Rozdział 3.
Wszedł do pokoju spokojnie, nawet nie pomyślał o zatrzaśnięciu z impetem drzwi. Sprawiał wrażenie nieco nieobecnego, lecz nie wydawało się jakby za moment bracia mieli oglądać jego wybuch złości.
Cene i Peter popatrzyli na siebie, starając się wspólnie odszyfrować zachowanie brata. Jednak najmłodszy Słoweniec nie zwracając na nich uwagi zaczął wkładać do walizki rzeczy leżące najbliżej. Niedługo mieli opuścić hotel, nie chciał niepotrzebnie wszystkiego spowalniać.
- Domen, wszystko okej? – zagadnął Cene, kładąc bladą dłoń na ramieniu młodszego brata, który ze spokojnym wyrazem twarzy obrócił się do niego przodem. Najpierw spojrzał na Cene, następnie na Petera. Obaj mieli zmartwione wyrazy twarzy.
- Tak, niby dlaczego miałoby nie być? Peter wygrał konkurs, ja zająłem siódme miejsce, ty piętnaste – odrzekł ciemnowłosy, wzruszając ramionami.
- Właśnie o to mi chodzi – mruknął średni z braci, a Domen jedynie wywrócił oczami i pokiwał głową na boki.
Cene odwrócił się do Petera, który wciąż nie do końca był w stanie pojąć sytuację. Po chwili bracia zaniechali dalszych prób dotarcia do Domena. Stwierdzili, że skoro zachowuje się właśnie w taki sposób, to doskonale poradzi sobie ze swoimi emocjami. Jako lider Pucharu Świata nie był przyzwyczajony do spadania z podium, jednak nic nie wskazywało na to by to go w jakiś sposób dekoncentrowało.
Jednak sytuacja była zupełnie inna niż wydawało się Słoweńcom. Rzeczywiście, dość niska lokata Domen nie zirytowała go tak jak zazwyczaj się działo. A nie stało się tak, ponieważ Domen miał zupełnie inny powód do zmartwień. Ten powód miał blond włosy, ponad metr osiemdziesiąt wzrostu i nazywał się Andreas Wellinger.
Domen nie mógł zapomnieć wyrazu twarzy swojego przyjaciela, kiedy kompletnie zawalił skok i ulokowało go to na takiej lokacie, że nie miał nawet najmniejszych szans na wejście do następnej serii.
Nie uśmiechnął się po tym, tak jak zawsze miał w zwyczaju. Był najzwyczajniej w świecie wściekły a zarazem smutny. Prevc karcił się w myślach za to, że twierdził że to byłoby lepsze niż jego tradycyjny pokorny uśmiech. Nigdy wcześniej nie widział Andreasa w takim stanie i miał nadzieję, że więcej się to nie powtórzy.
Brunet skończył pakowanie, po czym spojrzał na zegarek wiszący na ścianie, który wskazywał kilka minut po siedemnastej. Niedługo musieli wyjechać z Lillehammer. Domen zmarszczył brwi. Andreas powinien już do niego przyjść i pożegnać się tak jak to miał w zwyczaju. I choć Słoweńcowi nie raz wymsknęło się, że nie musi tego robić, to Niemiec i tak zawsze przybiegał, choćby żeby w cztery oczy powiedzieć mu „Cześć, do zobaczenia niedługo, napisze później".
Może właśnie dlatego Domen poczuł smutek i zawód? Miał wrażenie, że traci coś ważnego.
- Zbierajcie się młodzi, idziemy – powiedział Peter, wychodząc z łazienki po czym chwycił rączkę swojej walizki i ruszył w stronę drzwi a młodsi bracia podążyli za nim.
Domen rozglądał się po korytarzach, gdzie swoje pokoje opuszczali inni skoczkowie. Peter szedł obok Kamila Stocha, dyskutując z nim o czymś, Cene, Robert i Jurij szli razem śmiejąc się co chwila.
Tylko Domen był samotny. Czuł się tak bardzo często, mimo że większość skoczków była naprawdę życzliwa. Jednak brakowało mu tylko tego jednego, który najprawdopodobniej opuścił już hotel.
Żałował, że nie podszedł do niego od razu po konkursie. Tak bardzo chciał z nim porozmawiać, spróbować go w jakikolwiek sposób pocieszyć, nie ważne było że wcale nie potrafi tego robić. Potrzebował rozmowy z Wellingerem, podświadomie bardziej niż mu się wydawało. Pisanie nie było takie samo, wolał kiedy Niemiec był obok i mógł go wtedy obserwować. Zdecydowanie bardziej wolał widzieć swojego rozmówcę, nieważne że wielu ich nie było, nieważne że nie raz płoszył się przy ludziach i był w stanie jedynie słuchać.
To takie paradoksalne, na konkursach, podczas samego lotu sprawiał wrażenie osoby pewnej siebie, która wie czego chce, do czego dąży. Jednak w prawdziwym świecie, kiedy był daleko od skoczni, to wszystko znikało, a on na powrót stawał się zamkniętym w sobie Domenen, który dopuszczał do siebie zaledwie garstkę osób.
Kiedy Słoweniec wkładał swoją walizkę do bagażnika autokaru, poczuł wibracje w kieszeni spodni. Wyciągnął swój telefon i odczytał wiadomość, która do niego przyszła.
„Przepraszam, że się nie pożegnałem, ale Stephan zgubił klucz i musieliśmy go szukać. Wszyscy i tak czekali chwilkę na nas , więc nie miałem jak się wyrwać. Nie bądź zły, naprawdę przepraszam, Domen."
Domen sam nie wiedział co czuje. Nie mógł być zły, ponieważ byłoby to dość głupie podejście z jego strony. Przecież sam mówił Andreasowi że nie musi się z nim żegnać za każdym razem.
Jednak czuł coś czego nie powinien. I on dokładnie wiedział co to za uczucie, kiedy był młodszy nie raz odczuwał je bardzo mocno, szczególnie względem najstarszego brata, w którego wówczas żył cieniu.
Zazdrość.
Tylko dlaczego?
Odpisał mu zdawkowe „wszystko w porządku" oraz życzył miłej podróży do swojego kraju, w którym trenować miał przed Engelbergiem.
Po chwili zauważył jak Peter rozmawia jeszcze z Austriakami, toteż postanowił wsiąść do autokaru i w spokoju poczekać na odjazd na lotnisko. Zrobił zaledwie dwa kroki w stronę drzwi a usłyszał swoje imię kilka metrów od siebie.
Zdziwiony odwrócił się w stronę blondyna, który po chwili znalazł się obok niego.
- Cześć, chciałem powiedzieć, że to były naprawdę dobre zawody – zaczął Norweg z ogromnym uśmiechem. – Nie trać formy do Engelbergu, nie chcę tak łatwo zabrać ci żółtej koszulki.
- Nie martw się, tak łatwo jej nie oddam – mruknął Słoweniec, uśmiechając się pod nosem.
- Dobrze to słyszeć – zaśmiał się Tande – Muszę lecieć, do zobaczenia na zawodach!
- Cześć.
Brunet był pod ogromnym wrażeniem tego co właśnie miało miejsce. Do tej pory jako pierwszy podszedł do niego tylko Andreas.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top