~ VI ~

Wylądowałem w przysiadzie. Zakląłem pod nosem, gdy stara, drewniana podłoga zaskrzypiała potwornie. Rozejrzałem się dookoła. Było ciemno. Musiałem chwilę odczekać, aż moje oczy przywykną do mroku.
W końcu wyprostowałem się i znów zmierzyłem wzrokiem pomieszczenie, w którym się znalazłem. Nie było żadnych mebli. Nic. Zupełna pustka. Dobyłem miecza i powoli przeszedłem do następnego pokoju. Po chwili dostrzegłem kilka sylwetek, śpiących pod spękanymi ścianami, na gołej ziemi. Rozpoznałem w nich głównie dzieci. Były wychudzone, brudne i poobijane. Aż ciarki przechodziły. Nagle jedno z dzieci poderwało się z miejsca. To była dziewczynka, która na oko mogła mieć jakieś siedem, może osiem lat. Skuliła się przerażona i zaczęła drżeć.
- Nie bój się. Nic ci nie zrobię - szepnąłem - Jesteście tylko wy?
Pokręciła przecząco głową, po czym wskazała palcem na przejście do innego pomieszczenia, zasłonięte długą, podartą szmatą.
Bezszelestnie podszedłem do wejścia i odsunąłem zasłonę. W pokoju spało pięciu młodzieńców i trzy panny. Dwóch gagatków czaiło się przy wyłamanych drzwiach, jak ostrzegał Linus. Mimowolnie zacisnąłem chwyt na rękojeści oręża, rozpoznając "stróży".
Nagle usłyszałem kroki. Obróciłem się. Poczułem okropny ból głowy i upadłem. Zobaczyłem jeszcze czyjąś niewyraźną sylwetkę, po czym straciłem przytomność.

●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●

Kiedy się ocknąłem, dostrzegłem trzech chłystków, których chciałem wystraszyć tak, jak Linusa.
Po chwili dostrzegłem też i tego gnojka. Stał nieco z tyłu i wygodnie opierał się o mój miecz.
Nagle zrobił coś, czego się nie spodziewałem. Rzucił swoim starym, przytępionym sztyletem w plecy jednego ze stojących przy mnie knypków. Skoczył w stronę drugiego i wbił miecz między jego żebra. Trzeci małolat, uderzył Linusa w twarz. Cios był na tyle silny, że chłopak upadł.
Zerwałem się z miejsca i skoczyłem w stronę dzieciaka, który trzymając mój nóż w dłoni, zbliżył się do Linusa. Skręciłem mu kark, nim zdążył zadać śmiertelny cios. Linus spojrzał na mnie niepewnie.
Biłem się z myślami. Nie wiedziałem, czy go zabić, czy może jednak oszczędzić. Podniosłem z podłogi swój nóż.
- Nie! - jedna z dziewczyn, obudzona przez zamieszanie, podbiegła do Linusa. Padła na kolana i mocno go przytuliła, wlepiając przy tym we mnie błagalne spojrzenie - Oszczędź go, proszę...
Przyjrzałem się panience. W jej oczach czaiły się łzy, lecz sam wyraz twarzy był pozbawiony strachu.
W końcu wyciągnąłem do niej rękę. Dziewczyna spojrzała na mnie nieufnie, ale po chwili złapała moją dłoń i wstała.
-  Jak się nazywasz? - spytałem.
- Nastia.
- Powiedz mi, Nastio, czemu miałbym go nie zabijać?
Patrzyłem jej prosto w oczy. Była twarda. Nie bała się mojego spojrzenia. Nie uciekła wzrokiem gdzieś w bok.
- Bo go kocham - szepnęła.
Zerknąłem na Linusa. Chłopak już się podniósł. Trzymając obolałą szczękę, patrzył na mnie i czekał, aż podejmę decyzję.
- Kto mnie ogłuszył? - mruknąłem po chwili.
Dziewczyna wskazała na jednego z nieboszczyków. Dwóch z nich, widziałem, jak pilnowali drzwi. Tego trzeciego wcześniej nie zauważyłem.
W końcu schowałem nóż. Linus ocalił mi życie. Zabicie go byłoby nie honorowe. Zresztą chłopak był nawet w porządku. Źle go oceniłem.
Nastia widząc, że nie mam zamiaru atakować, zbliżyła się do Linusa. Chłopak mocno ją przytulił.
Przyglądałem im się przez chwilę.
Linus powiedział, że na ulicy nie ma przyjaźni. Jednak są wyjątki. Widziałem, że dziewczyna czuje sie przy nim bezpieczna i w przeciwieństwie do większości osób odecnych w budynku, nie była bardzo poobijana. Czyli ją bronił.
- Linus, pozwól na słówko - rzekłem, ruszając do wyłamanych drzwi.
- Zaraz wracam - cmoknął Nastię w policzek, po czym wyszedł ze mną przed dom.
- Czemu nie powiedziałeś, że masz dziewczynę? - zacząłem.
- A to miałoby jakieś znaczenie? Gdyby pan chciał, to i tak by mnie pan zabił.
- Nie. Skąd możesz wiedzieć, jak bym postąpił? Nie znasz mnie.
- Przepraszam, jeśli pana uraziłem...
- Chłopcze, mnie nie tak łatwo urazić - zmierzyłem go wzrokiem - Mam propozycję.
- Jaką?
Ściągnąłem kaptur i spojrzałem na niego.
- Wiesz kim jestem? - spytałem.
Przyglądał mi się przez chwilę.
- Książę? - zdębiał.
Skinąłem głową. Chłopak już miał się ukłonić, gdy złapałem go za ramię.
- Ani się waż - mruknąłem - I mów mi Rainer.
- Dobrze - odparł niepewnie.
- Słuchaj, masztalerz, który pracuje w stajniach mego ojca, potrzebuje pomocnika. Zainteresowany?
- Nawet bardzo, ale... Widać, że jestem z ulicy. Nikt mnie nie wpuści na teren pałacu.
- To zostaw mnie. Tylko niech ci nie przyjdzie do łba kradzież czegokolwiek. Jasne? Jeśli będziesz sumiennie pracować, dostaniesz sowitą zapłatę, a kuchnia zawsze stoi otworem. Wystarczy poprosić kucharki, a coś ci dadzą. I jeszcze jedno. Moje nocne życie ma pozostać tajemnicą. Rozumiesz?
- Tak.
- Dobrze. Za dwa dni staw się pod pałacem mego ojca.
- Rainer...
- Hm?
- Dlaczego nam pomagasz?
Wzruszyłem ramionami.
- Przynajmniej ty i Nastia wybrniecie z tego bagna - rzuciłem, po czym odszedłem.

Czemu im pomogłem? Byłem winien Linusowi przysługę za uratowanie mi życia. Po za tym chłopak mi zaimponował. Wbrew temu co mówił o życiu na ulicy i dbaniu tylko o siebie, troszczył się o Nastię.
Zasłużył na szansę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top