19
Lily
Dzwon lekcyjny ogłosił koniec zajęć.
– Zaraz do ciebie wrócę – oznajmił Remus, po czym wyszedł z sali.
Przez zamknięte drzwi słyszałam, jak przepraszał dzieciaki za zamieszanie, a potem powiedział, że mogą już iść i życzył im miłego dnia.
Zamknęłam okno, bo palce zdrętwiały mi od zimna. Odeszłam od okna i mój wzrok padł na biurko Remusa. Stała na nim ramka z rysunkiem narysowanym przez Harry'ego, na którym James i Remus strzelali do siebie konfetti z grubych różdżek.
Trudno było mi przełknąć fakt, że ojciec tego niewinnego dziecka leżał właśnie w szpitalu z mojego powodu. Nie czułam się za to winna w stu procentach, w końcu to nie ja go zaatakowałam, nie ja chciałam go otruć, ale czułam się winna wystarczająco. Czym innym była śmierć Petera czy Syriusza. Oni byli tylko imionami, niewiele dla mnie znaczyli. Mogłam to na siebie przyjąć. Jamesa też nie znałam, ale czułam się tak, jakbym go znała. Remus tyle mi o nim opowiadał. Czasem myślałam o tym, że gdybym była z Remusem, być może nawet poznałabym Jamesa i jego rodzinę.
Remus wszedł do sali, posłał mi skruszony uśmiech i zamknął za sobą drzwi.
– Teraz to dopiero zaczną się plotki na nasz temat – rzucił lekkim tonem.
Wolałam nie myśleć o tym, że od teraz w oczach tych uczniów będę wariatką, która wtargnęła na zajęcia i wyciągnęła profesora za krawat. Nie chciałam też wiedzieć, czy moje wcześniejsze krzyki były słyszalne przez drzwi, ani czy te wieści dotrą do innych nauczycieli. Poczułam gorąco na twarzy, a Remus podszedł do mnie, przeczesując palcami włosy. Nie mogłam dłużej znieść napięcia, które się we mnie zbierało.
– Wiem, kto ich zabił – powiedziałam.
Jakakolwiek lekkość zniknęła z twarzy Remusa.
– Co? – zapytał, jakby nie dosłyszał.
– Wszystko ci wyjaśnię, tylko proszę, obiecaj, że zachowasz to w sekrecie.
– Chyba nie rozumiem.
– Możemy usiąść?
Remus skinął głową i zaprowadził mnie do salonu. Było to nieduże pomieszczenie, z kominkiem po jednej stronie i przejściem do kuchni po drugiej. Usiedliśmy naprzeciwko siebie na miękkich sofach, oddzieleni przez niski stolik kawowy.
– Wiem, kto jest odpowiedzialny za Petera, Syriusza i Jamesa, ale musisz mi obiecać, że nikomu o tym nie powiesz.
Kącik jego ust uniósł się, choć nie wydawał się ani trochę rozbawiony, a raczej jakby niedowierzał.
– Czy to naprawdę konieczne?
Skinęłam głową. Remus przez chwilę milczał, a potem zapytał:
– Jesteś w to jakoś zamieszana?
– Obiecaj – naciskałam, ale mój głos nie był już tak pewny jak wcześniej. Nawet gdyby nie obiecał, to i tak bym mu powiedziała.
– Dobrze – westchnął. – Jeśli to dla ciebie ważne: obiecuję.
Zaczęłam zbierać swoje myśli, a Remus przyglądał mi się, czekając. Założył nogę na nogę, splótł palce na podołku. Jego kciuk poruszał się w szybkim, rytmicznym tempie.
– To Atkins – oznajmiłam. Gdy tylko słowa opuściły moje usta, jego nerwowe ruchy ustały. Na moment było tak, jakbyśmy utknęli w miejscu bez czasu. Nikt się nie ruszał. Świat ucichł. Miałam wrażenie, że nawet przestaliśmy oddychać. – Pamiętasz na początku roku szkolnego – kontynuowałam – gdy pytałam cię, czy powinnam zrobić dla swojej siostry coś niebezpiecznego?
– Tak.
– Od tego właściwie wszystko się zaczęło. Chodziło o wykradnięcie z gabinetu Dumbledore'a jednej książki. Nie zwyczajnej książki. Takiej, której posiadanie jest zabronione przez Ministerstwo. Otóż, udało mi się ją wykraść z jednym, małym haczykiem: Atkins mnie na tym przyłapał. Powiedział, że albo zrobię to, o co mnie prosi, albo mnie wyda. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, o co mu chodzi. Chciał ode mnie jakichś trucizn oraz antidotów, ale gdy go o to zapytałam, powiedział, że nie chce nikogo skrzywdzić, że to tylko dla jakiejś głupiej zabawy. A ja naprawdę nie mogłam sobie pozwolić na to, żeby ta kradzież się wydała. Wiesz dobrze, jak ważna jest dla mnie Elin. Z takim przewinieniem nigdy nie dostałabym się do Instytutu. – Gdy wypowiadałam te słowa na głos, czułam ciepło rosnące na mojej twarzy. Zaczynało do mnie docierać, jak egoistycznie się zachowałam. Jak naiwnie wierzyłam, że ta sytuacja zakończy się dla mnie szczęśliwie, że nie zapłacę za to żadnej ceny.
