97.

Vivian sparaliżował strach. Mogła teraz w całej okazałości podziwiać człowieka, który bezlitośnie zamęczył wielu nieszczęśników. Patrzyła zlękniona na tęgiego mężczyznę, którego ciało znaczyły zniszczone wiekiem tatuaże i liczne blizny. Głowę miał łysą. Od skroni, do połowy czoła biegła głęboka rysa. Wściekły zmarszczył krzaczaste brwi, a pulchne usta, otoczone przez gęsty, ciemny zarost, wykrzywił w upiornym grymasie.
W dużej dłoni ściskał zalany krwią tasak.

- Uciekaj, jeśli ci życie miłe! - wrzask Likwidatora ją ocucił.

Cudem odchyliła głowę, przed potężnym ciosem ostrza, które z hukiem uderzyło o żelazne drzwi. Odruchowo wzięła zamach i uderzyła Berno w nos. Głowę mężczyzny odrzuciło w bok.
Jednak cios nie zrobił na nim wrażenia. Uśmiechnął się upiornie, znów skupiając się na Vi. Śmiejąc się ponuro, wyrwał tasak ze stali.
Dziewczyna nie czekała na jego atak i rzuciła się do ucieczki.
Kat nie spiesząc się, ruszył za nią.

- Dawno nie miałem tu panienki - jego okrutny rechot rozniósł się po chacie.

Vi przerażona sprawdzała kolejne drzwi. Większość z nich była zamknięta, a inne kryły za sobą mały pokój, służący za więzienie.

- Chodź, maleńka - znów dotarł do niej śmiech Berno - Dla ciebie będę wyjątkowo delikatny.

Vivian zadrżała, gdy usłyszała, jak tasak przesuwa się po ścianie.
W końcu wpadła do pokoju, przez który dostała się do domu. Ruszyła biegiem w stronę okna. Zaklęła, gdy potknęła się o coś i runęła na ziemię, jak długa.
Obróciła się na plecy, słysząc kroki. Zaczęła się odsuwać, gdy jej wzrok napotkał kata.
Mężczyzna poszedł do niej, chwycił ją za nadgarstek i siłą ją podniósł. Szarpała się z nim, chcąc mu umknąć. Krzyknęła z bólu, gdy wykręcił jej rękę, aż nadgarstek trzasnął.

- Zostaw mnie! - ryknęła rozpaczliwie, kiedy pchnął ją na jeden ze stołów.
- Po co te nerwy? - zaśmiał się upiornie, chwytając jej szyję - Rozluźnij się.

Vi wierzgała i walczyła o odrobinę oddechu. Serce omal jej nie stanęło, gdy kat wbił tasak w stół, tuż przy jej głowie.

- Przyszłaś uwolnić tego Likwidatorskiego psa - mruknął, zaciskając chwyt - Warto było nadstawiać karku?

Dziewczynie zrobiło się ciemno przed oczami. Czuła, że jej powieki powoli opadają. Twardo ze sobą walczyła, by nie stracić przytomności. Cały czas próbowała się oswobodzić.

- No proszę, jaka bojowa z ciebie kruszyna - kat przesunął wolną dłonią po jej udzie - Widzę, że będzie z tobą dużo zabawy.

Vivian wykorzystując resztki sił, kopnęła napastnika w krocze.
Berno odruchowo ją puścił i cofnął się nieco.
Dziewczyna łapczywie wciągnęła powietrze do płuc. Kaszląc, złapała się za obolałą szyję. Kiedy trochę doszła do siebie, poderwała się z miejsca.

- Teraz mnie wkurzyłaś - zasyczał Berno, chwytając tasak.

Vi krzyknęła, odwracając głowę, gdy kat rzucił ostrze w jej stronę.
Nieprzyjemny ból ogarnął jej policzek. Przyłożyła dłoń do rysy, czując ciepłą krew, spływającą jej po twarzy. Spojrzała na narzędzie, które wbiło się w ścianę. Następnie skupiła się na Berno. Zaklęła w myślach, widząc, że stoi przy oknie. Odciął jej drogę ucieczki.
Rzuciła się w stronę drzwi i wypadła na korytarz. Znów szukała jakiś otwartych drzwi. Jednak szczęście jej nie dopisało.
Serce zamarło jej na chwilę, gdy przejście się skończyło, a ostatnie napotkane drzwi okazały się zamknięte.
Przerażona opadła na podłogę. Poczuła, że łzy spływają jej po policzkach.
Mimowolnie krzyknęła, gdy kat pojawił się w korytarzu.
Z okrutnym uśmiechem na ustach, nie spiesząc się, podchodził do niej.
Vi zacisnęła oczy i odwróciła głowę, kiedy uniósł rękę, dzierżącą tasak.

