[2/2]

Obudziłem się, czując przenikliwe promienie słoneczne, rażące mnie pomimo zamkniętych powiek.

Otworzyłem lekko oczy, by zaraz tego pożałować i zmrużyć je od nadmiaru światła. Śnieg jak lustro odbijał każdy promień, błyszcząc się i świecąc, jakby to nie kryształki lodu go tworzyły, a miliardy pokruszonych diamentów.

Na tle tego blasku widziałem zarys Twojej głowy, jasne jak aureola włosy, zwężone źrenice...

I gładką dłoń na moim policzku.

Zamruczałem. Jej delikatne ruchy były najprzyjemniejszym, czego w życiu doświadczyłem.

- Lu... - Szepnąłem cicho, a Ty uśmiechnąłeś się. Nie był to ten sam uśmiech, który widziałem podczas naszego drugiego spotkania. Ten był inny. Piękniejszy, szczery i magiczny, sprawiający, że kręciło mi się w głowie.

Jak mogłem się tak szybko i nieodwracalnie zakochać?

- Tak, Sehunnie? - To co powiedziałeś. To, jak wypowiedziałeś to wcześniej nic nie znaczące słowo ,,Sehun" sprawiło, że nabrało ono głębszego znaczenia.

- Powiedz to jeszcze raz, Lu - zażądałem, łapiąc Twoją drugą dłoń. Nie wyszarpnąłeś jej.

- Tak, Sehunnie? - Powtórzyłeś z błyskiem w oczach, patrząc prosto w moje zwierciadła duszy. Wiedziałem, co się w nich odbija. Nadzieja, czysta radość i przyćmiewająca wszystkie inne uczucia miłość.

Skąd wiedziałem? To właśnie one rozrywały moje serce.

Zauważyłeś je?

Pewnie nie.

Splotłem nasze palce razem.

- Masz takie gładkie dłonie... - Westchnąłem. Pchany pragnieniem poczucia Twojej miękkiej skóry podniosłem nasze splecione ręce do ust, całując delikatnie wierzch Twojej dłoni. Jesteś cudowny nawet z krwistymi rumieńcami, wiesz, Luhan?


~♣~


Od tamtej pory znowu zacząłeś codziennie przychodzić do szpitala. Wybaczyłem Ci nawet tę kilkutygodniową rozłąkę, bo obiecałeś, że to się więcej nie powtórzy. Kłamałeś, ale było to tak piękne kłamstwo, że chciałem w nie wierzyć.

W czasie Twoich wizyt leżeliśmy w moim łóżku, ciesząc się swoim ciepłem, lub przesiadywaliśmy na popisanej markerami ławce w parku, otoczonej przez srebrny blask śniegu. Nawet sami zapisaliśmy na niej jak typowi, zakochani nastolatkowie nasze inicjały w sercu. Śmiałem się z tandetności obrazka, jednak Ty odpowiadałeś, że to co zapisane, staje się trwalsze.

A Tobie zależało na trwałości.


~♣~


Każde nasze spotkanie leczyło moje chore serce.

Wiem, że to śmiertelna choroba, ale pomimo tego z każdym muśnięciem Twojej skóry, każdą minutą spedzoną w towarzystwie zapachu lipy czułem się zdrowszy. Nawet duszności i okropne zmęczenie, które wcześniej często mnie dopadały teraz wydawały się zapomninać o mojej skromnej osobie.

Miałem dla kogo żyć.

Ta piękna świadomość sprawiała, że każdego dnia budziłem się z uśmiechem na ustach i nadzieją, że dziś także Cię zobaczę.

Nie zawodziłeś mnie.

Czas mijał, a my staliśmy się kimś więcej niż najlepszymi przyjaciółmi. Czasami nawet udawało Ci się mnie rozśmieszyć, a wtedy wszystkie pielęgniarki i lekarze wyglądali, jakby chcieli zapisać to wydarzenie w kalendarzu. Mój śmiech nie był dźwiękiem, który można było często usłyszeć.





~♣~





Stare kwiaty stojące na komodzie koło mojego łóżka już dawno zdążyły uschnąć; zostały jednak wymienione na nowe, świeże rośliny.

Zaczynało się lato, promienie słońca znowu przebijały się przez liście do ławki popisanej markerami. Jednak tym razem siedzący na niej chłopak nie trzymał na kolanach książki. To on siedział na czyiś kolanach.

Tak, to my. Rok po pierwszym spotkaniu, pamietanym tylko przeze mnie i drzewa naokoło.

Bo to wtedy, tam, gdzie pierwszy raz Cię zobaczyłem, także po raz pierwszy poczułem Twoje motyle usta na swoich niezgrabnych wargach.

Niby zwykła ławka w parku, a wszystkie nasze pierwsze razy były właśnie tam. To niesamowite, że pierwszy lepszy przedmiot może tyle dla kogoś znaczyć.

To nieprawdopodobne, że zwykła osoba taka jak ja może tyle znaczyć dla kogoś tak wspaniałego jak Ty.

Pocałenek był tak delikatny, tak przepełniony uczuciami, że w moich oczach zakręciły się łzy, a serce miało ochotę wyskoczyć z piersi. Gdy oparłeś dłoń na moim torsie poczułeś jego bicie i się przestraszyłeś. W końcu... choroba. Przeciążenie tego organu mogło mnie zabić.

Bardziej Cię to obchodziło niż mnie. A przecież tak nie powinno być.

Dopiero wtedy zauważyłem, że stałeś się moim aniołem stróżem.

