30

Lily

Twarz Remusa była chudsza, niż ją zapamiętałam, a do tego znaczyło ją kilka nowych blizn. Włosy miał obcięte i ułożone do tyłu tak samo jak przed laty, ale zamiast samych wąsów, jego twarz pokrywał krótki, gęsty zarost. Pomimo nie tak starego wieku, siwizna oprószała obficie jego skronie i brodę. Ubrany był zwyczajnie, w ciemne spodnie i luźny, bordowy sweter. Dobrze wyglądał w tym kolorze. Dodawał koloru jego twarzy, podkreślał oczy.

Remus nie uśmiechał się. Wydawał się tak samo zaskoczony moim widokiem, jak ja jego, choć to przecież on się tu pojawił. Nie wiem, jak długo staliśmy tak naprzeciwko siebie, po prostu badając wzrokiem swoje twarze. Czułam się tak, jakby żaden czas nie minął, odkąd się ostatnio widzieliśmy; jakby wszystko do tego momentu było snem, a ja dopiero się wybudziłam. Wszystkie uczucia, cała fascynacja, miłość, troska, zauroczenie, wróciły.

– Wejdź – odezwałam się w końcu.

Remus przekroczył próg, a ja zamknęłam za nim drzwi. Rozejrzał się ostrożnie po przedpokoju.

– James powiedział mi, że mieszkasz z siostrą i jej narzeczonym – powiedział.

– Tak. Akurat wyjechali na weekend, więc dzisiaj na nich nie wpadniesz. Chcesz wejść do salonu? Zaparzę herbaty.

Remus skinął głową. Wskazałam mu pokój, a sama ruszyłam do kuchni. Gdy minęłam wiszące na ścianie lustro, przypomniałam sobie, że wyglądałam jak siedem nieszczęść, wciąż w piżamie, z potarganymi włosami. Do koszulki przykleiły się okruszki po ciasteczkach. Poczerwieniałam na twarzy i szybko schowałam się w kuchni. Gdy woda się gotowała, palcami przeczesałam włosy. W szufladzie ze sztućcami znalazłam starą gumę do żucia i wrzuciłam ją do buzi, żeby odświeżyć oddech.

Kiedy wróciłam do salonu, Remus siedział na skraju kanapy, obserwując obrazy wiszące na ścianach. Przeniósł wzrok na mnie i uśmiechnął się delikatnie. Natychmiast zmiękły mi kolana, a z głowy uciekły wszystkie myśli. Potknęłam się o skraj dywanu. Wrzątek z filiżanki najpierw się zakołysał, a potem chlapnął prosto na moją dłoń. Syknęłam. Wypuściłam filiżankę pod wpływem nagłego bólu. Upadła na dywan. Remus zerwał się z miejsca i jednym długim krokiem skrócił dystans między nami.

– Cholera – zaklęłam. – Wybacz.

Wyjął mi drugą filiżankę z dłoni i odłożył ją na stolik, a potem wyjął swoją różdżkę.

– Mogę? – zapytał, wyciągając w moją stronę dłoń.

Skinęłam głową i podałam mu rękę. Złapał ją delikatnie. Skóra była czerwona i piekła, ale ten ból był niczym w porównaniu do tego, co robiła ze mną teraz bliskość Remusa. Nie miałam pojęcia, czy on też czuł to napięcie... jeśli tak, to świetnie to ukrywał. Wypowiedział zaklęcie Episkey, machnął różdżką i w przeciągu kilku sekund wszystko się zagoiło. Remus spojrzał mi w oczy, wciąż nie wypuszczając dłoni.

– Lepiej?

Skinęłam głową. W następnej kolejności rzucił zaklęcie, które uniosło filiżankę z dywanu i postawiło ją na stoliku, wywabiło plamę i wlało czysty płyn z powrotem do naczynia, tak jakby nic nigdy się nie stało. Podziękowałam, bezwiednie przesuwając paznokciami po skórze, która zaczęła swędzieć od szybkiego gojenia się.

