~ XXXVIII ~
Kiedy dotarliśmy do Fearghas, a konkretnie do portu w Murdoch, wpierw udaliśmy się do znajomego Venira.
Carigham Deu podobnie jak Lagun pochodził z szanowanego rodu kupców.
Zgodził się nas ugościć, nim ruszymy do Orte.
Deu polecił swym służkom, by ugotowały dla nas jakiś ciepły posiłek, następnie przygotowały kąpiel i czyste szaty. Niestety nie mógł z nami spędzić czasu, gdyż miał do załatwienia parę spraw na drugim końcu miasta.
Choć może to i lepiej, że Trent nas opuścił.
Problemy z Umbris zaczęły się już po opuszczeniu statku. Potwornie się garbiła i jej chód był masakryczny. Chodziła jak mężczyzna, ale do tego kroczyła specyficznie, jakby ciągle była na statku.
W sumie nie dziwiło mnie to. W końcu Umbris wychowywała się na pirackiej łajbie.
Kolejny kłopot pojawił się podczas posiłku. Jej maniery przy stole również pozostawiały wiele do życzenia. Venir tracił cierpliwość. Zaczął zwracać jej uwagę. Jednak Umbris ciągle stawała do niego kontrą. Z każdą chwilą zaczynali coraz zacieklej skakać sobie do gardeł.
Westchnąłem zrezygnowany. W końcu rzuciłem Venirowi wymowne spojrzenie i pokręciłem głową.
Lagun wciąż popełniał ten sam błąd. Chciał by Umbris była posłuszna. Wciąż zapomniał o jednym, drobnym szczególe. Jego córka wychowywała się wśród piratów, którzy robią co chcą, a nie co im się każe.
Morskie zbóje słuchały rozkazów tylko swego kapitana.
Lagun skrzywił się nieco. Dopiero po chwili uspokoił się i znacznie zmienił ton.
Umbris łypnęła na mnie. Na jej ustach dostrzegłem cień uśmiechu. Jej wzrok zdawał się mi dziękować.
Byłem dumny z siebie. Zażegnałem choć jeden kłopot.
Ale moja radość nie trwała długo... Po posiłku, co prawda nie było problemów z kąpielą. Jednak nie zapomnę miny Venira, gdy służki Carighama zameldowały nam, że Umbris nie ma zamiaru przyjąć odzienia, które dla niej wybrały.
- Jeszcze chwila, a ukrecę jej łeb - warknął, prawie biegnąc do pokoju, w którym zamknęła się Umbris.
- Daj jej spokój - rzuciłem, gnając za nim.
Zatrzymał się gwałtownie przy drzwiach, będących jego celem.
- Ta... - warknął, wskazując na wrota - ...dziewucha robi wszystko, aby wprowadzić mnie z równowagi!
- Uspokój się, Venir. Pamiętaj, że to wszystko jest dla Umbris nowe. Daj jej czas - Łypnąłem na kieckę, która wisiała na klamce drzwi.
Nie dziwiłem się, że Umbris nie chciała jej przyjąć. Jak na jeden dzień tyle zmian to było zbyt wiele. Obiecała, że będzie się starać pilnować chodu i manier przy stole, więc sądzę, iż Venir mógł jej tym razem odpuścić tak drastyczną zmianę wyglądu.
- Myślę, że to już lekka przesada - Wskazałem na ubranie. - Odpuść jej już na dziś.
Lagun łypnął na sukienkę, a następnie na mnie. Jeszcze raz powtórzył te gesty, po czym westchnął zrezygnowany i machnął ręką.
- Jak uważasz - mruknął, odchodząc.
Nie poznawałem go. Tego dnia ciągle był spięty. Momentami zachowywał się jak zupełnie obca osoba.
W końcu zapukałem do drzwi.
- Dostaniesz inne ubrania - rzekłem po chwili, gdy Umbris mi nie otworzyła - Przygotuj się i daj znać kiedy będziesz gotowa do wyjazdu.
Ledwie się obejrzałem, a przygotowywaliśmy konie, użyczone przez Carighama. Wystarczyło tylko dokończyć siodłanie i ruszać do Orte.
Umbris cieszyła się, że otrzymała najzwyklejsze spodnie i koszulę. Jednak mniej radował ją fakt, iż musiała wsiąść na konia. Okazało się, że w życiu nie jeździła konno.
Zaproponowałem więc, żeby pojechała ze mną. Lepiej, aby póki co trzymała się od Venira w bezpiecznej odległości.
A Waymar? Cały dzień trzymał się na uboczu. Wolał nie wtrącać się w sprawy Venira i Umbris.
Wsiedliśmy na konie, po czym wymieniliśmy się spojrzeniami. Ruszyliśmy na spotkanie z Vimerem. Potwornie obawiałem się tego, jak to spotkanie się potoczy. Jednego byłem pewien. Przynajmniej jeden z nas straci życie...
***
Przepraszam, że taki krótki i dość słaby, ale po prostu tym razem coś ciężko mi się pisało ten rozdział :/
Mimo wszystko mam nadzieję, że jednak się podobało.
Do nexta
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top