- Berno! - zabrzmiał wrzask.

Vivian niepewnie uniosła powieki. Narzędzie kata zamarło tuż nad nią.
Mężczyzna obrócił się zaskoczony czyimś głosem.
Vi niepewnie wyjrzała zza mordercy. Na jej ustach pojawił się cień uśmiechu, gdy dostrzegła Likwidatora, którego miała uwolnić. Jednak jej radość nie trwała długo. Spojrzała na poharatane ramię zabójcy. Domyśliła się, że musiał się nieźle natrudzić, by przecisnąć rękę przez otwór w drzwiach i jakoś dosięgnąć do klucza, który zostawiła w zamku.

- Mamy rachunki do wyrównania, bydlaku - zasyczał Likwidator.
- Trzeba było uciekać, kiedy miałeś okazję - warknął Berno - Teraz stracisz łeb.
- Takiś kozak? - zabójca ignorując boleść, uniósł ręce, szykując się do walki - To chodź.

Kat ruszył w jego stronę, rycząc wściekle.
Likwidator uskoczył przed tasakiem, który omal nie rozłupał mu czaski na pół i wymierzył szybki sierpowy w twarz rywala. Skrzywił się czując ból, jaki ogarnął jego poranione ramię.

- Rączki bolą? - kat zarechotał okrutnie, po czym wpakował pięść w żebra Likwidatora.

Mężczyzna jęknął, zginając się wpół.

- Uważaj! - Vi krzyknęła, rzucając swoim sztyletem w stronę mężczyzn.

Ostrze drasnęło Berno w rękę, po czym z hukiem wbiło się w ścianę, tuż przy głowie Likwidatora. Ten chwycił nóż i wyrwał je z muru.
W ostatniej chwili uskoczył, ratując się przed potężnym cięciem, które miało rozpłatać mu brzuch. Jednak nie zdążył uchylić się przed pięścią kata. Jęknął, gdy silna ręka Berno dosięgła jego skroń. Kat chwycił go za kark i bezlitośnie trzepnął jego głową o ścianę.
Likwidator upadł zamroczony. Mimowolnie wrzasnął, kiedy rywal nie szczędząc siły, kopnął go w żebra. Jego okrzyk boleści zachęcił Berno do kolejnych ciosów, wymierzonych w jego tors.

- Zostaw go! - wrzasnęła Vivian.

Kat śmiejąc się okrutnie, jeszcze raz kopnął leżącego rywala. Tym razem w twarz.

- Żałosne - splunął, po czym skupił się na Vi.

Dziewczyna przerażona skuliła się, gdy mężczyzna ruszył w jej stronę.
Krzyknęła, kiedy chwycił ją za włosy i siłą podniósł z podłogi.

- Ten słabeusz cię nie obroni - zarechotał, patrząc w jej pełne łez oczy - Jesteś moja.

Vivian zaczęła dygotać. Starała się powstrzymywać łzy, które zebrały się w jej ślepiach. Oddychała bardzo chaotycznie i zrobiło jej się gorąco. Z trudem przełknęła ślinę.
Kątem oka spojrzała z nadzieją na Likwidatora. Walczył ze sobą, by się podnieść. Lecz ból, jaki ogarnął jego ciało nie pozwoliło mu się unieść nawet na kolana. Zakasłał, wypluwając krew.

- Naprawdę sądziłaś, że tu wpadniesz, uwolnisz tego pajaca i zwiejesz? Jakaś ty głupia - Berno schylił się nieco. Jego ciepły oddech, wzbogacony o woń alkoholu musnął jej twarz - Kiedy z tobą skończę będziesz błagać o śmierć.

Vi znów spojrzała na zabójcę, który chciał jej pomóc, po czym wlepiła wzrok w ślepia kata. Wiedziała, że jej lęk go bawi. Nie chciała dawać mu powodu do dumy. Czuł się pewnie. Trzymał ją za włosy tylko jedną ręką, a jego druga dłoń, dzierżąca tasak, była opuszczona ku ziemi. Nie spodziewał się, że zacznie się bronić. Był pewien, że wzbudził w niej tak wielki strach, że nie odważy się zrobić cokolwiek. To była jej szansa.
Zaczęła oddychać wolniej i głębiej, nie odrywała przy tym spojrzenia od oczu Berno. Mężczyzna zmarszczył brwi, widząc, że jego ofiara się uspokaja. Nie zdążył nic zrobić, gdy nagle wzięła zamach i uderzyła go w twarz, używając przy tym dość długich paznokci. Ryknął z bólu, odruchowo ją puszczając.