Usiedliśmy. Remus odchrząknął. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, a potem znowu je zamknął. Powtórzył to jeszcze dwa razy, po czym westchnął, jakby zirytowany swoim własnym niezdecydowaniem, zaśmiał się i pokręcił głową.

– Wybacz. Tak dawno cię nie widziałem. Nie wiem nawet od czego zacząć. Cieszę się, że cię widzę. Prawie nic się nie zmieniłaś... – nagle przerwał. Oderwał wzrok, speszony. – Masz taką dziwnę minę, Lily, powiedziałem coś nie tak?

– Nie! Przepraszam. Ja też cieszę się, że cię widzę, po prostu... mam wrażenie, jakby to się nie działo naprawdę. Jestem w szoku.

Zaśmiałam się, speszona i nagle Remus złapał mnie za rękę, dużo bardziej stanowczo niż wcześniej. W jego oczach pojawiła się determinacja, ale też czułość.

– To się dzieje naprawdę – zapewnił, posyłając mi blady uśmiech. – Już po wszystkim.

Te słowa odblokowały tamę, która do tej pory utrzymywała moje uczucia w miejscu. Poczułam przypływ energii, której nie dało się powstrzymać. Przypływ odwagi, może lekkomyślności. Odrobinę zbyt gwałtownie zarzuciłam ręce wokół Remusa i przyciągnęłam go do uścisku. Potrzebowałam czuć go przy sobie. Wiedzieć, że rzeczywiście tu był. Remus nie zawahał się nawet przez moment, od razu objął mnie w pasie, przyciskając nasze ciała jeszcze bliżej. Pogładził mnie po plecach.

– Już po wszystkim, już po wszystkim – powtórzył cicho, jakby nucił kołysankę.

– Tęskniłam. Możesz uznać mnie za wariatkę, ale naprawdę mi ciebie brakowało. Martwiłam się. Nawet nie wiesz, jak wściekła byłam, gdy okazało się, że dali ci osiem lat. Wizja tego, że ja mogłabym chodzić wolno przez kolejne cztery lata, a ty... Nie mogłam tego tak zostawić, po prostu nie mogłam. Tak się cieszę, że się udało i że wróciłeś, Remusie. Tak się cieszę.

Ścisnął mnie jeszcze mocniej. Rozkoszowałam się jego ciepłem, jego zapachem, tak znajomym pomimo lat, które minęły.

– Przyszedłem osobiście ci za to podziękować. Zawdzięczam ci teraz swoją wolność.

Pokręciłam głową.

– To był zbiorowy wysiłek, ja tylko znalazłam sposób.

– Bez twojego sposobu nie byłoby zbiorowego wysiłku.

– Bez zbiorowego wysiłku mój pomysł na nic by się zdał.

Remus zaśmiał się i odsunął. Poczułam, jakby ktoś wyrwał cząstkę mnie.

– Skromna jak zawsze – powiedział.

Odchrząknęłam, wyprostowując się, próbując doprowadzić się do porządku. Uścisk Remusa pozostawił mnie z łaskoczącym uczuciem braku. Żeby zająć czymś ręce, sięgnęłam po swoją filiżankę.

– Więc... jakie plany? – zapytałam. – Zyskałeś właśnie cztery lata życia. Wiesz już, jak chcesz je wykorzystać?

Upiłam łyk herbaty, podczas gdy Remus się zastanawiał.

– Nie mam pojęcia – przyznał w końcu z westchnieniem. – Najbliżej mi chyba do zostania gosposią dla Potterów. Oddelegowali mi już odrabianie lekcji z Harrym, sprzątanie i gotowanie, i kto wie, co jeszcze niedługo wymyślą.

– Czyli spokojne, rodzinne życie?

Uśmiechnęliśmy się do siebie.

