93.
Vi patrzyła zlękniona na otaczających ich jeźdźców. Do siodeł mieli przyczepione olstra na pistolety. Każdy z nich był uzbrojony. Otulały ich grube kurtki, bądź płaszcze, podszyte futrami. Głowy kryły futrzane czapki, albo kaptury, a szyje i twarze niektórych osłaniały szale.
Wszyscy wlepili w nich swoje upiorne spojrzenia. Wciąż zaciekle milczeli.
W końcu jeden z nich wjechał do kręgu.
Vivian zmierzyła wzrokiem postać, dumnie siedzącą na grzbiecie karego wierzchowca. Patrząc na szerokie ramiona, domyśliła się, że ma przed sobą mężczyznę.
Miał na głowie głęboki kaptur, brązowego płaszcza, który dodatkowo osłaniała długa peleryna z szarego futra, a twarz, aż do połowy nosa, chroniła czarna chusta.
Po chwili zabrzmiał męski głos.
Jeździec przemówił do Vivian i Randala w nieznanym im języku.
Vi rzuciła mu nic nie rozumiejące spojrzenie.
- Pytam, czy nie za zimno na kąpiel - mruknął, po czym gwałtownie ściągnął wodze swojego rumaka, który ciągle kręcił się niespokojnie - Coście za jedni?
Vivian wyplątała się z objęć Ammara i wstała.
- Vi? - Randy już miał się podnieść, gdy dziewczyna uniosła rękę i pokręciła głową.
Jeszcze raz zmierzyła wzrokiem otaczających ich jeźdźców.
Wiedziała, że wystarczy jeden zbyt gwałtowny ruch, a chwycą za pistolety, przyczepione do siodeł.
Powoli zbliżyła się do mężczyzny dosiadającego czarnego, niczym węgiel ogiera.
- Nazywam się Vivian Morven - zaczęła niepewnie, patrząc w oczy skryte w cieniu kaptura.
- Myślałem, że Morven jest facetem - jeździec schylił się nieco i zmierzył ją wzrokiem, po czym zaśmiał się - Nie jesteś trochę za młoda na bycie przywódcą Likwidatorów?
- Dowódcą jest mój ojciec. Ja tylko pomagam.
- Ojciec, powiadasz? Będziesz tak łaskawa i zdradzisz jego imię?
- Zwie się Ernan. Znany jest również jako Nathair.
- Nathair? - mężczyzna wyprostował się. Spojrzał na swoich towarzyszy, którzy zaczęli szeptać między sobą.
Vi z trudem się powstrzymała od odskoczenia w tył, gdy zeskoczył na ziemię i zbliżył się do niej.
Niepewnie spojrzała mu w oczy. Nagle zrobił coś, czego się nie spodziewała. Ściągnął ciepłą pelerynę, by ją okryć.
Wskazał na swojego konia.
Vivian niepewnie zbliżyła się do ogiera.
Nim zdążyła cokolwiek zrobić, mężczyzna chwycił ją za biodra i wsadził na smolistego rumaka, po czym sam wskoczył na siodło.
- Trzymaj się - rzekł, oplątując sobie wodze wokół nadgarstka.
Rzekł coś do swoich ludzi, po czym zawrócił konia i mocno ścisnął go łydkami.
Ogier wierzgnął. Słysząc głośny gwizd właściciela, ruszył galopem przed siebie.
Vi zerknęła przez ramię. Nieco za nimi pędzili pozostali jeźdźcy. Odetchnęła z ulgą, widząc, że zabrali ze sobą Randala.
Niechętnie objęła w pasie mężczyznę przed sobą, gdy ten gwałtownie skręcił.
Ostatnie czego potrzebowała, to poważny uraz spowodowany upadkiem z rozpędzonego konia.
Zmierzyła wzrokiem okolicę.
Las przykryty śniegiem wszędzie wyglądał tak samo. Gdyby była sama, to pewnością by zbłądziła.
Nagle grunt zaczął się gwałtownie podnosić, a kopyta rumaka zaczęły uderzać o skały.
Vi zacisnęła powieki, woląc nie patrzeć, jak strome było zbocze, po którym właśnie się wspinali.
Kiedy rumak znów zaczął pędzić przed siebie, jak szalony, odważyła się otworzyć oczy.
Spojrzała na ścieżkę, między głazami, którą pokonywali z przerażającą prędkością. Po chwili ściany zniknęły, a pozostał jedynie wąski, kamienny mostek, stojący nad upiorną przepaścią, na której dnie czekały ostre skały. Vi przeszedł dreszcz, gdy spojrzała w dół. Na niektóre z nich były nawet nadziane zwłoki.
