92.

- Randy! - Vi wrzasnęła przerażona, gdy Ammar zniknął w wyrwie - Na pomoc! Ratunku! - krzyknęła, licząc, że jej głos zwabi jakiegoś podróżnika.

Zrozpaczona znów spojrzała na dziurę, w której zniknął jej ukochany.
Nagle Randal wynurzył się i łapczywie wciągnął powietrze do płuc. Chwycił się krawędzi lodu. Próbował się wydostać z wody, lecz mokre, już nieco zdrętwiałe dłonie ślizgały się, uniemożliwiając mu wyjście z pułapki.
Vivian położyła się płasko na lodzie i zaczęła powoli się czołgać w stronę bruneta.

- Nie! - ryknął - Wracaj!
- Ale...
- Dam radę - Zaszczękał zębami. - Cofaj się!

Vivian biła się z myślami.

- Vi! - wrzasnął - Cofaj się! Natychmiast!

W końcu niechętnie zaczęła pełznąć w stronę lądu. Kiedy dotarła do brzegu, natychmiast zeszła z lodu i spojrzała w stronę Randala.
Patrzyła przerażona, jak desperacko próbuje się wydostać z dziury.
Z każdą chwilą słabł. Jego ciało, zaskoczone gwałtowną zmianą temperatury, zaczęło mu odmawiać posłuszeństwa.

- Pomocy! - wrzasnęła na całe gardło, łudząc się, że tym razem ktoś ją usłyszy.

Serce omal jej nie stanęło, gdy Randal znów zniknął pod wodą.

- Randy! - krzyknęła.

Z nadzieją wpatrywała się w wyrwę.
Jednak nic się nie działo. Z każdą chwilą docierało do niej, że Randal już może się nie wynurzyć.

- Randy! - znów wrzasnęła, gdy woda już się niemal zupełnie uspokoiła.

Poczuła, że nogi się pod nią uginają. Załamana opadła na ziemię. Z jej gardła wyrwał się krzyk rozpaczy, który rozniósł się po okolicy, niczym grom.
Skryła twarz w dłoniach i zaczęła szlochać.
Nagle usłyszała plusk. Poderwała głowę i spojrzała na Ammara, który wykorzystując resztki sił wynurzył się i wbił sztylet w lód, pomagając sobie tym w spinacze. W końcu z trudem wypełzł z wody.
Drżąc z zimna, na kolanach dotarł do brzegu.
Vivian dopadła ich bagaż i szybko wyciągnęła ubrania na zmianę.
Pomogła mu szybko ściągnąć przemoczone odzienie i nałożyć te suche.
Nie zważając na mróz, ściągnęła swój płaszcz i narzuciła Randalowi na plecy.

- Z-zmarzniesz - wydukał, dygocząc z zimna.
- To nieważne - Wyciągnęła z wora koc, pod którym spali i otuliła go. - Musisz się ogrzać.

Szybko nazbierała trochę dość cienkich gałęzi, licząc, że uda jej się je podpalić. Odgarnęła śnieg i zajrzała do bagażu. Wyciągnęła pudełko zapałek i jakiś zeszyt. Bez zawahania poświęciła wiele kartek swojego szkicownika, by rozpalić ognisko.
Kiedy płomienie zaczęły trawić papier i drobne gałązki, przysiadła przy Randym i zaczęła trzeć jego ramiona, próbując go jeszcze bardziej ogrzać.

- Cieplej ci? - spytała z troską.
- T-trochę - Pokiwał głową.

Vi czule przeczesała dłonią jego mokre włosy, po czym cmoknęła go w lodowate, sine usta.

- Uratowałeś mnie - szepnęła, wtulając się w jego pierś - Dziękuję.
- D-drobiazg - Otulił ją ramionami, przykrywając przy tym kocem.
- Drobiazg? Mogłeś przeze mnie zginąć! A teraz... Pewnie się rozchorujesz... To moja wina...
- N-nie obwiniaj się, maleńka. Ważne, że tobie nic się nie stało.
- Jak mam się nie obwiniać? Przeze mnie wpadłeś pod lód...
- Było warto - Mocniej ją przytulił.

Nagle Vi oderwała głowę od piersi Ammara i zaczęła się rozglądać.

- Słyszysz? - Zmarszczyła brwi. - Czy to...? Gwizdy?

Z każdą chwilą gwizdanie robiło się coraz wyraźniejsze. Z czasem zaczęły towarzyszyć dziwne okrzyki i... Potężne dudnienie końskich kopyt.
Vivian mimowolnie mocniej uścisnęła Randala, gdy w zasięgu ich wzroku pojawiła się zgraja jeźdźców.
Nie zwalniając, zaczęli krążyć wokół nich. Vi nie mogła zebrać myśli przez ciągle okrzyki i huk, jaki wydawały kopyta rumaków, uderzające w ziemię.
W końcu wierzchowce zatrzymały się, tworząc duży krąg. W jednej chwili wszyscy ucichli. Ciszę przerywało jedynie parskanie rumaków i ich nerwowe uderzanie potężnymi kończynami w ziemię.
Vivian zadrżała. Byli w pułapce...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top