17

Lily

Chciałam powiedzieć Remusowi, że znam prawdę. Jeśli jego likantropia była czymś, co powstrzymywało go przed wejściem ze mną w romantyczną relację, zamierzałam rozwiać jego wątpliwości raz na zawsze. A ponieważ pełnia zbliżała się wielkimi krokami, musiałam to zrobić szybko.

Gdy wróciłam od Elin, zbliżała się dwudziesta. Późna godzina jak na niezapowiedziane odwiedziny, ale Remus nigdy nie przejmował się takimi konwenansami, gdy przychodził do mnie, więc postanowiłam wziąć z niego przykład.

Gdy stanęłam pod drzwiami do jego mieszkania, była dwudziesta czternaście. Zapukałam, a Remus otworzył w przeciągu chwili. Nie miał już na sobie krawata, dwa najwyższe guziki jego koszuli były rozpięte, a rękawy podwinięte do łokci. Jego włosy też były bardziej roztrzepane niż zwykle.

– Lily. – Uśmiechnął się, nie ukrywając zaskoczenia. – Co cię sprowadza o takiej porze?

– Miałam ochotę na spacer nad jeziorem i pomyślałam, że może zechcesz do mnie dołączyć?

Remus obejrzał się za siebie, na swoje biurko. Piętrzyła się na nich sterta papierów – sprawdzianów lub wypracowań, jak się domyślałam. Potem odwrócił się w moją stronę i skinął głową.

– Czemu nie. Praca i tak mnie już nużyła.

Zaprosił mnie na chwilę do środka. Uprzątnął rzeczy na biurku, a potem ubrał się w ciepły płaszcz i wyszliśmy. Gdy szliśmy przez zamek, a potem przez błonia w dół, w stronę jeziora, gawędziliśmy niezobowiązująco. O pogodzie, o zbliżającej się zimie, o pracy.

W przeciągu kilku minut dotarliśmy do brzegu jeziora i skręciliśmy wydeptaną ścieżką wzdłuż brzegu. Nie rosło tu za wiele drzew, mieliśmy przejrzysty widok na oddalone góry i las. Woda co jakiś czas pluskała cicho, świerszcze wypełniały ciszę. Niebo było zachmurzone i tylko co jakiś czas księżyc wyłaniał się zza chmur. Chłodny wietrzyk uderzał znad wody, dlatego oboje wcisnęliśmy dłonie głęboko do kieszeni płaszczy. Gdy nastała dłuższa chwila ciszy, w końcu zaczęłam temat.

– Wiesz, Remusie, tak naprawdę ten spacer to była tylko wymówka – wyznałam, uśmiechając się, licząc na to, że uzna to za urocze, a nie dziwne. – Chciałam porozmawiać z tobą na ważny dla mnie temat.

Remus potaknął, odwzajemniając uśmiech.

– Domyśliłem się. Śmiało. Co ci leży na sercu?

Szukałam w myślach sposobu na powiedzenie tego w subtelny, nienachalny sposób. Gdy go znalazłam, odchrząknęłam.

– Mówiłam ci kiedyś o tym, że chciałabym wynaleźć lekarstwo na likantropię.

Bałam się spojrzeć na reakcję Remusa, dlatego wbiłam wzrok w drogę przed nami.

– Mhm – mruknął Remus twierdząco.