– Więc to ty dostarczałaś mu truciznę, a on... – Remus nie dokończył zdania.
Skinęłam głową.
– Najpierw był Peter, potem Syriusz. Sama nie wiem, Remusie. W pewnym sensie wiedziałam, że to moja wina, po prostu to od siebie odpychałam. Nie miałam żadnego dowodu. To mógł być zwykły przypadek. Nie przyłapałam przecież Atkinsa na gorącym uczynku. Nie wiedziałam, że to trucizna ich zabiła. Dopiero teraz, przy rozmowie z Dumbledorem, usłyszałam potwierdzenie.
Wypowiedzenie tego na głos, przyznanie się do prawy, nie sprawiło, że poczułam się lepiej. Czułam się dużo, dużo gorzej.
Wzrok Remusa ciemniał z sekundy na sekundę. Powoli zaczynał wypełniać go mrok, którego nigdy w nim nie widziałam. Prymitywny gniew, chęć zemsty, wrogość wobec mnie. Dreszcz przeszedł po moich plecach, bo było w tym coś, czego się bałam. Zaciskał splecione palce tak mocno, że jego kłykcie pobielały.
Wiedziałam, że gdyby chciał, mógłby zrobić mi krzywdę. Nie byłam ani silna fizycznie, ani dobra w zaklęciach.
– Przepraszam cię, Remusie – powiedziałam cicho i były to szczere przeprosiny. – Przepraszam, że do tego doszło. Nie chciałam nikogo skrzywdzić. Chciałam jedynie, żeby Elin była bezpieczna, żeby miała szansę na uzdrowienie. Nic nie jest dla mnie ważniejsze od niej.
Remus przełknął ślinę. Wstał, a ja wbiłam się głębiej w fotel, ale on się nie zbliżył. Zamiast tego przeczesał palcami włosy, otworzył usta, żeby coś powiedzieć, a potem zamknął je. Kiedy na mnie patrzył, widziałam w jego oczach złość, ale również zawód, zranienie.
– Remusie...
Odwrócił się na pięcie, odszedł do kuchni, zatrzasnął za sobą drzwi. Drgnęłam na gwałtowny dźwięk. Potem zostałam sama z odgłosem krwi szumiącej mi w uszach i szybko bijącego serca.
Spodziewałam się wszystkiego – krzyków, rzucania przedmiotami, zaklęć, wyrzucenia mnie za drzwi – ale nie tego, że to on wyjdzie. Nie wiedziałam, co robić. Skupiłam się na uspokojeniu swojego oddechu. Czekałam na niego może przez minutę, ale wydawało mi się, jakby ta minuta trwała w nieskończoność. Gdy Remus wrócił, wciąż był zdenerwowany, ale w jego oczach nie było już takiej żądzy krwi. Podszedł do fotela i oparł się ręką o zagłówek, ale nie usiadł. Ja wstałam.
– Czy to wszystko, co chciałaś mi powiedzieć? – spytał odległym głosem.
Przygryzłam usta.
– Przykro mi – powtórzyłam.
Remus skinął głową.
– Powinnaś już iść. Muszę to przemyśleć.
Pokiwałam powoli głową. Spojrzałam na stojący w rogu pokoju zegar, było po piętnastej. Powinnam jeszcze wrócić do Pomfrey dokończyć swój dzień pracy i wyjaśnić jej, dlaczego tak niespodziewanie zniknęłam. Wewnętrznie mogłam przeżywać najgorsze piekło swojego życia, ale świat się dla mnie nie zatrzymywał. Obowiązki wciąż były obowiązkami.
Spojrzałam ostatni raz na Remusa. Nie patrzył nawet na mnie, wbijał niewidzący wzrok w zimny kominek.
Nie spodziewałam się, że po tym, co mu wyznałam, nasza relacja jeszcze kiedykolwiek wróci na normalne tory. Jeśli wcześniej nie chciał ze mną być, teraz już napewno go w tym utwierdziłam. Może tak będzie lepiej.
Miałam tylko nadzieję, że dotrzyma obietnicy. Że nikomu nie powie tego, co mu dzisiaj wyznałam.
– Naprawię to – obiecałam, choć nie miałam pojęcia jak. Remus nawet nie drgnął. A potem wyszłam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top