– Na razie. Jak tylko stanę na nogi, to pewnie wrócę do szlajania się tu i tam. – Nie brzmiał na zadowolonego tym faktem. Chciałam dopytać o więcej, ale on mnie ubiegł: – A ty? Słyszałem, że masz pracę.

Odstawiłam filiżankę na stolik.

– Nic specjalnego. Sklep z roślinami. Na pół etatu. I raczej nie zabawię tam długo.

– Dlaczego nie?

– To nie dla mnie.

– Rośliny nie są dla ciebie? Coś mnie ominęło, gdy mnie nie było?

Zaśmiałam się cicho.

– Wolę chyba jednak, kiedy pozostają moim hobby. Poza tym, Elin naciska mnie, żebym znalazła coś, co szczerze kocham, więc wygląda na to, że w najbliższym czasie czeka mnie próbowanie różnych nowych rzeczy.

– Pielęgniarstwo?

Pokręciłam głową.

– Tego akurat nigdy nie chciałam robić – przyznałam.

Zapadła między nami cisza. Zagryzłam usta, bo zaczęło we mnie rosnąć napięcie związane z tym, jak chaotycznie rysowała się teraz moja przyszłość. Po raz pierwszy w życiu nie miałam żadnych planów na swoją przyszłość i napawało mnie to lękiem.

– To trudne – przyznałam.

– Co takiego?

– Nie wiedzieć, gdzie poniesie cię życie – wydusiłam. – Jak ty to robisz?

Remus wypuścił powietrze z rozbawieniem.

– Ja... – zaczął, ale nie dokończył. Zamyślił się, wbijając wzrok przed siebie. – To trudne – przyznał cicho, posyłając mi przepraszający uśmiech. – Człowiek chyba po prostu się do tego przyzwyczaja.

Sięgnęłam do jego dłoni i tym razem to ja ścisnęłam go pokrzepiająco. Im dłużej z nim przebywałam, tym lepiej widziałam, jak bardzo się postarzał. Nie chodziło tylko o nowe blizny czy siwiznę – w jego oczach był rodzaj zmęczenia charakterystyczny dla kogoś, kto przeszedł więcej niż był w stanie znieść.

– Co powiesz na drinka? – zaproponowałam, na co Remus zaśmiał się serdecznie.

– Powiem, że czytasz mi w myślach.

* * *

Drink pomógł nam się rozluźnić. Rozmowa stała się o wiele prostsza. Rozmawialiśmy o naszych planach na przyszłość, ale też o przeszłości. Wspominaliśmy Hogwart. Wspominaliśmy dzień naszego poznania, gdy wpadłam na niego w drzwiach. Pierwszą rozmowę przy stole nauczycielskim. Pierwsze spotkanie poza pracą, kiedy Remus wszedł do mnie na herbatę i zdziwił się, gdy okazało się, że była doprawiona prądem. Wspominaliśmy wszystkie nasze kolejne spotkania, rozmowy. Nie rozmawialiśmy o Azkabanie, bo to było zbyt bolesne. Poza tym, oboje wiedzieliśmy, jak to wyglądało. Widziałam w jego oczach zrozumienie i on z pewnością widział je też w moich oczach. Nie musieliśmy o tym rozmawiać.

Z radia cicho płynęła muzyka. Remus siedział na sofie, z nogami założonymi na stoliku, rozluźniony przez alkohol. Ja siedziałam na dywanie, opierając się bokiem o sofę. W pewnym momencie, gdy piosenka się zmieniła, Remus westchnął głośno.

Starman – przywołał tytuł, nostalgia w jego głosie była wyraźna. – Ulubiona piosenka Syriusza.

Zamilkłam, pozwalając mu na zatopienie się we wspomnieniach, samej wczuwając się w melodię. Znałam tę piosenkę, choć nigdy nie poświęciłam jej specjalnej uwagi. Dla Remusa była ona najwyraźniej bardzo ważna, bo jego oczy momentalnie zaszkliły się. Nie byłam pewna, czy powinnam go pocieszyć czy pozwolić mu na kontemplację, na szczęście Remus sam zaraz przerwał ciszę.