- Ty dziwko! - zasyczał wściekły, gdy nie mógł otworzyć zranionego oka.

Vivian wpakowała kolano w jego krocze, a kiedy się schylił, uderzyła pięścią w jego zęby.
Syknęła cicho, gdy jej dłoń ogarnął ból. Jej ręka nie była przyzwyczajona do zadawania takich ciosów.
Odruchowo odchyliła głowę, kiedy Berno machnął tasakiem tuż przy jej szyi.
Zaklęła w duchu, gdy odskoczyła w tył, przed kolejnym ciosem i uderzyła plecami o ścianę.
Kat wściekły wziął zamach. Vi zdołała odchylić głowę, przez co narzędzie z hukiem uderzyło o mur. Berno chwycił ją za szyję i przygotował się do ataku.
Nie uderzył. Zamarł w bezruchu i łapczywie wciągnął powietrze.
Vivian spojrzała na jej ostrze, które wbiło się między żebra kata. Po chwili skupiła się na Likwidatorze, który stał tuż za Berno. Mężczyzna obrócił ostrze poważnie uszkadzając płuco i serce kata.
Z ust ofiary wypłynęła szkarłatna strużka. Likwidator chwycił jego ramię i mocno szarpnął nim w tył, przez co runął na ziemię.
Zabójca powoli kucnął i dokończył dzieła wbijając sztylet w gardło Berno.
Vi ciężko dysząc, chwyciła się za serce. Zaczęła się histerycznie śmiać. Było po wszystkim.
Kiedy trochę się uspokoiła, spojrzała na Likwidatora, który spokojnie siedział tuż obok kata i niewzruszony patrzył na krew rozlewającą się po podłodze.

- W porządku? - spytał, w końcu skupiając się na niej.
- Tak - wzięła głęboki wdech, odgarniając przy tym za uszy niesforne kosmyki włosów - A ty? Jakoś się trzymasz?
- Bywało lepiej - jęknął, podnosząc się z podłogi - Jak się zwiesz odważna, choć trochę szalona, panienko?
- Vivian Morven - uśmiechnęła się słabo.
- Morven? Czekaj, czekaj. Czy nie tak się nazywa typ, który chce wywołać wojnę ze Zdobywcami?
- To mój tata.
- Nathair to twój...? - jego szczęka opadła - Wow...
Vi zachichotała, rozbawiona jego miną.
- A ty? Zdradzisz jak się zwiesz?
- Daisho Liver - uśmiechnął się - Powiedz, panienko Morven...
- Wystarczy Vivian - przerwała mu.
- No dobrze. Zatem Vivian, powiedz szczerze, co cię tu przywiało?
- Znasz może Nergala?
- Nie jest mi obcy - odchrząknął, opierając ręce na bokach.
- Jego ludzie zażądali dowodu lojalności wobec Likwidatorów. Głowy Berno.
- Że co? Gnojki nie miały dość odwagi by się tu pofatygować, a za to przysłali cię tu samą? - prychnął - Co za sukinsyny - zmierzył ją wzrokiem - Zapewne poprosiłaś ich, by się dołączyli do sprawy twego ojca, co?
Pokiwała głową.
- A ty? Wesprzesz nas?
- Gdzie rozróba, tam i ja - uśmiechnął się upiornie.
- Miło się z tobą gawędzi, ale może już stąd chodźmy, dobrze? - spojrzała ze wstrętem na szeroko otwarte oczy Berno.
- Fakt, trochę marne miejsce na pogaduszki - zmierzył wzrokiem zwłoki - Poczekasz chwilę? Zaraz do ciebie wrócę.

Vi patrzyła, jak Daisho utykając znika za ścianą.
W końcu jej wzrok skupił się na kacie. Przeszedł ją dreszcz, gdy spojrzała na szkarłatną plamę, rozlaną dookoła trupa. Coś ścisnęło ją za żołądek, kiedy spojrzała na gardło Berno, w którym wciąż tkwił jej sztylet. Nie mogła się zmusić, by zabrać swoją własność.
Oderwała spojrzenie od ciała, słysząc kroki. Po chwili Daisho pojawił się w korytarzu. Właśnie dopinał pas, przy którym spoczywał miecz.
Czarne spodnie były trochę za duże, co pozwoliło Vi wywnioskować, że Likwidator zabrał je z szafy Berno. Ciemna koszula za to była dopasowana.

