27
Lily
Drogi Remusie,
Minęło już tyle lat, odkąd ostatnim razem się widzieliśmy, że nie mogę nie zastanawiać się nad tym, czy mnie jeszcze pamiętasz? Czy wspominasz mnie czasem? Ja myślę o Tobie, a także o tym, jak gwałtownie przerwana została nasza znajomość, i wciąż zastanawiam się, gdzie się podziewasz? Co u Ciebie słychać? Jak się masz?
U mnie, choć z początku było naprawdę ciężko, z każdym dniem jest coraz lepiej. Mieszkam u Elin i ona (razem ze swoim narzeczonym) pomaga mi wrócić do normalności.
Mam nadzieję, że Ty też masz się na kim oprzeć w tym trudnym czasie. Chciałabym się z Tobą zobaczyć. Jesteś w Londynie? Czy moglibyśmy się spotkać? Obecnie nie mam żadnych zobowiązań, więc możesz zaproponować dogodny dla siebie dzień.
Oczywiście, zrozumiem też w pełni, jeśli nie zechcesz się ze mną zobaczyć. Wtedy proszę jedynie: odpowiedz przynajmniej na mój list, żebym mogła spać spokojnie, wiedząc, że wszystko u Ciebie w porządku (na tyle, na ile może być po tym, co przeszliśmy).
Czekam niecierpliwie na odpowiedź,
Lily.
Przez pierwszy tydzień bez odzewu byłam spokojna. Rozumiałam, że Remus mógł potrzebować czasu na decyzję.
W drugim tygodniu w mojej głowie zaczęły pojawiać się wątpliwości. Co jeśli nie chciał się spotkać? Już o mnie nie myślał? Może wrzucił list do szuflady z zamiarem późniejszej odpowiedzi i zapomniał? Co jeśli miał mi to wszystko za złe do tego stopnia, że nie chciał mi nawet odpisać?
W trzecim tygodniu pytania nie dawały mi spać. A jeśli mój list nawet do niego nie dotarł? Co jeśli sowa została zaatakowana i nigdy go nie dostarczyła? Takie sytuacje przecież się zdarzały. Czy powinnam napisać drugi list, tak dla pewności?
Drogi Remusie,
Piszę do Ciebie ten list, ponieważ obawiam się, że pierwszy list, który wysłałam do Ciebie trzy tygodnie temu, mógł do Ciebie nie dotrzeć.
Proszę, daj znać, czy wszystko u Ciebie w porządku?
Lily.
Kolejne trzy tygodnie bez odpowiedzi utwierdziły mnie w tym, że coś było nie tak. Z początku starałam się o tym zapomnieć i po prostu kontynuować swoje życie tak, jakby Remusa nigdy w nim nie było, ale nie mogłam. Nasza wspólna historia i uczucia, jakimi go darzyłam, nie pozwalały mi tak po prostu się od niego odciąć. Musiałam wiedzieć, że był bezpieczny, dlatego postanowiłam, że jeśli on nie chce odpisać na mój list, to znajdę go osobiście.
Najlepszym miejscem na rozpoczęcie poszukiwań był dom Potterów.
Była już końcówka kwietnia. Od dwóch tygodni pracowałam na pół etatu jako sprzedawczyni w lokalnym sklepie z roślinami. Choć nie była to moja wymarzona praca i nie zamierzałam zabawić tam na długo, uważałam ją za odpowiedni krok w powrocie do normalności. Idealny balans pomiędzy czymś znajomym a nowym.
Tego poniedziałku pogoda wreszcie była słoneczna, dlatego po skończonej zmianie zamknęłam sklep, wrzuciłam klucze do torby i udałam się na najbliższy przystanek autobusowy, z którego dojechałam do dzielnicy, w której mieszkał przyjaciel Remusa.
To było przyjemne miejsce. Identyczne, dwupiętrowe domki jednorodzinne ustawione były przy ulicy w równych odstępach, oddzielone od siebie przez zadbane żywopłoty. Przed niektórymi domami na fioletowo i biało kwitły bzy, otulając okolicę przyjemnym zapachem. Przed innymi zapraszał swoją soczystą zielenią równo przycięty trawnik. Dom Potterów był równie zadbany od reszty, ale wyróżniało go to, że już z poziomu ulicy widać było czubek rosnącego w tylnym ogrodzie starego klonu. Zastanawiałam się, czy na jego grubych konarach był wybudowany domek, w którym Harry bawił się w dni takie jak ten.
