24

Lily

– Ma na sobie zaklęcie wyciszające – poinformował Remus, gdy zamknęliśmy za sobą drzwi do mieszkania Atkinsa. – Nie słyszy nas, a my nie będziemy na razie słyszeć jego.

Brunet siedział przywiązany do krzesła obok otwartego okna. Miał zaciśnięte usta, nie próbował nawet się odezwać, ale za to obserwował nas uważnie. Podszedłam bliżej. Posłał mi spojrzenie pełne lodowatej nienawiści, takie samo, jakie do tej pory zawsze sprawiało, że przechodził mnie dreszcz grozy, ale tym razem zupełnie na mnie nie wpłynęło. Kiedy siedział taki związany, nie stanowił dłużej symbolu okrucieństwa – był zwykłym mężczyzną. Perfidnym, okrutnym, zakłamanym, ale tylko człowiekiem.

– Jest taki żałosny – mruknęłam, zakładając ręce na piersi.

Poczucie pełnej kontroli nad jego losem smakowało tak słodko, wirowało mi w głowie jak narkotyk. Zaczęłam się zastanawiać, czy on czuł to samo, podając truciznę Peterowi, Syriuszowi, a potem Jamesowi? Czy to dlatego zabijał? Bo był uzależniony od tego uczucia?

Remus wyjął z kieszeni list samobójczy, który przygotował. Odłożył go na biurku. Atkins szarpnął się na krześle i poruszył ustami, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.

– Zawsze taki był – powiedział Remus. – Nie sądziłem co prawda, że byłby zdolny do aż tak potwornych czynów, ale... wtedy byliśmy dzieciakami. Być może coś go skierowało na tę ścieżkę. W pewnym sensie to przykre. Próbowałem się z nim pogodzić, ale on chowa urazę.

Zamyśliłam się. Z jednej strony zgadzałam się z tym – coś musiało go skierować na tę ścieżkę, nikt tak po prostu nie rodził się zły – ale jednocześnie nie potrafiłam sobie wyobrazić, co takiego mogli mu zrobić Huncwoci, żeby zasłużyć sobie na karę jaką była śmierć przez otrucie.

No właśnie – otrucie. Przecież Atkins nie chciał ode mnie jedynie trucizny. Chciał też antidotum i to dzięki temu James przeżył. To był jedyny fragment układanki, który nie pasował do tego wszystkiego.

– Zdejmij z niego zaklęcie wygłuszające – zażądałam.

Remus spojrzał na mnie pytająco.

– Nie powinniśmy robić już więcej hałasu. Powinniśmy po prostu załatwić to jak najszybciej i uciekać.

– To nie zajmie długo.

Remus zagryzł usta. W końcu westchnął, wyciągnął różdżkę i rzucił zaklęcie. Zwróciłam się do Atkinsa, zniżając do poziomu jego wzroku.

– Po co potrzebowałeś antidotum? – zapytałam.

– Teraz chcesz rozmawiać? – prychnął brunet.

– Owszem. I lepiej gadaj, bo zaraz uleci ze mnie reszta humanitarności, a wtedy zobaczysz, co jestem w stanie zrobić, żeby pomścić ludzi, którzy byli dla mnie ważni.

Atkins mlasnął z niecierpliwością, nie wydawał się zbyt przejęty groźbą, ale mimo to zaczął mówić.

– Może niech najpierw twój ukochany wyjaśni ci, jak traktował mnie w Hogwarcie? – oznajmił. – Jak latami znęcał się nade mną ze swoimi przyjaciółmi?

– Co to ma do rzeczy? – spytałam.

– Wszystko. Chcieli mnie zabić.

– Bzdury – wtrącił Remus, podchodząc bliżej.

Atkins szarpnął się na krześle, jakby chciał go rozszarpać na kawałki.

– Bzdury?! A jak inaczej to nazwiesz? Te wszystkie przezwiska? Ośmieszanie? Zniszczyliście mi życie. Traktowaliście mnie jak śmiecia tak długo, aż wszyscy przyjaciele się ode mnie odwrócili, aż zacząłem nienawidzić każdego momentu swojego życia. A kiedy wreszcie wam się to udało, to wciąż było wam mało. Doprowadziliście mnie na samo dno, a potem jeszcze zdeptaliście, żebym nie mógł się podnieść. Gdyby Dumbledore nie znalazł mnie wtedy na wieży astronomicznej, już dawno bym nie żył. Przez ciebie, Remusie. Przez ciebie i twoich przyjaciół.

Spojrzałam na Remusa. Był blady, kompletnie zszokowany tym, co usłyszał. Czy naprawdę nie wiedział, że doprowadził Atkinsa do takiego stanu?

– To żadna wymówka, żeby nas mordować – oznajmił. Nie zaprzeczył, że to miało miejsce. Ale czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Cokolwiek Remus zrobił w przeszłości, nie dało się tego odwrócić. Tym bardziej, że zrozumiał swój błąd i próbował się pogodzić. Co więcej mógł zrobić? Każdy popełniał błędy, szczególnie w młodości, szczególnie, kiedy jego życie było tak ciężkie jak Remusa.

– To wciąż nie wyjaśnia antidotum – ponagliłam, bo nawet gdybym chciała dłużej się nad tym pochylić, to teraz nie był na to odpowiedni moment.

Atkins po raz pierwszy odkąd go znałam nie wyglądał, jakby był reanimowanym nieboszczykiem. Jego policzki płonęły czerwienią, a w jego oczach było tak wiele emocji, że nie byłam w stanie ich rozpoznać.

