~ XL ~

Powinienem się cieszyć. Zmagania z Vimerem nareszcie dobiegły końca. Wielu jego podwładnych stchórzyło i wycofało się. W Gillis panował spokój. 

Powinienem być uradowany, lecz nie potrafiłem się zmusić choćby do uśmiechu. Straciłem wszystkich braci. Nie miałem już rodziny.
Wciąż miałem przed oczami Korę, jak uśmiechnięta od ucha, do ucha wybiega przed zamek, aby nas powitać. Pomimo tylu tygodni, wciąż brzmiał mi w uszach jej przeraźliwy wrzask i płacz, gdy odkryłem bladą twarz Waymara. Rozpacz Kory była równie bolesna do oglądania, co śmierci mych braci, które dręczyły mnie w koszmarach co noc. Przykro było patrzeć jak znów żegna mężczyznę, którego obdarowała uczuciem.
A jeszcze gorzej było oglądanie kolejnego pogrzebu. Widok następnych trumien, powoli zasypywanych ziemią, rozdzierał mi serce. A gdy ostatni z mych braci został pogrzebany, poczułem pustkę.

Marnowałem kolejny dzień na wyglądanie przez okno w mej komnacie i myślałem nad przyszłością. Swoją i moich poddanych. Patrzyłem jak czarne chmury powoli zbliżają się do zamku. Pierwsze krople deszczu uderzały o pękniętą szybę.

Myślałem o zamku i mieczach, które miały odkryć jego tajemnice. Zastanawiałem się co zrobić z moimi wiernymi Likwidatorami. Ale przede wszystkim głowiłem się nad swoim losem.

Z rozmyślań wyrwało mnie ciche pukanie. Niechętnie zerknąłem przez ramię, gdy drzwi cicho skrzypnęły. Do środka zajrzała Umbris.

- Mogę zająć ci chwilę? - spytała.

- Oczywiście - Obróciłem się do niej. - Wejdź, śmiało.

Starałem się ukryć zdziwienie, gdy weszła do mojego pokoju odziana w sukienkę. Skromna, granatowa suknia doskonale podkreślała jej drobną sylwetkę. Włosy o dziwo miała rozpuszczone. 
Zamknęła za sobą drzwi, po czym podeszła do mojego biurka. Położyła na nim stertę papierów, a następnie splotła dokładnie umyte dłonie za sobą.

Umbris przez czas spędzony w Gillis zrobiła naprawdę duże postępy. Zaczęła się zachowywać jak przystało na damę, ale i tak za nic nie chciała ustąpić Venirowi w sprawie ubioru. Przynajmniej do teraz.

- Co cię do mnie sprowadza? - spytałem w końcu, próbując odwrócić swą uwagę od tej nagłej zmiany wyglądu.

- Linus prosił abym przekazała ci te dokumenty. Musisz je podpisać. Sam nie mógł się tu pofatygować, bo...

- Jeden z nowicjuszy pod jego opieką miał wypadek - Zasiadłem przy biurku.

- Skąd wiesz?

- Wrzask tego chłopaka obudziłby nawet zmarłego - odparłem, szykując atrament i pióro - Co to za papiery?

- To głównie rezygnacje, ale też prośby o możliwość szkolenia rekrutów poza murami Gillis. 

- Poza murami zamczyska mówisz? - Zabrałem się za podpisywanie rezygnacji. 

Rozumiałem, że moi podwładni chcieli się zająć swoimi sprawami. Vimer zginął, a jego bandyci nie sprawiali kłopotów, więc wyglądało na to, że Likwidatorzy nie byli już potrzebni.
Co do mojego bratanka Hakaru... To i tak miałem związane ręce. Zamach na dziedzica tronu Fearghas oznaczałby wojnę. Zresztą nie miałbym sumienia nasyłać zabójców na dzieciaka. I to jeszcze syna mojego brata. 

Nagle wśród papierów, przyniesionych przez Umbris, dostrzegłem nazwisko, którego zupełnie nie spodziewałem się znaleźć. Lagun.

