~ XXI ~
- Jesteście pewni, że to tu? - spytał Waymar, rozglądając się po jednej z wielu sal Gillis.
- Sprawdziłem plan zamku chyba ze sto razy - mruknął Karter, dokładnie badając każdy fragment ściany, przy której krążył - Wejście musi być, gdzieś tu.
- Śmiem wątpić - odparłem, sprawdzając, czy któraś z wielu ksiąg nie uruchamia jakiegoś przejścia - Gillis jest ogromny. To wejście może być wszędzie.
- Powodzenia z przeszukaniem całego zamczyska - prychnął Karter.
- A może zaangażujemy Obrońców? - spytał Waymar.
- Nie - mruknąłem - Nie wiadomo, ilu pomagało Vimerowi. Im mniej wiedzą o zamku, tym lepiej.
- Musisz ufać swym ludziom, Rainer.
- Nikomu nie można ufać - warknąłem - Nawet własnym braciom.
- Że co? - Waymar oburzył się.
- Kurwa - Karter przewrócił oczami - Zaczyna się.
- Dobrze wiedzieć, że nie darzysz nas zaufaniem - syknął Waymar, podchodząc do mnie.
- Dziwisz mi się? Trzech braci mnie zdradziło! Mieli moje bezgraniczne zaufanie. I co? - utykając, wyszedłem mu naprzeciw - Przyznaj, że kiepsko na tym wyszedłem.
- Jakbyś zapomniał, to Vimer, Joel i Nastar są też moimi braćmi - zmarszczył brwi - Krzywdząc ciebie, zdradzili też mnie. Ale nie dostrzegam obłudników wszędzie dookoła. Jakoś ty, Karter i Verto nadal cieszcie się mym zaufaniem.
- Co chcesz usłyszeć? - mruknąłem - Że wybryk Vimera nie nadszarpnął mojej ufności do ludzi, którzy mnie otaczają? Nie powiem tego - zacisnąłem pięści - Bo bym skłamał.
- Wiesz co? Mam cię dość! - ryknął - Zawsze byłem po twojej stronie! Od lat wykonuję twoje obowiązki! Teraz szukam jakiegoś cholernego, ukrytego przejścia, choć gówno mnie obchodzi, gdzie prowadzi! A ty?! - chwycił mnie za koszulę i szarpnął mną - Nigdy nie powiedziałeś nawet jednego, pieprzonego dziękuję! A teraz?! - prychnął - Okazuje się, że nadal nie jestem godzien zaufania wielkiego króla Rainera!
- Puszczaj - mruknąłem, chwytając jego nadgarstek.
- Bo co? - warknął - Trafię na twoją czarną listę? - odepchnął mnie - Choć chyba teraz wszyscy na niej jesteśmy, co? Przecież teraz każdy jest zdrajcą, który chce ci wbić nóż w plecy!
- Przestań.
- No co? Tylko stwierdzam fakt!
Odwróciłem głowę i wlepiłem spojrzenie w jedną ze ścian.
- Ha... Widzę, że dyskusja skończona - syknął zażenowany - Zachowujesz się gorzej niż gówniarz. Jeszcze tylko brakuje byś tupnął nogą.
- Zamknij się wreszcie - warknąłem.
- Bo co? Przyłożysz mi? - rozłożył ręce - Śmiało. Skoro tylko na tyle cię stać, to wal.
Oj, korciło, by wziąć zamach i trzepnąć go pięścią prosto w zęby.
Byłem tak rozeźlony, że ledwo się powstrzymywałem.
Rozeźlony? Mało powiedziane! Byłem wkurwiony! Na niego. Vimera. Wszystko!
Spojrzałem mu w oczy. Miałem doskonałą okazję dać upust wściekłości, jaka zgromadziła się we mnie przez ostatni czas.
Zacisnąłem pięści tak mocno, że stawy cicho trzasnęły. Wystarczyło tylko wziąć zamach i zadać cios.
Jednak... Zrezygnowałem.
- Chłopaki? - Verto rzekł cichutko.
Wszyscy spojrzeliśmy na niego.
Wytrzeszczyłem oczy, widząc, że stoi przy wejściu, którego szukaliśmy.
- Jak ty to...? - Waymar uniósł brew.
- Kiedy wy omal sobie nie wpieprzyliście, my szukaliśmy wejścia - prychnął Karter - Szczerze? Obaj zachowujecie się, jak durne bachory - warknął, biorąc jedną ze świec.
Kiedy zniknął w mrocznym wejściu, łypnąłem na Waymara, a on na mnie.
W końcu podszedł do świecznika. Wziął kolejną świeczkę i ruszył śladem Kartera.
Po krótkim namyśle różnież zgarnąłem świecę i ruszyłem w stronę zejścia.
Zatrzymałem się przy Verto, który wbił spojrzenie w podłogę, gdy tylko się do niego zbliżyłem.
Odniosłem wrażenie, że dzieciak się mnie bał.
W sumie... Pomimo więzów krwi, byliśmy sobie niemal zupełnie obcy. W końcu ja byłem ten najstarszy. Miałem wiele obowiązków, a wolny czas wolałem przeznaczyć na zabawę.
Verto był tylko dzieckiem, a ja dorosłym chłopem. Szczerze mówiąc, nie widziałem w nim kompana do spędzania wolnej chwili, a jedynie gówniarza, którego trzeba niańczyć.
Później zająłem się swoimi nocnymi przechadzkami, a z czasem Aishą i układaniem z nią życia.
Kiedy Verto niepewnie łypnął na mnie spode łba, uśmiechnąłem się nieco i zmierzwiłem mu włosy.
- Dobra robota, młody - rzekłem, po czym ruszyłem stromymi schodami głęboko w dół.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top