Christmas

Podeszłam do choinki, do której ciągnęła mnie psinka. Miała nadzwyczajną ochotę ją powąchać. Nie wiedziałam jakie zapachy ją zaciekawiły i jeszcze bardziej nie chciałam się dowiadywać. Gdyby nagle zaczęła mówić ludzkim głosem to zgłosiłabym się do psychiatryka. Nie chciałam żeby żadna teoria spiskowa starych ludzi zamieniła się w rzeczywistość.

Było tu trochę strasznie, gdy cały plac był opustoszały. Czas, który chciałam spędzić z nim uciekał. Żadna sekunda nie chciała choć na chwilę zwolnić by nam pomóc zobaczyć się szybciej.

Kiedy złe myśli zaczynały przychodzić mi do głowy, od razu starałam się je stamtąd wyrzucić. To był wyjątkowy dla mnie dzień. Jedyny taki w roku. Nie marzyłam o niczym innym niż spędzenie go z nim. Jednak wszystko zostało zniszczone, gdy nie pojawił się na kolacji wigilijnej.

Przy moich nogach chodziła Koko, ale nawet ona nie mogła mi go zastąpić. Naemin była daleko stąd, a mama nie chciała przyjść do nas na wigilię, czego nie rozumiałam. Wybrała spędzić tą specjalną kolację w samotności, czy naprawdę tak bardzo mnie nie znosiła?

Dlaczego obie byłyśmy same tego wieczoru? Przyzwyczaiła mnie do tego, że była nieobecna. W takie dni zawsze tęskniłam za tatem, bo dzięki niemu w domu zawsze czułam się szczęśliwa. Był płomieniem i sercem, ciepła i miłości, które zawsze było obecne w domu. Bez niego ten dzień jak i większość dni w roku stała się zimna.

Było to dziwne się przyznać, ale poczułam znowu to samo ciepło i miłość dopiero po spotkaniu Jimina. Dlatego nie mogłam przestać czuć żalu, gdy się nie pojawił. Czekałam na to by schować się w jego ramionach tego wieczoru. Żeby znowu powiedział mi, że mnie kocha, że za mną tęsknił. Jednak ten dzień nie wyglądał tak jak wszystkie inne, był o wiele gorszy. Moja nadzieja na idealne święta powoli się rozpływała.

Gdyby nie choinka przede mną nie pamiętała bym jaki to dzień. Nie miałam nikogo obok siebie komu mogłabym życzyć wesołych świąt, dlatego zrobiłam zdjęcie i wysłałam je w świat. To był akt kłamstwa, ale z jakiegoś powodu nie bolało mnie to.

Wstrzymałam oddech, gdy na ekranie nagle pojawiła się Naemin. Minęło kilka dni odkąd rozmawiałyśmy, a to dlatego, że miała mnóstwo testów do zaliczenia. Była zadowolona z tego, że studiowała.

-Myślałam, że mnie zignorowałaś! - usłyszałam jej narzekanie na dzień dobry.

-Niedowiary, że liczysz sygnały dźwiękowe - odparłam i przygryzłam wargę. Czułam bijącą od niej energię, co emanowało również na mnie. Wydawało mi się jakbyśmy zamieniły się osobowościami.

-To było równe cztery sygnały. Przyznaj, że wahałaś się czy odebrać - jej pewność siebie wskazywała mi na to, że zażyła kilka kieliszków alkoholu. Podniosła mnie na duchu tym, że dobrze się bawiła. Zasługiwała na to.

-Przyznaję - uśmiechnęłam się do siebie - Macie tam niezłą imprezę - wytknęłam. Przez cały czas słyszałam w tle świąteczną muzykę, która brzmiała wesoło i rytmicznie. Słuchali największych hitów.

-Imprezuje tu cały akademik, a przynajmniej ci którzy zostali. Nie ma cienia szans na to, żeby ktoś spędził święta spokojnie. Udało nam się wyciągnąć największych domatorów z ich pokoi i część z nich już zdycha przy sedesie, no ale to tak mniej ważne.

-Brzmi jak dobra zabawa - podsumowałam.

-Raczej jak gwałcenie wszystkich norm i tradycji. Musimy do rana naprawić jeszcze kran w kuchni, bo się rozleciał. Swoją drogą nie przeszkadza ci ten hałas?

-Nie - parsknęłam na jej słowa. Nigdy nie słyszałam, by tak dużo gadała.

-Tak czy inaczej chciałam życzyć ci wesołych świąt, pamiętaj, że cię kocham i niedługo się zobaczymy! Obiecuję że—

Na chwilę coś nam przerwało, a gdy spojrzałam na ekran zauważyłam, że się rozłączyła. Westchnęłam ciężko i schowałam go do kieszeni. W stanie, w którym była mogłam przypuszczać, że rozładował jej się telefon. Poprawiła mi humor tą krótką rozmową. Cieszyłam się, że o nic nie wypytywała, bo bym musiała skłamać. Póki co mogłam uznać moje sumienie za czyste.