– Zapytałeś mnie wtedy, skąd takie zainteresowanie i odpowiedziałam, że znikąd, ale jak pewnie też się domyśliłeś, to nie była prawda. – Czekałam na odpowiedź Remusa, ale milczał, dlatego kontynuowałam. – Gdy byłam mała, mieszkaliśmy z moją rodziną na wsi. Rodzice wtedy często powtarzali mi i Elin bajki o tym, żeby nie krzątać się po lesie, bo grasują tam wilki, ale my byłyśmy małe, a tam nie było za dużo rozrywek, dlatego i tak często tam chodziłyśmy. Zdarzało się, że wieczorami słyszałyśmy jakieś oddalone wycie, ale to zazwyczaj odstraszało nas tylko na kilka dni, a potem znów o tym zapominałyśmy i wracałyśmy do lasu. Jednego wieczora jednak zaszłyśmy do lasu tak daleko, że się zgubiłyśmy. Długo szukałyśmy drogi powrotnej, zapadła noc. A potem znów usłyszałyśmy to wycie, tym razem dużo bliżej. Schowałyśmy się za kamieniem z nadzieją, że te "wilki" nas ominą. Tylko że to nie były wilki. To był wilkołak. I oczywiście, my byłyśmy zbyt małe, żeby jakkolwiek się przed nim obronić. Gdy nas zaatakował, z jakiegoś powodu obrał na cel Elin i tylko dzięki temu mi udało się uciec. Tata bardzo szybko mnie wtedy znalazł, a potem odgonił też tamtego wilkołaka kilkoma zaklęciami. Elin na szczęście przeżyła, ale, jak się domyślasz, nie bez uszczerbku na zdrowiu.

Zamilkłam, próbując odgonić łzy, które się we mnie zebrały. Remus był pierwszą osobą, której opowiedziałam tę historię, choć wciąż pominęłam najgorsze.

Wilkołak nie obrał na cel Elin tak po prostu. To nie była bohaterska historia o tym, jak jedna siostra poświęciła się za drugą. Byłyśmy głodne, zmęczone, przerażone; pokłóciłyśmy się. Byłam wściekła na Elin, bo to ona naciskała tego dnia na to, żeby iść głębiej w las. I gdy potem pojawił się ten wilkołak i zobaczyłam jego szczerzące się zęby... patrzył na mnie, nie na nią. Widziałam, że biegnie w moją stronę. Więc po prostu popchnęłam Elin w jego stronę. Upadła, a ja zaczęłam uciekać.

To z mojej winy ona otrzymała klątwę, a nie ja. To była najgorsza rzecz, jaką w życiu zrobiłam i nigdy sobie tego nie wybaczyłam. To dlatego tak bardzo zależało mi na lekarstwie, dlatego musiałam być dla Elin bezwzględnie wspierająca. Byłam jej to zwyczajnie winna. Ona nigdy tego ode mnie nie oczekiwała, nie była też zła, ale ja nie mogłabym tak po prostu jej z tym zostawić.

– Elin nauczyła się z tym żyć. Co miesiąc przynoszę jej wywar tojadowy – powiedziałam. – Dzięki temu może normalnie funkcjonować, mieszkać w centrum Londynu zamiast na wsi z rodzicami. I kocham ją całym swoim sercem. Wiem, że nie skrzywdziłaby muchy. Jest najsłodszą osobą na świecie. Likantropia tego nie zmienia.

Skończyłam mówić i czekałam teraz na reakcję Remusa. Nie odzywał się, dlatego w końcu odważyłam się podnieść na niego wzrok. Wbijał spojrzenie przed siebie, poważnie zamyślony. Zatrzymałam się i on też się zatrzymał. Zwrócił się do mnie.

– Przyznam, że domyślałem się, że twoja siostra...

– Nie w tym rzecz – przerwałam mu, kręcąc głową. Podeszłam do niego o krok. – Remusie, próbuję ci przez to tylko powiedzieć, że... to dla mnie nic strasznego. Nie obawiam się tego. Nie obawiam się ciebie.

Spojrzał mi w oczy i ciężar tego spojrzenia niemal przygniótł mnie do ziemi. Wstrzymałam oddech. Remus uśmiechnął się blado, ale nie było w tym żadnej radości. Wyglądał, jakby zmuszał się całym sobą do nałożenia maski optymizmu.

– Nigdy bym cię nie skrzywdził – powiedział cicho.

– Wiem.

