóc - mówiłem wkładając ją do mojego samochodu. Dojechałem do najbliższego szpitala i czekałem kilka godzin. Zadzwoniłem do Catherine z prośbą by odebrała Claudię ze szkoły. 

Zobaczyłem lekarza i szybko wstałem z krzesełek.

- Co z McKenną Ramirez? - spytałem podchodząc do niego. 

- Jest Pan z rodziny? - uniósł brwi.

- Jestem jej chłopakiem - wypaliłem, a on zmierzył mnie wzrokiem jakby nie do końca wierząc w moje słowa. 

- Jej stan jest stabilny. Zażyła..

- Mogę z nią porozmawiać? - przerwałem mu.

- Na pewno jest Pan jej partnerem? - spytał podejrzliwie.

- Tak! 

Nie panowałem nad sobą. Wszystko się waliło, a ja wariowałem bez Nialla i przy okazji przez to, że nie wiedziałem, czy on w ogóle żyje. A co jeżeli przyszedł mu do głowy równie głupi pomysł co McKennie?

- Obudzi się za około godzinę..

Minąłem go i wszedłem do sali w której leżała McKenna. Usiadłem na krzesełku obok niej, wpatrując się w jej bladą twarz.

- Jesteś jedną z moich ostatnich desek ratunku McKenna - wyszeptałem - Musisz coś o nim wiedzieć. Pomóc mi. Tracę zmysły, zastanawiając się, gdzie może teraz być - schowałem twarz w dłoniach. Nawet nie wiedziałem kiedy zacząłem płakać. 

Nim się obejrzałem, nastał wieczór. Wiedziałem, że jeżeli ona się zaraz nie obudzi, będę musiał wracać do domu, do Claudii, bez jakichkolwiek informacji. 

Usłyszałem ciche charknięcie. Spojrzałem na McKennę, która brała pierwszy głęboki oddech. Poruszyłem się na krześle.

- McKenna - powiedziałem, a ona spojrzała na mnie jak spłoszony jeleń.

- Co ty robisz w niebie? Umarłam, żeby uciec od tego wszystkiego. 

- Nie umarłaś. Przywiozłem cię do szpitala..

- C-co zrobiłeś? - usiadła gwałtownie - Jak mogłeś! Chciałam umrzeć! 

- Nie mogłem na to pozwolić..

- I tak wszyscy umrzemy. Wszyscy, którzy mieli cokolwiek wspólnego z gangiem - rzuciła się znowu na pościel, a przez jej skroń spłynęła łza.

- A Niall? - spytałem na co zmarszczyła brwi patrząc na mnie. 

- Co on?

- Gdzie on jest? Też grozi mu niebezpieczeństwo?

- Jest pupilkiem szefa - prychnęła - Zdradził nas. Ale nie pozwoli go skrzywdzić, chyba, że zrobi to osobiście. 

- Kto was zdra-

- Szef! On to wszystko wymyślił! Chciał nas wszystkich pogrzebać żywcem! Każdy maczał palce w tych morderstwach! My wszyscy już nie żyjemy! - krzyczała z gniewnymi łzami spływającymi po jej policzkach, znowu podnosząc się do pozycji siedzącej - Wszyscy nie żyjemy rozumiesz? - wyszeptała wpatrując się we mnie szklistymi oczami - Wolałam to zrobić sama. Ale to zepsułeś..

- Pomóż mi znaleźć Nialla - powiedziałem powoli, a ona prychnęła cicho - A ja pomogę tobie. 

Zmarszczyła brwi spoglądając na mnie.

- Znajdź naszego szefa, wtedy znajdziesz Nialla. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top