Nagle zgasło światło. Zimne ręce zakryły mi oczy. Zaczęłam się wyrywać czując, że zostałam uwięziona w potrzasku.

-Puść mnie!! - krzyknęłam w panice.

Ramię zacisnęło się na mojej klatce piersiowej. Byłam przyciśnięta plecami do obcego ciała. Nie mogłam się uwolnić rękami. Odepchnęłam się nogami od podłoża i włożyłam je pomiędzy nogi napastnika.

Upadliśmy przez co jego chwyt się poluźnił. Zepchnęłam z siebie ręce i będąc oślepioną światełkami z choinki próbowałam wstać. Chwycił mnie za nadgarstek i przyciągnął do siebie. Uderzyłam twarzą o jego klatkę piersiową.

Podniosłam głowę czując ogromne napięcie i zdenerwowanie. Spotkałam się z ciemnymi tęczówkami napastnika, którym okazał się być Jimin. Ulżyło mi, gdy go rozpoznałam.

-Powinnaś zobaczyć swoją minę - wybuchł śmiechem.

-Bardzo śmieszne - zirytował mnie. Chwyciłam w garść trochę śniegu i rzuciłam mu ją w twarz. Myślałam, że to ktoś niebezpieczny. Bałam się, że zrobi mi coś złego, a on po prostu sobie ze mnie zażartował.

-To bolało - wytarł twarz ze śniegu nadal się rechocząc.

Przewróciłam oczami i usiadłam. Chciałam wstać z niego, ale jego ręka nie pozwalała mi na to.

-Puść mnie - patrzyłam na niego.

Przestał na chwilę się śmiać, a pod jego nosem pojawił się chytry uśmieszek. Był w figlarnym nastroju, czułam zbliżające się niebezpieczeństwo.

-Jako wielki i okrutny porywacz nie mogę tego zrobić - wyolbrzymił swój głos.

W jednej sekundzie znalazł się nade mną, a ja leżałam na śniegu tuż pod nim. Jego spojrzenie, zachowanie i sama mina wywołało uśmiech na mojej twarzy, choć próbowałam się powstrzymać.

-Przyznaj się, czekałaś tu na Mikołaja. Chciałaś zobaczyć jak twerkuje pod choinką z zaprzęgiem reniferów.

-Jesteś obrzydliwy - zaśmiałam się z jego aluzji.

Gdy wyobrażałam sobie nas teraz oczami kogoś innego to chciało mi się śmiać jeszcze bardziej. Byliśmy strasznymi dziwakami leżącymi w środku nocy na śniegu i śmiejący się aż do bólu brzucha.

-A jednak to sto kilo szczęścia - pociągnął nosem i zrobił z ust dziubek tak jakby próbował zaakceptować gorycz i swoją porażkę.

-Po prostu mnie pocałuj - zaproponowałam. Wiedziałam, że nie odmówi.

Pochylił się nad moimi ustami i złączył je ze swoimi. Nagle pośród zasp śnieżnych i przy minusowej temperaturze zrobiło się gorąco. Delektowałam się każdą sekundą, w której czułam go tak blisko siebie. Kilka pocałunków, które wymieniliśmy nawet gdy się odsunął pozostawiły smak niedosytu.

Kiedy na mnie spojrzał, znowu widziałam w jego oczach te same uczucia co zawsze. Ogień i porządanie, ale przede wszystkim miłość. Moje bezpieczne miejsce i niebo na calutkiej ziemi było ukryte w nim.

Trzymając mnie za rękę, położył się obok mnie. Patrzyliśmy w niebo, przypominając sobie o uczuciu wolności. Byliśmy teraz może odrobinkę poważniejsi niż kilka sekund wcześniej.

-Jak mnie znalazłeś? - byłam ciekawa.

-Jestem twoim najaktywniejszym obserwatorem na wszystkich social mediach - uśmiechnął się wiedząc, że wyciągnę z tego odpowiedź.

-Zapomniałam o tym - to było miłe, że zawsze przeglądał wszystko co publikowałam.

Miał nawyk dopytywania się o wszystkie treści na moich profilach. Potrafił spontanicznie o nich zagadywać i wyciągać wnioski. To zawsze ocieplało mi serce, wiedziałam, że zawsze o mnie myśli. Próbowałam się nauczyć tego samego, ale on był bardziej skryty. Najczęściej pojawiał się na oficjalnych portalach prasowych niż na swoim własnym. Bardzo cenił swoją prywatność, dlatego gdy kilka miesięcy temu wstawił nasze pierwsze wspólne zdjęcie byłam przeszczęśliwa.