Podeszłam do drzwi i zapukałam, starając się nie myśleć zbyt intensywnie o wszystkim, co mogło za moment pójść nie tak, bo to mogłoby się skończyć rychłym wycofaniem. Sekundy dłużyły się, trzy samochody zdążyły przejechać za moimi plecami, a z domu wciąż nie wydobył się żaden odgłos. Zapukałam ponownie, ale znów nikt nie odpowiedział.
– No i co teraz? – mruknęłam do siebie, odchodząc o kilka kroków dalej i dyskretnie zaglądając do okien, poszukując jakiegoś znaku obecności. Dom zdecydowanie nie był opuszczony, w największym oknie na parterze widać było kuchnię i pozostawiony na blacie bałagan, tak jakby ktoś nie sprzątnął po przygotowanym posiłku. Możliwe było, że Potterowie byli akurat poza domem – w pracy i szkole lub gdziekolwiek indziej...
Czy powinnam zaczekać, aż ktoś się pojawi, wrócić do domu, a może zostawić liścik z prośbą o kontakt? Nie zdążyłam podjąć decyzji, gdy kolejny samochód pojawił się na ulicy w zasięgu mojego wzroku, ale zamiast ominąć dom i pojechać dalej, wjechał na podjazd i zatrzymał się przed drzwiami garażowymi.
Nawet z odległości rozpoznałam u kierowcy długie, ognistorude włosy. To musiała być Lily Potter. Gdy tylko zatrzymała pojazd, spojrzała na mnie podejrzliwie przez boczną szybę i powiedziała coś, co sprawiło, że siedzący obok ciemnowłosy mężczyzna – James – również spojrzał w moim kierunku. Zgasiła auto.
Uśmiechnęłam się, starając się nie wyglądać groźnie, choć wątpiłam, żeby ktokolwiek uznał kobietę mojej postury, z długą do łydek spódnicą, haftowanym sweterkiem i wielkimi okularami na nosie za jakiekolwiek zagrożenie.
Potterowie wysiedli z auta. Lily miała na sobie elegancki komplet w ciemnogranatowym kolorze, który podkreślał jej zgrabną figurę, James natomiast wyglądał, jakby ubrał się w brązowy garnitur i białą koszulę tylko dlatego, że praca tego od niego wymagała, choć on dużo lepiej czułby się w piżamie. Zaraz za nimi wysiadł również ośmioletni Harry. Był niemalże kopią swojego ojca, z bujnymi, ciemnymi włosami i niechlujną posturą, a także okrągłymi okularami. Na szyi miał zawieszone czerwone słuchawki. Z jego miny dało się wyczytać niezadowolenie.
Poczułam odległe ukłucie na myśl, że przez swoje błędy niemal pozbawiłam tę rodzinę tak ważnego członka. Atkins chciał owdowieć tę piękną kobietę i osierocić tego chłopca, i to przez jakieś głupie szkolne spory. Nie byłam w stanie zrozumieć tak głębokiej zawiści.
Z wstrzymanym oddechem czekałam, aż czwarta sylwetka – Remusa – wysiądzie z auta, ale to się nie stało. Lily zamknęła pojazd na klucz.
– Co to za pani? – Udało mi się dosłyszeć pytanie Harry'ego.
– Nie wiem – odpowiedziała Lily, łapiąc go za rękę. Harry wzrostem sięgał jej do piersi.
Cała trójka z Jamesem na czele ruszyła w moją stronę.
– Dzień dobry – jako pierwszy przywitał się James. Uśmiechnął się uprzejmie, choć widziałam niepewność w jego oczach. Stanął trzy kroki przede mną, a zaraz za nim zatrzymała się Lily z Harrym. Podczas gdy kobieta patrzyła na mnie podejrzliwie, Harry wyglądał zza boku ojca z ogromną ciekawością. – Mogę w czymś pani pomóc?
Zająknęłam się. Słyszałam o nim tak wiele, a jednocześnie to było nasze pierwsze spotkanie. Czułam dysonans. Miałam wrażenie, że mogłabym przytulić go na powitanie, a jednocześnie czułam się taka obca. W jego oczach byłam nikim. Być może Remus nigdy nawet mu o mnie nie wspomniał, a może wspomniał, ale James zwyczajnie mnie nie zapamiętał. Nie byłam pewna, czy Remus w ogóle uważał mnie za jakkolwiek istotną część swojego życia zanim to się posypało.