- Tak lepiej - uśmiechnął się nieco, poprawiając podszyty futrem, Likwidatorski płaszcz - Przyszłaś tak ubrana? - zmierzył wzrokiem jej wierzchnie szaty.
- Nie. Zostawiłam futro pod chatą, aby było mi łatwiej się tu wkraść.
- To idź się ubrać. Ja odrąbię łeb temu skurwielowi. Lepiej na to nie patrz. Paskudny widok - zbliżył się do Berno - Spotkamy się przed chatą.

Vi pokiwała głową.
Nieco chwiejnym krokiem ruszyła w stronę pokoju, przez który włamała się do domu.
Kiedy emocje trochę opadły, nadgarstek i szyja dały się jej we znaki.
Próbowała nie myśleć o boleści. Wyskoczyła przed okno i wpadła w głęboki śnieg.
Nabrała trochę białego puchu i przyłożyła do siniejącej ręki.
Po chwili zaczęła drżeć z zimna, więc chwyciła leżące na ziemi futro i narzuciła je na siebie, próbując zignorować bijący od odzienia chłód.
Ruszyła wzdłuż chaty, licząc, że przedzierając się przez śnieg, choć trochę się rozgrzeje.
W końcu zatrzymała się przed niskimi schodkami i spojrzała na Daisho, który już na nią czekał. W sinej dłoni trzymał płachtę, zabawioną przez upiorną czerwień.
Obolały Likwidator powoli zszedł po stopniach i zbliżył się do niej.

- Oddaję twoją własność - podał jej dokładnie wytarty sztylet.
Vi skinęła głową, przejmując ostrze. Wsunęła je za pasek, po czym sięgnęła po głowę Berno.
- Ja to mogę nieść - Daisho nie oddał jej płachty, w której spoczywało trofeum - Odprowadzę cię do obozu.
- Nie musisz.
- Dzięki tobie już nie siedzę w celi. Chcę się odwdzięczyć.
- Już to zrobiłeś zabijając Berno.
- Serio chcesz iść sama? Jest ciemno, możesz się zgubić - uśmiechnął się - Po za tym obcięta głowa, to marny kompan do wędrówki.
- Myślę, że Nergal czai się gdzieś w pobliżu, ale skoro chcesz mi towarzyszyć, to chodź.

Vi nie myliła się. Gdy wraz z Likwidatorem oddaliła się od chaty kata i wdrapali się po zboczu, na drodze stanął im kary ogier.

- Daisho - mruknął jeździec.
- Nergal - zabójca rzucił oschle.
- Widzę, że Berno został zgładzony - przywódca skupił się na uciekającym krwią materiale.
- Masz - Daisho warknął, wyciągając rękę z płachtą w jego stronę - Niech twoje hieny się nacieszą.
- Zważaj na słowa - mruknął Nergal, przejmując dowód zbrodni - Mówisz o swoich pobratymcach.

Daisho prychnął w odpowiedzi.
Jeździec przywiązał materiał do siodła, po czym wyciągnął rękę do Vivian.
Dziewczyna zerknęła na Likwidatora, który jej towarzyszył. W końcu podała dłoń Nergalowi i pozwoliła, by wciągnął ją za siebie na swojego rumaka.

- Liczę, że nasze drogi jeszcze się skrzyżują - Daisho uśmiechnął się do niej, następnie ukłonił się nisko, ignorując ból żeber.

Rzucił Nergalowi chłodne spojrzenie, po czym odwrócił się i ruszył przed siebie.

- Czemu odchodzi? - spytała Vi - Nie mieszka w waszym obozie?
- Nie. Daisho to samotny wilk. Ciągle wędruje od jednego kraju, do drugiego. Trzyma się z dala od kogokolwiek - przywódca zawrócił rumaka - Nigdy nie był zbyt towarzyszki.
- Widzę, że dobrze go znasz.
- Trudno nie znać kuzyna - mruknął.

Vivian widziała, że się spiął. Nie śmiała wypytywać o powód jego zdenerwowania.
Zerknęła przez ramię. Patrzyła przez chwilę, jak Daisho powoli się oddala.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top