Sięgnęłam dłonią do góry i pogładziłam go po policzku. Najpierw poczułam jego delikatną skórę, poprzecinaną licznymi bliznami, w większości niemal niewyczuwalnymi. Gdy przesunęłam dłoń niżej, poczułam też kłujące włoski jego zarostu, które zdążyły odrosnąć, odkąd rano się ogolił.

Remus przymknął powieki i nakrył dłonią moją dłoń, wtulając się w nią. Przez chwilę wydawało mi się, że poczuł w tym jakiś komfort. Wypuścił powoli powietrze. Potem jednak otworzył oczy i odsunął moją dłoń od twarzy. Wypuścił ją. Widziałam w jego oczach żal i nie rozumiałam, skąd się on wziął. Przecież powiedziałam mu, że to nie ma znaczenia, że to nie musi stać nam na drodze. Sowa zahuczała w oddali. Woda plusnęła bardzo blisko nas, jakby do jeziora wskoczyła mała żabka. Remus przełknął ślinę.

– Kiedy się dowiedziałaś? – spytał płaskim głosem, jakby celowo próbował nad nim zapanować.

– Dzisiaj rano.

Remus pokiwał głową.

– Dziękuję, że mi o tym powiedziałaś. Czułbym się dziwnie, gdybym po jakimś czasie ci to wyznał, a ty oznajmiłabyś, że już wiesz. – Uśmiechnął się półgębkiem.

– Zamierzałeś mi powiedzieć?

– Myślałem o tym. Po prostu nie wiedziałem kiedy ani jak, ani czy to ma jakiekolwiek znaczenie.

– Nie ma – zapewniłam go jeszcze raz.

– W takim razie masz naprawdę dobre serce, Lily. – Wziął głęboki wdech. Przeniósł wzrok na jakiś daleki punkt za moimi plecami, potem znowu na mnie, a na koniec wbił go w swoje buty. Wsadził ręce do kieszeni. – Niestety, dla mnie to ma znaczenie – dodał cicho. – Nie śmiałbym zrzucić na ciebie tego ciężaru.

– Nie byłbyś ciężarem.

– Nie oszukuj się, Lily.

Zmarszczyłam brwi.

– Remusie, to nie tak, że piszę się na coś, czego nie rozumiem. Ja wiem z czym to się wiąże. Jak brzydkie to potrafi być. I nie przeszkadza mi to. Chcę tego. Chcę ciebie. Z likantropią czy bez, to nie ma znaczenia. Bo jesteś jednym z najwspanialszych mężczyzn, jakich poznałam. Bo jesteś wrażliwy, inteligentny, zabawny. Bo po tym, co przeszedłeś, wciąż patrzysz na świat z wiarą w to, że ludzie są w gruncie rzeczy dobrzy.

Patrzyłam na niego, licząc na to, że to do niego dotrze. W pewnym sensie rozumiałam jego obawy. Elin z podobnego powodu była samotna – miała kiedyś poważnego partnera, ale nie chciała brać z nim ślubu ani zakładać rodziny. Uważała, że takie spokojne życie nie będzie jej pisane. Że tylko będzie ciężarem.

Remus znów nie odpowiadał.

– Nie chcesz dać nam nawet szansy? – spytałam.

– Nie chcę, żebyś cierpiała.

– Nie będę.

– Lily...

Resztki mojego optymizmu zniknęły. Mój żołądek zacisnął się, gdy powoli zaczynałam rozumieć, że to się nie skończy tak, jak tego chciałam. Wyznałam mu wprost swoje uczucia, a on i tak mnie odrzucił. Odsunęłam się o krok, ale Remus zaraz skrócił dystans, złapał i pogłaskał kciukiem moją dłoń. Pozwoliłam mu na to.

– Nie będę dla ciebie odpowiednim partnerem.

– Co to w ogóle znaczy?

– Nie będę mógł ci dać tego, czego potrzebujesz. Domu. Stabilności. Bezpieczeństwa. Wsparcia. Jesteś ambitna, Lily. Inteligentna, pełna pasji. Ja tylko bym cię spowalniał.