- Venir? - Zmierzyłem wzrokiem prośbę o zezwolenie na opuszczenie zamku. - On też? - Spojrzałem na Umbris.

- Darcy i Odaisha coraz częściej wypytują ojca o Derowen. Chcą wracać do domu - Odgarnęła część włosów za ucho. - Przyznam, że wolę tu zostać, ale skoro ojciec postanowił wracać do Derowen, to muszę jechać z nim.

- Dlaczego nie chcesz jechać do Derowen? To naprawdę piękne miasto. Fakt, są miejsca których lepiej unikać, ale bogatsza część miasta z pewnością ci się spodoba.

- Jeśli mam być szczera to jakoś nie widzę się wśród arystokratów - Uciekła wzrokiem w bok.

- Jestem pewien, że szybko przywykniesz - Podałem jej podpisane papiery.

Umbris przejęła dokumenty.
Wszystkie, prócz jednego, który specjalnie odłożyłem na bok.

- A...? - Wskazała na kartkę, która pozostała na moim biurku.

- Osobiście dam ją Venirowi - Podniosłem się z miejsca.

- Dobrze - Skinęła głową. - Ojciec jest przed zamkiem i szykuje wóz. Przekażesz mu proszę, że idę do wioski? Chcę oddać te papiery i pożegnać się.

- Oczywiście. Powiem mu żeby się nie denerwował. Tylko nie przepadnij na zbyt długo.

Pokiwała głową, uśmiechając się przy tym słabo. Wiedziałem, że był to wymuszony uśmiech. W jej oczach czaiły się łzy, którym twardo nie pozwalała umknąć. Widziałem, że nie chce opuszczać Gillis, który był jej domem przez wiele tygodni. Tu miała przyjaciół. Jej życie jakoś się poukładało odkąd Venir zabrał ją od piratów. A teraz znów musiała zaczynać wszystko od nowa. Ponownie czekała ją przeprowadzka. Nowe miejsce. Nowi ludzie.

Kiedy wyszła z mojej komnaty, jeszcze raz spojrzałem na list napisany własnoręcznie przez Venira.
Po krótkim namyśle, złożyłem papier na pół, pewien, że atrament już wysechł. Włożyłem list pod szatę, a następnie wyszedłem ze swego pokoju i ruszyłem korytarzem w stronę wyjścia.

Kiedy stanąłem przed wrotami zamku, strażnicy otworzyli ciężkie drzwi, pozwalając mi wyjść na dziedziniec, gdzie Venir właśnie siłował się z dużym kufrem.
Podszedłem do niego i bez słowa pomogłem mu wrzucić bagaż na wóz.
Po tym Venir spojrzał na mnie nieco zmieszany. Otworzył usta, aby coś powiedzieć. Jednak z jego gardła nie wydobyło się nawet jedno słowo. Podrapał się po karku, spuszczając wzrok.
Nie chcąc ciągnąć tej niezręcznej sytuacji, wyciągnąłem list.

- Mogłeś ze mną po prostu porozmawiać - Oddałem mu podpisany dokument.

- Uznałem, że i tak masz wiele na głowie.

Staliśmy przez chwilę w milczeniu i gapiliśmy się na siebie. Żaden z nas nie wiedział co rzec. Nie wiedzieliśmy jak zacząć.

- To koniec Likwidatorów, przyjacielu- wypaliłem w końcu.

Venir zamarł. Wytrzeszczył swe upiorne ślepia w zdumieniu.

- Koniec? Jak to?

- Vimer nie żyje, więc to koniec. Likwidatorzy nie już potrzebni.

- A co z jego zwolennikami?

- Myślę, że oni nie będą sprawiać problemów.

- A twój bratanek? Co jeśli Vimer zdążył przekazać mu swe przekonania? Hakaru może pójść w ślady ojca i nie zapominaj, że jego matka, którą Vimer omotał, też żyje.