– Czy... czy Remus tutaj mieszka? – wydukałam.
Gdy tylko padło to imię, atmosfera zgęstniała, a uśmiech Jamesa zgasł. Mężczyzna wymienił porozumiewawcze spojrzenie ze swoją żoną. Lily pokręciła głową. Harry niemalże nastawił uszu, jego oczy rozbłysły.
– Znasz wujka? – zapytał.
– Chodź, zostawimy ich samych. – Rudowłosa pociągnęła go do domu, nie ważąc na głośne protesty i zapewnienia, że jest już wystarczająco dojrzały, żeby móc wziąć udział w tej rozmowie. Otworzenie drzwi i wejście do środka zajęło im chwilę i w tym czasie staliśmy z Jamesem niezręcznie, obserwując ich zmagania. Gdy wreszcie drzwi się za nimi zamknęły, to Potter odezwał się pierwszy.
– Kim jesteś?
– Przepraszam... – Zaśmiałam się nerwowo. – Domyślam się, że mnie nie znasz. Nie wiem nawet, czy Remus kiedykolwiek ci o mnie wspominał. Jestem Lily Lockerby. Pracowałam z Remusem w Hogwarcie i... – zająknęłam się. Nie mogłam tak po prostu powiedzieć: "i to ja chciałam zamordować z nim Atkinsa".
James skinął głową.
– Wspominał o tobie. Niejednokrotnie – oznajmił chłodno.
Zapadła cisza i nie byłam pewna, co dalej. Nie spodziewałam się może wylewnych powitań z jego strony, ale też nie sądziłam, że zderzę się z aż takim zimnem. Znałam go jedynie przez pryzmat Remusa, wiedziałam dokładnie, jakim był przyjacielem, jakie głupoty wyczyniał w czasach szkolnych, ale on traktował mnie tak, jakbym była kimś obcym.
– Więc... czy Remus tutaj mieszka? – powtórzyłam pytanie.
James zaśmiał się krótko, ale to był gorzki, niemal złośliwy śmiech.
– Czy Remus tutaj mieszka? – Odchrząknął i palcami przeczesał włosy. – Doceniam troskę i naprawdę rozumiem, że cztery lata w Azkabanie nie mogły być proste, na pewno dużo cię ominęło, ale czy naprawdę nie dotarła do ciebie ta informacja? Remus dostał wyrok na osiem lat. Jeśli chcesz go zobaczyć, musisz się jeszcze uzbroić w cierpliwość.
Słowa Jamesa uderzyły mnie jak pięść. Osiem lat? Dwa razy więcej ode mnie? Z jakiego tytułu? Byliśmy przecież sądzeni za te same przewinienia... prawda? Jeśli już, to wyrok Remusa powinien być krótszy, w końcu nie wykradł on zakazanej księgi ani nie przygotowywał trucizn dla Atkinsa. Jedyne, co miał za uszami, to atak na niego. To nawet nie on trzymał w ręku truciznę, gdy pani Sprout nas przyłapała.
– Nie rozumiem... — zaczęłam.
James uniósł brwi.
– Której części nie rozumiesz?
– Osiem lat... Jakim cudem? – wymamrotałam, próbując to jakoś pojąć.
James wzruszył ramionami, ale jego maska obojętności była zbyt słaba. Ból był wyraźny w jego spojrzeniu.
– Jest wilkołakiem – powiedział sucho. – Wysoce niebezpieczną jednostką, którą za wszelką cenę trzeba trzymać z dala od cywilizowanego czarodziejskiego społeczeństwa.
– Nie. To niemożliwe.
– A widzisz go gdzieś tutaj?
– To nie może być prawda.
Wiedziałam od zawsze, że wilkołaki spotykały się z dyskryminacją. Dzieciaki wyśmiewały się z blizn Elin, a dorośli, którzy wiedzieli o jej chorobie, trzymali się od niej z daleka. Przez likantropię nie poszła do Hogwartu i nigdy nie nauczyła się magii. Nawet w dorosłym życiu ciężko było o stabilizację. Comiesięczne przemiany były bolesne, nie tylko fizycznie, ale też psychicznie. Nigdy jednak nie sądziłam, że dyskryminacja wilkołaków może być tak zakorzeniona w oficjalnych instytucjach. Dwa razy dłuższy wyrok za sam fakt, że nie poszczęściło mu się w życiu? Że "mógł" kogoś skrzywdzić? Do krzywdzenia innych nie potrzeba było wilkołactwa i Atkins był tego doskonałym przykładem. Ja byłam tego doskonałym przykładem.