– Za nim też tęsknię. Żałuję, że tak rzadko się spotykaliśmy, kiedy jeszcze żył. – powiedział zachrypniętym głosem. – Kiedy to się tak pokomplikowało? – Nie patrzył na mnie. Wbijał wzrok w przestrzeń. Upił łyk alkoholu.

Nie wiedziałam, jak na to odpowiedzieć i żeby kupić sobie czas, też upiłam łyk.

– Nie wiem – przyznałam. – Chyba od zawsze było.

Nie dostałam odpowiedzi. Przez kilka kolejnych chwil słuchaliśmy piosenki. Zanim zdążyła dobiec końca, Remus niespodziewanie się poruszył.

– Lily...

– Hm?

– Muszę ci się do czegoś przyznać.

Łzy zniknęły z jego oczu, ale wciąż wyglądał na śmiertelnie poważnego.

– Co takiego? – spytałam.

– Nie jestem... – Wziął głęboki wdech. – Nie jestem do końca takim człowiekiem, jak ci się wydaje.

Nic z tego nie rozumiałam.

– Co to znaczy?

– Tak bardzo, jak jestem ci wdzięczny za uwolnienie mnie i zgadzam się, że wyrok, który dostałem, był wydany na podstawie niemoralnych pobudek... Prawda jest taka, że powinienem przebywać w Azkabanie dużo, dużo dłużej.

– Nie rozumiem...

– Atkins nie byłby moją pierwszą ofiarą.

Te słowa spadły na mnie jak grom z jasnego nieba. Wiedziałam, że Remus nie był tak nieskazitelnie dobry, jak się to wydawało na pierwszy rzut oka, w końcu z taką łatwością zaangażował się w plan pozbycia Atkinsa, a jednak nigdy nie sądziłam, że to mógł nie być jego pierwszy raz.

– Zabiłeś kogoś? – spytałam, licząc na dalsze wyjaśnienia. Z pewnością musiał mieć jakiś powód. Nie wątpiłam w to.

Skinął głową.

– To było w samoobronie. Kilka lat temu. Pracowaliśmy z Syriuszem dla dość szemranego typa. To druga rzecz, za którą mógłbym dostać co najmniej kilkuletni wyrok. Byłem kłusownikiem.

– Polowałeś na zwierzęta?

– Mówiłem ci kiedyś o tym, jak często jeździłem po Anglii, jak ciężko było mi znaleźć stałą pracę, sama wiesz, z jakiego powodu... cóż, to była jedna z fuch, w jakich udało mi się zatrzymać na dłużej. Prawie trzy lata. Czasem zabijaliśmy magiczne zwierzęta, żeby pozyskiwać z nich składniki. Czasem po prostu łapaliśmy je i sprzedawaliśmy do kolekcji dla bogatych czarodziejów albo naukowców. Rajnish odsprzedawał. To był jego biznes, my pracowaliśmy u niego tylko na zlecenia. Płacił na tyle dobrze, że na te trzy lata udało mi się ustatkować. A potem miał miejsce wypadek. Rajnish zaatakował Syriusza, ja stanąłem w jego obronie i wyszło tak, że nie wyszedł z tego cało. Nie celowo. O tym jednym mogę cię zapewnić. Nie chciałem pozbawić go życia. Nie mniej... to właśnie się stało.

– Jak to się stało?

– Rzuciłem Expulso. Stał obok okna i przez nie wypadł. A ponieważ znajdowaliśmy się na czwartym piętrze... – nie dokończył.

Pokiwałam powoli głową. Nie miało to dla mnie dużego znaczenia. Skoro zrobił to w samoobronie, rozumiałam to. Rozumiałam też, jak kusząca mogłaby być dla niego wizja stabilizacji i dobrego zarobku, jeśli całe dorosłe życie spędził, żyjąc w nędzy.