Ja żyłem dla Ciebie, Ty dla mnie.

Musiałem wrócić do szpitala, jednak nie zapomnę tej popisanej markerami ławki i zapachu lipy, który wytrwale Ci towarzyszył.


~♣~

 

Później wyjechałeś.

Nagle.

Nie wiem dlaczego, nigdy mi nie wytłumaczyłeś. Nie wróciłeś, gdy na znowu spadł śnieg, a lekarz wreszcie poinformował mnie, kiedy nastąpi nieuniknione.

Miałem dwa miesiące życia, nie więcej. Podobno i tak żyłem dość długo jak na kogoś tak chorego.

A Ty nie wracałeś.

Każdy dzień niszczył mnie coraz bardziej. Umierałem, czułem to w każdej komórce ciała. Umierałem z tęsknoty za jedyną osobą, dzięki której szpitalne ściany i cicho tykający zegar mogły usłyszeć mój śmiech.

Pielęgniarki często starały się mnie pocieszyć, tłumacząc, że zawsze tak jest, że docenimy coś dopiero wtedy, gdy to stracimy. Jednak nie miały racji.

Ja zawsze Cię doceniałem. Byłeś dla mnie wszystkim, całym światem, zastąpiłeś mi białe ściany szpitala.

Nie zasługiwałem na swojego prywatnego anioła, a jednak niebiosa postanowiły mnie nim obdarować.

Luhan, czy to dlatego, że nie powiedziałem Ci co czuję, postanowiłeś mnie zniszczyć?

Czułem się jak zapałka.

Nie, ja byłem zapałką.

Drewienkiem, z sercem z łatwopalnej siarki. Kiedy Cię spotkałem, postanowiłeś je rozpalić, a teraz z oddali patrzyłeś, jak ten płomień się rozprzestrzenia po jasnym trzonie.

Przez brak zapachu lipy już po tygodniu lekarz oznajmił, że jeżeli nie zacznę w siebie wierzyć, to te wcześniejsze 2 miesiące staną się 3 tygodniami.

Ale jak bym mógł w siebie wierzyć? Ja już prawie nie istniałem. Wcześniej wierzyłem w Ciebie, Luhan, ale teraz, gdy mnie przy Tobie nie było, zastanawiałem się, czy nie byłeś po prostu pięknym snem...

 
~♣~



Luhan, drewienko dopali się za maksymalnie tydzień.

Czy chcesz być tym, który zdmuchnie płomień?

Nasze następne spotkanie było ostatnim. Doskonale o tym wiedziałem i strasznie się cieszyłem, że mogłem poczuć zapach lipy ten jeden, ostatni raz.

Pamiętam, jak trzymałeś moje drżące dłonie, chociaż Twoje drżały bardziej.

Obwiniałeś się. Może i słusznie, bo to Ty potarłeś zapałką o zdrapkę dając mi nadzieję. Nie miałem jednak o to do Ciebie pretensji.

Zapałki są po to, aby płonąć. A zapalone, zawsze kiedyś w końcu się wypalą.

- Sehun... nie zostawiaj mnie. Nie możesz mnie zostawić! - Płakałeś, a ja tak bardzo chciałem widzieć twój uśmiech, nie łzy.

- Lu... nie płacz, nie żałuj. Chciałbym, żebyś się uśmiechał, wiesz? - Szepnąłem, podnosząc lekko dłoń i pozwalajac, byś wtulił w nią gładki, porcelanowy policzek.

Moje serce biło jak oszalałe. Czy to tak czuje się ktoś przed zawałem?

- Sehun, nie mogę.

- Wiem. Ale i tak Ci dziękuję...

- Nie dziękuj, zostań ze mną! Hun... kocham cię. Po prostu nie możesz mnie zostawić, bo mój świat zniknie razem z tobą! - Krzyczałeś cały we łzach. W pokoju byliśmy tylko my, więc Twój głos rozbrzmiewał echem.

Kocham cię.

To jedno zdanie było kroplą, która przepełniła szalę. Zapałka się wypaliła, płomień zgasł.

To było za wiele dla mojego słabego, zmęczonego serca.

Tak bardzo chciałem Ci powiedzieć, że i Ty jesteś dla mnie wszystkim. Twój uśmiech jest najpiękniejszym widokiem, głos najwspanialszym dźwiękiem, usta smakują lepiej niż cokolwiek innego. Twoje ciepło to najprzyjemniejsze, co mnie spotkało, a zapach lipy już na zawsze będzie najbardziej kochaną prze zemnie wonią.

Nie byłem jednak w stanie wydobyć z siebie chociaż jednego dźwięku.

Ostatnią rzeczą, którą zrobiłem przed zniknięciem mojej świadomości, było lekkie uniesienie kącików ust... a wtedy po sali rozniosło się ciche, ostre piknięcie, które po chwili utonęło w ciszy.

Mam tylko nadzieję, że dostrzegłeś jeszcze odpowiedź w moich oczach. A może wyczytałeś ją z czegoś innego? Nieistotne. Chciałem tylko byś wiedział, że byłeś najlepszym, co mnie w tym nieszczęśliwym życiu spotkało.

To Ty dałeś mi prawdziwe życie.

Dziękuję.

Kocham Cię, Luhan. Zawsze będę Cię kochać, bo ta miłość była jedyną trwałą rzeczą w moim nietrwałym życiu.

Nie martw się. Jeśli naprawdę jesteś aniołem, to zaczekam na Ciebie po drugiej stronie. A wtedy już zawsze będziemy razem.

Sehun

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top