Cisza się przedłużała i w końcu James westchnął. Złapał mnie za ramię ostrożnie, jakby próbował mnie pocieszyć, ale nie był pewien, czy może przekroczyć tę granicę.
– Posłuchaj. Lily. – Jego głos był niemal współczujący. – Domyślam się, że to dla ciebie spore zaskoczenie, ale nic z tym nie zrobimy. To nie jest zależne od nas. Wróć do domu, odpocznij, oswój się z tym... wiem, że nie będzie to łatwe. Sam przez to przeszedłem te cztery lata temu, ale to wszystko, co możemy dla niego zrobić. Żyć najlepiej, jak się da, czekając cierpliwie na jego powrót.
Słowa wsiąkały we mnie powoli. Nie mogłam się z tym pogodzić.
– I jeśli nic więcej już ode mnie nie potrzebujesz – dodał – pozwól, że ja wrócę do swojej rodziny, bo jestem po ciężkim dniu i naprawdę chciałbym zjeść obiad.
Wypuścił moje ramię, a potem wykonał niepewny krok w stronę domu.
– Zaczekaj! – zawołałam. Zatrzymał się. Spojrzał na mnie pytająco. – To nie wszystko – powiedziałam, bo była jeszcze jedna rzecz, jaką byłam mu winna. – Chciałam cię też przeprosić. Wiem, że to pewnie niewiele dla ciebie znaczy, bo nawet mnie nie znasz, ale naprawdę jest mi przykro. Za to, co przydarzyło się tobie, Peterowi, Syriuszowi, Remusowi. Wam wszystkim. Wiem, jak blisko ze sobą byliście. Naprawdę żałuję, że to się tak skończyło. Nigdy nie chciałam, żeby komukolwiek stała się krzywda.
James pokiwał głową. Uśmiechnął się blado. Poklepał mnie po ramieniu, jakby pocieszał dziecko.
– W porządku – powiedział, jak gdyby nigdy nic. Jakbym przeprosiła go za nadepnięcie na stopę. Nie takiej reakcji się spodziewałam.
– Tylko tyle? – zapytałam słabo. – "W porządku"?
James wypuścił moje ramię, sam się uśmiechnął.
– Dam ci dłuższą odpowiedź, jeśli tego potrzebujesz. – Na moment wbił spojrzenie w dal, zastanawiając się, a potem spojrzał z powrotem na mnie. – Minęły już cztery lata, odkąd to się stało. Rozumiem, że dla ciebie to wciąż może się wydawać świeże, ale ja już dawno przeszedłem z tym do porządku dziennego. W czasie, kiedy was nie było, Harry urósł już trzykrotnie, skończył przedszkole, poszedł do podstawówki... Lily dostała awans, jej matka zachorowała i zmarła, a ja w swojej pracy przeżyłem trzy kolejne sytuacje, w których otarłem się o śmierć. Słowem, życie toczyło się dalej. Jestem wdzięczny za twoje przeprosiny, naprawdę jestem. Po prostu już ich nie potrzebuję. – Uśmiechnął się po raz kolejny. – Jeśli chcesz mojej rady, to spróbuj się tym nie zadręczać. Rusz dalej ze swoim życiem. Ułóż je sobie najlepiej, jak potrafisz. A jeśli za cztery lata wciąż będziesz chciała się zobaczyć z Remusem... możesz tu znowu wpaść. Napiszę ci list, gdy wróci i będzie gotowy na spotkanie. Co ty na to?
Z braku lepszej odpowiedzi, skinęłam mechanicznie głową, a James poklepał mnie po ramieniu.
– Super. W takim razie do zobaczenia – powiedział. Uśmiechnął się do mnie po raz ostatni, a potem wrócił do domu.
Słońce zaszło za chmurami, zrobiło się szaro. Powietrze wciąż pachniało bzem, ale stało się ciężkie, lepkie. Zbierało się na deszcz. Przez okno widziałam, jak James wszedł do kuchni i cmoknął w policzek stojącą przy kuchence Lily. Wyglądali na kochającą się parę, dokładnie tak, jak to opisywał Remus.