Prychnęłam cicho, nie dowierzając w to, co słyszę. Wyrwałam rękę.

– I co? Widziałeś to wszystko w magicznej kuli?

– Nie złość się na mnie, proszę – wtrącił, ale ja mówiłam dalej:

– Czy wyczytałeś z fusów?

– Nie musiałem. Wiem, że tak by było. Jestem wilkołakiem, Lily.

– A mi to nie przeszkadza! – podniosłam głos i zaraz tego pożałowałam. Wzięłam głęboki wdech, wypuściłam powietrze z gorzkim śmiechem. – Czy ty nie widzisz, że ja cię praktycznie błagam?

Remus pokręcił głową.

– Nie powinnaś – odpowiedział. Równie dobrze mógłby uderzyć mnie w twarz.

Zwilżyłam usta językiem, próbując zebrać z gleby swoją godność.

– Masz rację – powiedziałam w końcu. Wydawał się zaskoczony. Odsunęłam się o krok, a potem jeszcze jeden, nie mogąc znieść tego, jak blisko siebie staliśmy. – Nie powinnam. Właśnie mi to uświadomiłeś. Zwodziłeś mnie tyle czasu. Próbowałeś się do mnie zbliżyć, okazywałeś zainteresowanie, flirtowałeś tak beztrosko, odwiedzałeś mnie po zmroku, gdy było ci źle.

– Lily, ja nie...

– Pozwoliłeś mi się zakochać, wiedząc doskonale, że nigdy nie będziesz chciał ze mną być. Wiesz, jakie to okrutne?

W jego oczach pojawiły się łzy, co najmniej tak jakby to on był tutaj ofiarą. Nie mogłam już tego znieść. Odwróciłam się na pięcie, chciałam wrócić do domu, byłam wyczerpana tym dniem, tą rozmową.

Remus złapał mnie za nadgarstek. Gdy odwróciłam się i otworzyłam usta z zamiarem zażądania, żeby mnie puścił, złapał mnie też za drugi nadgarstek, a potem przyciągnął do siebie i pocałował.

Przez chwilę było tak, jak tego chciałam od samego początku. Trzymał mnie blisko przy sobie, tak jakbym była dla niego ważna. Ustami delikatnie musnął moją górną wargę. Ucisk na moich nadgarstkach zelżał, pogładził je kciukami, a ja zmiękłam pod wpływem tej czułości. Jego nos był chłodny na moim policzku, ale usta ciepłe.

Słony smak naszych zmieszanych łez przypomniał mi, że to była tylko fantazja.

Wyrwałam się, choć każdy skrawek mojego ciała chciał pozostać w jego ramionach jak najdłużej. W jego kłamliwych, zwodniczych, okrutnych ramionach. Łzy w jego oczach błyszczały jaśniej od księżyca na niebie.

– Lily, proszę cię. Zrozum mnie. To wszystko nie tak. Zależy mi na tobie. Nigdy nie chciałem cię skrzywdzić.

– Więc czemu to robisz? – zapytałam, dając mu jedną, ostatnią szansę. Chciałam go zrozumieć. Naprawdę chciałam. Czekałam na odpowiedź. Dwie sekundy, trzy, pięć, dziesięć. Remus otwierał usta i zamykał, jak ryba wyjęta z wody, nie mogąc znaleźć odpowiedzi. Resztki mojej nadziei zniknęły. Poprawiłam okulary, założyłam wolne kosmyki włosów za ucho.

– Dam ci czas na zastanowienie – odparłam sucho, nie mogąc już dłużej tam stać, dawać sobą tak pogrywać. – Daj znać, jak będziesz już wiedział. Tylko nie pojawiaj się znowu pod moim domem po zmroku. Tym razem nie będziesz tam mile widziany.

Teraz gdy odwróciłam się, żeby odejść, Remus już mnie nie zatrzymywał.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top