– Nie jestem mordercą – powiedział. – Nie szedłem do nich z zamiarem zabicia. Chciałem tylko pokazać im, jakie to uczucie: być na skraju śmierci, mieć świadomość, że twoje życie zaraz się skończy. Podawałem im truciznę. Pokazywałem, że mam odtrutkę, a potem rzucałem ją daleko, żeby musieli o nią zawalczyć. Wydrapać sobie pazurami swoje życie, tak jak ja musiałem wydrapać swoje. A to, że nie zdążyli jej znaleźć... to już nie był mój problem. Najwyraźniej nie zależało im wystarczająco. No, cóż, z jednym wyjątkiem... James ma żonę, która go uratowała, ale to też się liczy. Nie trzeba robić wszystkiego samemu. Nawet ja nie żyłbym, gdyby nie Dumbledore. W każdym razie, James jest już bezpieczny, dostał to, na co zasłużył i nie zamierzam po niego wracać. Tak jak powiedziałem: nie jestem mordercą.

– Nie jesteś mordercą? – wycedził Remus. – Zamordowałeś Petera i Syriusza i dorobiłeś sobie jakąś ideologię, żeby usprawiedliwić swoje sumienie. Jesteś chory!

Dyszał już z gniewu. Przypominał w pewnym sensie wilkołaka, który lata temu zaatakował mnie i Elin. Jego twarz wykrzywiona w gniewnym grymasie, roztrzepane włosy niczym nastroszona sierść. I ta żądza krwi w oczach. Przeszedł mnie dreszcz niepokoju, bo Lupin zdecydowanie nie był teraz sobą. Dotknęłam jego ramienia, nawet nie drgnął.

– Kończmy to – poprosiłam. – Dostaliśmy już informacje, które potrzebowaliśmy. Nie ma sensu wchodzić z nim w dyskusje. Jak sam powiedziałeś, on powie wszystko, byle usprawiedliwić samego siebie.

– Śmiało – prychnął znów Atkins. – Chciałem cię, Remusie, potraktować tak samo jak całą resztę, ale im dłużej na ciebie patrzyłem, tym bardziej widziałem, że niepotrzebnie bym się wysilał. Doskonale potrafisz zniszczyć sam siebie, nawet bez mojej pomocy.

Remus odepchnął mnie, jednocześnie wycelowując różdżkę w Adama.

Cruc-...!

W ostatniej chwili rzuciłam się do przodu i wbiłam się w blondyna z całym impetem swojego ciała. Remus nie zdążył wypowiedzieć zaklęcia. Oboje zwaliliśmy się na podłogę z hukiem. Błyskawicznie odnalazłam jego nadgarstki i przycisnęłam je do podłogi tak mocno, jak byłam w stanie, żeby nie pozwolić mu znowu wycelować w Adama.

– Oszalałeś?! – wykrzyknęłam.

– Zasłużył na to! – Remus wyszarpnął się ręce problemu, a wtedy ja w akcie desperacji zasypałam go gradem ciosów, zmuszając go, żeby zasłonił się rękami. Waliłam na oślep, nie dbając o to, czy zrobię mu krzywdę. Jakiekolwiek stłuczenia łatwo można było naprawić; użycie niewybaczalnej klątwy zostałoby z nim na zawsze.

– Nie pozwolę ci tego zrobić! – krzyczałam, waląc go po torsie i rękach, którymi zasłaniał swoją głowę. – Nie pozwolę ci!

– Och, jesteście siebie warci – prychnął Atkins z rozbawieniem za naszymi plecami, ale oboje go zignorowaliśmy.

Remus w końcu wypuścił z dłoni różdżkę, zamiast tego złapał mnie za nadgarstki, unieruchamiając w powietrzu. Jeszcze przez chwilę próbowałam się wyrwać, żeby zadać mu więcej ciosów, ale kiedy zobaczyłam, że jego wzrok wrócił do normalności, znieruchomiałam.

– Już w porządku – powiedział Remus, dysząc ciężko, tak samo jak ja. – Już dobrze. Nie mam różdżki, możesz przestać mnie bić.

Skinęłam głową. Lupin wypuścił mnie, ale jeszcze przez kilka sekund patrzyliśmy sobie w oczy. W tym samym momencie dotarło do nas, w jak kompromitującej pozycji się znajdowaliśmy – siedziałam na nim okrakiem, przygważdżając go do podłogi, moja spódnica podwinęła się aż do połowy uda. Odwróciliśmy wzrok w tym samym momencie, a ja szybko wstałam i poprawiłam ubranie. Odchrząknęłam.

– Skończmy to, zanim coś jeszcze się spieprzy – oznajmiłam.

Remus pokiwał głową, wstając. Wyjął z kieszeni marynarki buteleczkę z trucizną, a wtedy ja szybko wyrwałam mu ją z ręki. Stanęłam za krzesłem Atkinsa, złapałam go za czoło i odchyliłam do tyłu, kciukiem odkorkowując butelkę. Brunet uśmiechnął się do mnie, tak jakby to było dla niego żartem. Remus ruszył w moim kierunku.

– Lily, pozwól mi to zrobić – poprosił.

A potem drzwi wejściowe się otworzyły się ze skrzypnięciem.

– Panie Atkins? Co to za krzyki? Drzwi są otwarte, więc...

Pani Sprout pojawiła się w środku i natychmiast zamilkła, gdy zobaczyła, co się dzieje. Wszyscy zamarliśmy wpół ruchu. Trwaliśmy tak przez kilka sekund, jakby zatrzymani w czasie. Jedynie moje serce waliło w piersi tak mocno, jakby miało z niej zaraz wyskoczyć.

– Pani Sprout, to nie tak jak pani myśli – powiedziałam słabo.

– To dokładnie tak jak pani myśli – poprawił Atkins.

– Co tu się dzieje? – spytała kobieta. – Czemu pan Atkins...? Remusie... Lily... Och, w co wy się wpakowaliście.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top