~ XXVIII ~

Mrok nocy rozjaśniały płomienie pochodni. Nie byłem w stanie zebrać myśli przez setki głosów mych poddanych, którzy przybyli zobaczyć ścięcie zdrajcy.
Z kamienną twarzą patrzyłem, jak Obrońcy prowadzą Joela na środek dziedzińca przed zamczyskiem.
Nie szarpał się. Z niewiarygodnym spokojem zmierzał w stronę mężczyzny w czarnym kapturze, który wygodnie opierał się na ciężkim mieczu. Uniósł głowę i wypiął pierś, a usta wykrzywił w pełnym dumy i pogardy grymasie. Był tak nienaturalnie opanowany...

Może sądził, że się ugnę i ostatecznie skarzę tylko na więzienie? Jeśli tak, to przeliczył się. Nie miałem zamiaru sprzeciwiać się prawu, które obowiązywało od wieków. Choć... Przyznam, że jednak w głębi duszy pojawiło się zawahanie... 

- Rainer... - Verto spojrzał na mnie błagalnie. - Nie pozwól go zabić... To nasz brat...

- Prawo jest prawem, młody - odparłem, splatając ręce za sobą - Nic nie mogę zrobić.

Spuścił głowę. Widziałem, że był bliski płaczu. Rozumiałem co przeżywa. Choć stałem nieugięty i udawałem, że nie rusza mnie fakt, iż Joel za chwilę straci głowę, wszystko we mnie drżało. Sam miałem ochotę się rozpłakać. Tak. Było mi go żal, choć mnie zdradził. W końcu byliśmy braćmi...
Jednak łączące nas więzy krwi nic nie zmieniały. Joel popełnił zbrodnię i musiał ponieść za nią karę.

Łypnąłem na Kartera, który stał między mną, a Waymarem. Skrzyżował ręce na piersi, a srogi wzrok wlepił w skazańca. Jego twarz była taka obojętna... Wyglądał na zupełnie nie poruszonego tą sytuacją.

- To sprawiedliwy wyrok, bracie - mruknął, nawet na mnie nie patrząc - Dopuścił się mordu, więc musi za niego zapłacić - Dopiero po chwili łypnął kątem oka w moją stronę. - Życie za życie.

W tamtej chwili zaczynałem się coraz bardziej obawiać Kartera. Przerażał mnie fakt, że nie mogę go rozgryźć. Wiedziałem już, że Vimer był bezwzględny i po nim można się spodziewać naprawdę wszystkiego. A Karter? On wciąż był dla mnie wielką zagadką. Wiecznie wściekły i warczący na każdego, kto mu wejdzie w drogę. Niepokojąco milczący. Do tego sam jego wzrok mroził krew w żyłach. Można też rzec, że idealnie nadawałby się na kata. Nigdy się nie wahał. Nie raz miałem okazję być świadkiem, jak bez mrugnięcia okiem wybijał zęby i łamał nosy głupcom, którzy ośmielili się go wyprowadzić z równowagi. Jednak... Muszę przyznać, że był sprawiedliwy.
Mimo to, gdyby nie fakt, że Joel powiedział, iż Karter jest na liście ich celów, to pomyślałbym, że mógłby z nimi knuć. Choć... Nie... To nie było w jego stylu. On nie pozwoliłby, by Vimer nim sterował, jak marionetką i na pewno nie zależało mu na koronie. Nigdy nie interesowało go zarządzanie krajem. Raczej ciągnęło go w stronę wojska. 

W końcu oderwałem wzrok od mego upiornego brata i spojrzałem na stojącego obok niego Waymara. Próbował uspokoić Korę. Biedaczka wpadła w histerię, gdy dostrzegła Joela.

Po chwili skupiłem się na jeńcu, który słuchał duchownego, modlącego się o rozgrzeszenie jego zepsutej duszy. Wyglądał na znudzonego. Zdawał się niecierpliwie czekać na wykonanie wyroku.
Po kilku minutach kapłan zakończył modły, a Joel bez zawahania opadł na kolana przed grubym pieńkiem i oparł na nim brodę. 
Serce mi zamarło na sekundę, gdy uniósł wzrok i spojrzał prosto na mnie. Uśmiechnął się upiornie i bezgłośnie poruszył wargami.

- Ty będziesz następny - Wyczytałem z ruchu jego ust.

Kat chwycił oburącz rękojeść ciężkiego miecza i wlekąc ostrze za sobą, zbliżył się do klęczącego Joela. Przeszły mnie ciarki, gdy stal zaczęła trzeć o kamiennie, tworzące chodnik.
Egzekutor zatrzymał się przy Joelu, który cierpliwie czekał. Nawet nie drgnął, gdy jegomość mający go stracić, uniósł miecz. Klinga błysnęła upiornie w świetle pochodni, po czym szybko opadła, oddzielając głowę ofiary od tułowia.
Zamknąłem oczy, gdy trysnęła krew, a łeb mojego brata potoczył się po ziemi.
Westchnąłem ciężko. Do czego to doszło?

- Rainer, uważaj! - Usłyszałem wrzask Kartera.

Zamarłem, kiedy uniosłem powieki i dostrzegłem Nastara, dzierżącego nóż.
To był ułamek sekundy, gdy wyskoczył z tłumu i rzucił się w naszą stronę. Nie zdążyłem nic zrobić. Wziął zamach, a jego ostrze zabarwił upiorny szkarłat.
Karter oberwał prosto w twarz, bo skoczył przede mnie. 
Nastar wściekły, desperacko rzucił orężem w moją stronę, po czym rzucił się do ucieczki, dostrzegając Obrońców gnających by ochronić mnie i mych braci.

- Łapcie go! - ryknął Waymar, osłaniając Korę.

Verto przerażony spojrzał na moją rękę, w której utkwiło ostrze Nastara. Krew błyskawicznie barwiła czerwienią moją jasną koszulę. Zupełnie się tym nie przejąłem. Chciałem wyrwać sztylet z ciała, ale młody chwycił mój nadgarstek.

- Zostaw - rzekł stanowczo, po czym ściągnął swój pasek i zacisnął mi go na ramieniu, nieco nad raną - Możesz uszkodzić mięśnie i ścięgna.

Nie martwiłem się ranną ręką, choć mogłem stracić w niej czucie. Spojrzałem na Kartera.
Nóż zostawił głęboką skazę sięgającą od nasady jego nosa, mknącą przez lewy policzek, aż do żuchwy. Nie wyglądał na zmartwionego faktem, że ma rozpłatane pół twarzy. Zdawał się być jeszcze bardziej wściekły, niż zwykle (o ile to możliwe).
Przetarł twarz rękawem koszuli, po czym wypluł krew, która zdążyła spłynąć mu do ust.

- W porządku? - Verto spytał ostrożnie.

Karter łypnął na niego. Jego oczy były pełne gniewu, ale twarz pozostawała obojętna. Chwycił swoją koszulkę i jeszcze raz przetarł twarz. Wyglądał jakby zupełnie go nie bolała ta okropna rysa.

- Niech tylko dorwę tego skurwiela - warknął w końcu, po czym znów wypluł ślinę, zmieszaną z posoką - Nogi mu z dupy powyrywam.

Spojrzałem na Verto, a on na mnie.
Nie chciałbym być w skórze Nastara, gdy Karter go dorwie...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top