Nie chcąc dłużej zakłócać ich prywatności, odwróciłam się i powolnym krokiem ruszyłam w stronę przystanku autobusowego. Jedyne, o czym myślałam, to te cholerne osiem lat. Za samą likantropię.
I choć James mówił, że nie da się z tym nic zrobić, ja nie chciałam się tak łatwo poddawać. Nie bez walki.
* * *
Gdy wróciłam do domu, Aspen siedział na sofie, bez większego zainteresowania oglądając telewizję, a Elin spała obok przykryta kocem. Jej stopy oparte były o jego nogi. Uśmiechnęłam się blado na przywitanie Aspena i mężczyzna skinął mi głową.
– Późno wróciłaś – zauważył. Mówił przyciszonym głosem. – Dużo pracy?
Przygryzłam wargę, zastanawiając się, czy mówić mu prawdę. Jak zawsze odruchowo chciałam zachować swój problem dla siebie, ale przecież obiecałam Elin, że od teraz nie będę tego robić. Dlatego wbrew sobie wzięłam głęboki wdech i oznajmiłam.
– Nie. Byłam odwiedzić Remusa.
Aspen uniósł brwi z zaciekawieniem.
– Jak poszło? Nie wyglądasz na zadowoloną. Coś się stało?
– On... – Słowa przychodziły mi z trudem. – On jeszcze nie wyszedł. Wciąż jest w Azkabanie. Dali mu wyrok na osiem lat.
Kolejne kilka minut zajęło Aspenowi objęcie tego rozumiem. Był równie zaskoczony co ja. Najpierw mi nie wierzył. Podważał, czy na pewno James powiedział mi prawdę, czy nie ukrywał przede mną Remusa. Potem podważał, czy to nie była jakaś pomyłka. A potem w końcu zrozumiał, że tak właśnie było i zezłościł się. Ostrożnie odłożył stopy Elin na bok, a potem bezszelestnie wyminął mnie i poszedł do kuchni. Podążyłam za nim. Aspen oparł się o blat biodrami i zaplótł ręce na piersi.
– James powiedział, że nic się nie da z tym zrobić – oznajmiłam, gdy cisza się przedłużała – ale ja nie jestem tego taka pewna. Musi się dać zrobić coś. Cokolwiek. Odwołać się od wyroku. Podważyć jego zasadność. Cokolwiek.
Aspen przez chwilę mełł słowa, potem podniósł na mnie wzrok.
– Znam kogoś – powiedział. – Magiprawnika. Mam z nim stały kontakt, bo przy sprawach czasem muszę się poradzić kogoś, kto wie o czarodziejskim prawie więcej ode mnie. Jeśli jest ktoś, kto wiedziałby, czy da się cokolwiek w tej sprawie zrobić, to będzie on.
– Naprawdę? – Niespodziewany promień nadziei rozświetlił moje myśli. – Mogę z nim porozmawiać? Cena nie gra roli, mam jeszcze oszczędności. Chcę tylko pomóc Remusowi.
Aspen pokiwał głową. Potarł nos, zastanawiając się.
– Jest tylko jedna rzecz... – zaczął.
– Co takiego?
Wyraźnie wahał się przed powiedzeniem tego na głos, ale w końcu westchnął i oznajmił:
– Wiesz, że obiecałaś Elin, że zajmiesz się teraz swoim życiem? Czy ratowanie tego całego Remusa to nie jest znowu wchodzenie w coś tylko dlatego, że czujesz się winna? – Spojrzał na mnie przepraszająco, jakby było mu głupio, że w ogóle się w to wtrąca. – Nie chcę tego oceniać – dodał. – Tylko się upewniam.
– W porządku, Aspenie. Chcę to zrobić – odparłam z pełnym przekonaniem. – Nie czuję się winna. Remus chciał brać w tym udział, znał ryzyko. Nie namawiałam go do tego, wręcz przeciwnie, starałam się go trzymać z daleka, ale on naciskał. Ja po prostu... nie mogę przejść obok tego obojętnie, wiedząc, że można coś z tym zrobić. Potrzebuję tego, żeby w pełni zostawić ten rozdział życia za sobą. Chcę tego. Wierzysz mi?
Aspen badał mnie przez kilka sekund wzrokiem, po czym skinął głową.
– W takim razie umówię spotkanie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top