- Hakaru to jeszcze dziecko. Jestem pewien, że Vimer nie zdążył go jeszcze zniszczyć. Ale fakt, że Shannon może dokończyć dzieło Vimera mnie martwi. Lecz niestety nic nie mogę zrobić. Nie naślę na nich zabójców.

Znów zapadła cisza na krótką chwilę.

- Ja nie mam zamiaru rezygnować, Rainer - rzekł po namyśle - Likwidatorskiego piętna nie da się usunąć. I nie po to składałem przysięgę, aby teraz rezygnować. Moim obowiązkiem jest chronić króla i jego lud. Mam zamiar strzec mieszkańców Derowen i wiedz, że zawsze się zjawię gdybyś mnie potrzebował.

Patrzyłem na niego przez parę minut. Spodziewałem się, że nie wszyscy będą chcieli zrezygnować i zapomnieć o Likwidartorach. Zapomnieć o tym wszystkim.

- Mam do ciebie ostatnią prośbę, przyjacielu - powiedziałem w końcu.

- Jaką?

- Ściągnij Nate Kentingerna. Muszę z nim porozmawiać.

Venir lekko zmarszczył brwi. Domyślał się co chcę zrobić.

- Chcesz oddać mu Naughton? - spytał, choć doskonale znał odpowiedź.

- Tak.

- Ale dlaczego?

- Nie mam potomka, który mógłby mnie zastąpić, w przeciwieństwie do Nate. Zresztą j nie mam na to wszystko sił, Venir... Wciąż dręczą mnie wspomnienia pełne krwi, śmierci i rozpaczy. Chcę ruszyć w świat i odnaleźć spokój - Odwróciłem wzrok. - I mam jeszcze coś ważnego do zrobienia - dodałem ciszej.

Lagun chciał coś powiedzieć, lecz tego nie zrobił. W zasięgu naszego wzroku pojawiła się Umbris. I to w towarzystwie jakiegoś młodzieńca. Chłopak był od niej sporo wyższy, przez co z daleka Umbris wyglądała przy nim jak dziecko. Śmiali się dość głośno i swobodnie rozmawiali. Było widać, że Umbris czuje się pewnie w towarzystwie tego chłopaka. Pozwalała sobie na szeroki uśmiech i dość swobodny chód, którego przy innych (zwłaszcza przy ojcu) starała się pilnować.

Uśmiechnąłem się pod nosem, widząc, jak Venirowi rzednie mina, gdy zatrzymali się w bezpiecznej odległości od nas i chłopak sięgnął do dłoni jego córki.
Mamrocząc coś pod nosem Lagun zajął się wrzucaniem na dach mniejszych bagaży.

Dobrze, że się odwrócił, bo chyba wyszedłby z siebie, gdyby zobaczył jak młokos schyla się, by ucałować Ubmris na pożegnanie.

Dziewczyna z szerokim uśmiechem i rumieńcami na policzkach podeszła do nas, już krocząc jak na damę przystało. Nagle uścisnęła mnie, po czym wsiadła do powozu, gdzie czekały już jej siostry.

Zaś Venir, skończywszy pakowanie, wyciągnął dłoń w moją stronę.

- To był zaszczyt, Rainer - rzekł, gdy uścisnąłem jego rękę - Gdybyś czegoś potrzebował, to wiesz gdzie mnie znaleźć.

- Cieszę, że mam takiego przyjaciela - Uścisnąłem go. - Mam jeszcze jedną prośbę - powiedziałem, klepiąc go po plecach - Gdy Nate przejmie koronę Naughton, nie szukaj mnie - Odsunąłem się. - Niech los ci sprzyja.

Lagun otworzył drzwi wozu. Jednak nim do niego wsiadł, spojrzał na mnie jeszcze.

- Mam nadzieję, że dane będzie ci jeszcze zaznać szczęścia. Cokolwiek zamierzasz...

Po tych słowach wsiadł do wozu i zatrzasnął drzwi. Stałem i patrzyłem jak woźnica rusza, i wóz zaczyna się oddalać. Gdy straciłem go z oczu, zawróciłem do zamku, by przygotować się do odejścia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top