– W porządku – powiedziałam. – Nie zmienia to tego, jak cię postrzegam.

– Nie zmienia? – Wyraźnie mu ulżyło.

– Jesteś dobrym człowiekiem, Remusie. To nie oznacza, że nie robiłeś nigdy nic złego. To oznacza, że troszczysz się o tych, których kochasz.

– W takim razie... jest jeszcze jedna rzecz, którą muszę ci wyznać.

Pokiwałam głową, gotowa na wszystko. Skoro przyznał się do zabicia kogoś, cokolwiek chciał teraz powiedzieć, nie mogło być gorsze od tego.

Remus odstawił szklankę na stolik, a potem zsunął się z kanapy i usiadł obok mnie na dywanie. Spojrzał mi w oczy.

– Kocham cię – powiedział.

To była jedyna rzecz, na którą nie byłam gotowa. Oddech zamarł mi w piersi. Remus kontynuował:

– Zakochałem się w tobie, odkąd pierwszy raz wpadliśmy na siebie w Hogwarcie. I każdego kolejnego dnia coraz bardziej. Każdego ranka, kiedy się budziłem, uśmiechałem się na myśl o tym, że znów będę mógł cię zobaczyć przy śniadaniu, a potem każdego wieczora, kiedy kładłem się spać, myślałem o tym, że ty leżysz tam, w swoim domu w Hogsmeade i być może też myślisz o mnie. To dlatego cały czas miałem do ciebie po drodze: bo upewniałem się, że będę miał. Przychodziłem celowo, a jeśli nie celowo, to wychodziłem do Hogsmeade kupować tam największe głupoty, byle tylko móc zajrzeć do ciebie po drodze. I z jednej strony pragnąłem tego uczucia, chciałem być jak najbliżej ciebie, a z drugiej strony, bałem się. Tak bardzo bałem się zranienia. Dlatego nie mogłem zaakceptować, gdy nad jeziorem wyznałaś mi swoje uczucia i zapewniałaś, że tego chcesz i że sobie poradzisz. Nie dlatego, że ci nie wierzyłem. W końcu miałem każdy powód, żeby ci wierzyć, doskonale wiedziałaś, z czym się wiąże likantropia. Nie chciałem cię przyjąć dlatego, że bałem się kolejnego zranienia.

Wyciągnął ręce i ujął moją dłoń.

– Teraz... dalej się boję, jeśli mam być szczery. Te emocje nie zniknęły w pełni. Ale dużo bardziej boję się, że los znowu nas rozdzieli i będę żałował, że nie dałem nam szansy. Ta rozłąka mi to uświadomiła. Popełniłem błąd, odrzucając tak wspaniałą, dobroduszną i silną kobietę jak ty, Lily.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Remus wreszcie otworzył się przede mną całkowicie, wystawił na dłoni swoje bijące serce i pozwolił mi zrobić z nim, co tylko chciałam. Bałam się wykonać najmniejszy ruch, żeby go nie spłoszyć. Chciałam pokazać mu, że może mi ufać. Że nie zrobię mu krzywdy. Dlatego zamiast ryzykować użyciem niewłaściwych słów, wolną dłonią ujęłam jego policzek i pochyliłam się do pocałunku.

To był czuły, powolny pocałunek. Dużo spokojniejszy niż ten nad jeziorem, ale w dobry sposób. Napełnił mnie poczuciem bezpieczeństwa, miłością. Pogładziłam Remusa po policzku i poczułam pod kciukiem jedną z nowych blizn, których nabawił się w Azkabanie – żywy dowód naszej przeszłości; tego, jak wiele było potrzeba, żeby Remus w końcu się na mnie otworzył. Ale było warto. Czekałabym na niego kolejne cztery lata, a może nawet czterdzieści, gdyby było trzeba.

– Ja ciebie też kocham – szepnęłam, przerywając pocałunek tylko na moment. Remus uśmiechnął się, a potem znów przyciągnął mnie do siebie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top