-Spóźniłem się na kolację, przepraszam.

Nie polemizował nad powodami, bo często mu się to zdarzało. Pracowaliśmy razem, ale mimo to on zawsze mocno naginał swoje godziny pracy. Ja wychodziłam wcześniej, on kończył później. Próbowałam znaleźć na to jakieś rozwiązanie, ale nawet przesiadywanie z nim godzinami nie dawało efektów. W rezultacie byłam o wiele bardziej zmęczona od niego. Doba to było dla niego za mało. Cieszyłam się, że jest w dobrej formie, ale nie chciałam by cały swój czas spędzał w czterech ścianach. Ta praca odbierała nam wszystkie cenne momenty.

-Pracowałeś ponad normę, nawet w wigilię i przez to się spóźniłeś - wytknęłam mu to.

-Przepraszam.. - zacisnął usta.

Nie próbował się ze mną kłócić. Rozmawialiśmy o tym już wiele razy. Przerobiliśmy już wszystkie możliwe wymówki by pracował więcej, ale żadna nie mogła wygrać ze mną.

-Obiecuję ci, że następnym razem wejdę tam i cię wyciągnę z tego budynku siłą - byłam odrobinkę zdenerwowana.

-Wiem, że jesteś do tego zdolna, ale nie rób tego.. Straciłbym autorytet.

Rozumiałam go. Przez długi czas budował swoją pozycję w firmie. Pracownicy, którzy pozostali w firmie po odejściu Jihyuna potrafili podważać jego decyzje. Nie chciał stracić tego co już osiągnął.

Ale z drugiej strony.. zawiedzenie, które czułam, gdy się nie pojawiał na naszych spotkaniach.. zżerało mnie to od środka. Czasami czułam wręcz poczucie winy, że przeze mnie - dlatego, że mu na mnie zależy musi dawać z siebie każdego dnia 200%. Bolało mnie patrzenie na jego zmęczenie, nawet jeśli był świetny w ukrywaniu tego.

Usiadłam czując jak znowu wpadam w pułapkę myśli. Nie potrafiłam tego zmienić i to od dłuższego czasu mnie smuciło. Zabrałam dłoń z tej jego, która za wszelką cenę nie chciała mnie puścić. Wstałam i stanęłam przed kolorową choinką. Chciałam wyprzeć wszystkie negatywne myśli.

Minęło tylko kilka sekund zanim przyciągnął mnie do siebie i złożył pojedynczy pocałunek na moich ustach.

Oparł swoje wargi na tych moich. Patrzył mi się w oczy przez kilka kolejnych chwil. Upewnił się, że wszystko w porządku zanim kolejny raz złączył nasze usta. Jego dłoń naciskała na mój policzek. Pogłębiał nasze pocałunki coraz bardziej. Każdy kolejny był bardziej niechlujny niż poprzedni. Nietrafiony. Ale chciałam być jak najbliżej niego. Nie mogłam przerwać tej gonitwy. Stracenie go teraz choć na moment wydawało się być wiecznością. Gdyby nie powietrze i jego brak w płucach, nie sądzę żeby cokolwiek innego mogło nas rozdzielić.

Przytulił mnie szczelnie. Jego ciepły oddech na mojej szyi sprawił, że cała się zarumieniłam. Trzymał mnie tak jakbym była jego największym skarbem i tak samo się czułam. Otoczona jego miłością, opieką. Próbował zrobić wszystko by chronić mnie przed negatywnymi uczuciami. Mimo tych starań, poczułam pewnego rodzaju smutek przedzierający się przez jego uścisk. Puścił mnie w czas, zanim mogłam zrozumieć skąd wzięło się to przeczucie.

-Co tam dobrego zrobiłaś w domu? Na pewno barszcz.. - uśmiechnął się ciepło - uszka.. pierogi.. - wyliczał - pewnie jeszcze jakiś bigos - zgarnął włos z mojego policzka - Niestrawność żołądkową mam gwarantowaną, ale i tak wszystko będzie pyszne.

-Wszystko jest już zapewne zimne, ale podgrzejemy wszystkie dania - uśmiechnęłam się do niego. Miał coś w sobie takiego, dzięki czemu zawsze potrafił naprawić każdą beznadziejną sytuację.

-No dobra to teraz idę złapać tego małego potworka - rozejrzał się w poszukiwaniu psa.

Koko skakała w zaspach, bo była  malutka, ale gdy usłyszała jego głos od razu zaczęła skakać w przeciwnym kierunku. Nie chciała by przerywał jej dobrą zabawę.

Zostałam tam gdzie byłam i z uśmiechem im się przyglądałam. Znowu czułam się pełna nadziei i to tylko dzięki niemu. Ta noc nagle stała się ciepła.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top