Po drugiej stronie mostu czekała już o wiele szersza droga.
Vivian mimowolnie mocniej uścisnęła mężczyznę, gdy nagle zwolnił i skręcił z szlaku, do niemożliwie wąskiego przesmyku.
Ogier niechętnie wszedł w dziurę.
Po chwili ściany zaczęły się od siebie odsuwać, aż stworzyły dość szerokie, nienaturalnie proste przejście, połączone z dużym wejściem do jaskini.
Vi zmierzyła wzrokiem niemal zupełnie gładkie ściany. Wysoko nad ich głowami, na skalnych półkach stało kilka postaci, uzbrojonych w łuki, bądź kusze.
Czarny ogier zatrzymał się przed wejściem do jamy, zablokowanej przez grube, drewniane pale.
Jeździec chwycił pistolet, po czym wymierzył gdzieś w bok. Po chwili zabrzmiał huk wytrzału, a następnie brzdęk stali.
Coś głośno zgrzytnęło. Co drugi pal zapadł się pod ziemię, a po krótkiej przerwie pozostałe uniosły się.
Jednak mężczyzna przed Vi nie wjechał do jaskini. Czekał.
Po chwili jakiś chłopak przyniósł sporą deskę i położył ją tak, by zakryć dziury, w których zniknęły pale.
Dopiero wtedy czarny ogier wszedł do środka.
Vivian zmierzyła wzrokiem wgłębienia w ścianach jaskini, przerobione na chaty. Zadarła głowę, by spojrzeć na wielką wyrwę w sklepieniu, przez które wpadało światło i niestety chłód.
Natychmiast puściła mężczyznę, za którym siedziała, gdy zatrzymał konia.
Zeskoczył pierwszy, po czym wyciągnął ręce w jej stronę.
Nie chciała korzystać z jego pomocy, lecz wiedziała, że mogłaby go urazić, a tego nie chciała. Los jej i Randala zależał od niego.
Przerzuciła nogi na jedną stronę grzbietu ogiera i zsunęła się nieco.
Twardo zniosła fakt, że jeździec chwycił ją za biodra i pomógł jej delikatnie zejść na dość śliskie skały.
Z trudem przełknęła ślinę. Nie wiedziała co zamierza.
W końcu zdjął kaptur i chustę. Delikatnie ujął dłonią rękę Vivian i subtelnie musnął ją wargami.
- Witam w naszych mroźnych stronach, panienko Morven - uśmiechnął się nieco, puszczając jej rękę - Zwą mnie Nergal.
Vi patrzyła na niego zdumiona. Nie spodziewała się, tak szarmanckiego zachowania z jego strony. Sądziła, że znów trafiła na kogoś pokroju Stentora.
Zmierzyła go wzrokiem. Na oko miał maksymalnie czterdzieści lat. Jego brązowe włosy były krótkie i lekko postawione. Nos nosił ślady po złamaniu. Małe, spierzchnięte usta były wykrzywione w lekkim uśmieszku, a tuż nad nimi znajdował się rzadki wąsik. Szaro-zielone oczy ze spokojem i łagodnością wpatrywały się w Vi.
Blada rysa biegła przez kawałek jego czoła i przecinała wąską brew, by sięgnąć do kącika jego oka.
Niespodziewanie zbliżyła się do nich jakaś kobieta. Powiedziała coś do Nergala.
Mężczyzna wskazał na jedną z chat, odpowiadając.
Niewiasta skinęła głową, po oddaliła się.
- Co jej powiedziałeś, jeśli mogę spytać?
- Poprosiłem, by znalazła dla was jakieś ciepłe odzienia i przygotowała posiłek - ukłonił się nieco, znów wskazując na ten sam dom - Zapraszam.
Dziewczyna niepewnie ruszyła ku budynkowi.
Drewniana dobudówka w pewnym momencie łączyła się z skałami, tworzącymi grotę. Na pierwszy rzut oka dom wyglądał na maleńki.
Obejrzała się. Dostrzegła Randala, który podpierany przez jakiegoś jeźdźca zmierzał do chatki, wskazanej przez Nergala.
- Śmiało - gospodarz otworzył drzwi.
Vi zawahała się, lecz w końcu przekroczyła próg chaty.
Mimowolnie się uśmiechnęła, czując przyjemne ciepło. Uśmiech jednak szybko spełzł z jej ust. Zdębiała, słysząc warczenie. Po chwili dostrzegła wilka, który obnażył kły, szykując się do ataku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top