91.

Vivian zacisnęła powieki, chcąc nie patrzeć na pękający lód pod jej stopami.
Po chwili otworzyła oczy. Gdzieś w duchu liczyła, że to, iż utknęła na zamarzniętym stawie, było tylko złym snem... Niestety. Ten koszmar był rzeczywiścią.
Jej serce zaczęło potwornie tłuc, a oddech gwałtownie przyspieszył.
Zaczęła dygotać. Tym razem nie z zimna, a z przerażenia.
Ogarnęła ją panika. Już widziała, jak wpada pod lód i powoli umiera, tonąc w lodowatej wodzie.
Potrzasnęła głową, przywołując się do porządku i odpędzając złe myśli.
Próbowała sobie przypomnieć, czego ojciec ją uczył, lecz miała pustkę w głowie. Strach zupełnie ją ogłupił.
W oczach zebrały jej się łzy.
W końcu łapczywie wciągnęła lodowate powietrze do płuc, znów próbując choć trochę się uspokoić. Jeśli chciała się ocalić, to musiała myśleć trzeźwo.
Próbowała sobie wmówić, że to kolejne wyzwanie, jakie dał jej Ernan. Musiała ruszyć głową i jakoś wybrnąć z tej beznadziejnej sytuacji. Wyobraziła sobie ojca.
Co on by zrobił?
Zapewne coś szalonego, jak po prostu rzucenie się do ucieczki. Lecz Vi wiedziała, że nie była taka, jak Ernan. Nie miała tyle odwagi.
Za to... Miała towarzysza.
Ostrożnie zerknęła przez ramię.
- Pomocy! - wrzasnęła - Randy! Pomocy!
Ammar zaalarmowany jej krzykiem wybiegł z lasu. Ledwo wyhamował przed zamrożonym lustrem wody.
- O kurwa... - rzucił ich rzeczy na ziemię, po czym zaczął się nerwowo rozglądać szukając czegoś, co mogłoby się okazać przydatne.
Vi mimowolnie pisnęła z przerażenia, słysząc kolejne trzaski. Poczuła, że znów ogarnia ją panika i tym razem już nie była w stanie nad sobą zapanować.
- Obróć się - usłyszała po chwili - Powolutku.
Dziewczyna ostrożnie się odwróciła, próbując nie zwracać uwagi na upiorne skrzypnięcia lodu.
Wlepiła pełne strachu i łez oczy, prosto w ślepia Randala.
- Spokojnie - rzekł, próbując nie pokazać, że jest przerażony - Żadnych gwałtownych ruchów.
Vi przygryzła wargę, aż pociekła krew, gdy lód pod jej nogami znów zatrzeszczał. Łza spłynęła jej po policzku, kiedy dostrzegła pęknięcia.
- Patrz na mnie, kochanie - usłyszała łagodny głos Ammara.
Uniosła wzrok i skupiła się na ukochanym, który nadal szukał wzrokiem jakiegoś długiego kija.
- Będzie dobrze, maleńka - posłał jej dodający otuchy uśmiech - Chodź do mnie. Powoli.
Dziewczyna z trudem przełknęła ślinę. Delikatnie przesunęła stopę, lecz szybko tego pożałowała. Taflę lodu naznaczyły kolejne spękania.
Z jej oczu umknęły kolejne łzy. Nie przejmowała się pieczeniem, jakie ogarnęło jej policzki.
- Nie dam rady! - krzyknęła.
- Nie ruszaj się - Randal szybko zrzucił z pleców miecz, po czym zbliżył się do zmrożonego brzegu - Wejdę po ciebie.
- Nie! Lód nie wytrzyma!
- Zaufaj mi - powoli wszedł na zmarznięte jeziorko - Będzie dobrze.
Vi patrzyła na każdy jego ruch. Stąpał ostrożnie i bardzo wolno. Jego nogi były ugięte, a ręce nieco rozpostarte, jakby miały mu pomóc zachować równowagę. On sam lekko pochylił się do przodu. Wzrok cały czas czujnie mierzył podłoże.
Wyglądał trochę, jak drapieżnik, skradający się do swojej ofiary. Jego każdy kolejny krok był delikatny i pełen gracji. Wdzięku prawdziwego zabójcy.
W końcu zatrzymał się tuż przy spękanym lodzie. Wyprostował się nieco i wyciągnął rękę, chcąc dosięgnąć Vivian.
Z jej gardła wyrwał się krzyk, gdy znów zabrzmiał trzask i tym razem pęknięcia otoczyły Randala.
- Patrz mi w oczy - Ammar twardo ze sobą walczył, aby zachować spokój.
- Wycofaj się, bo wpadniesz - Vi zmusiła gardło do posłuszeństwa.
- Nie zostawię cię - rzekł stanowczo - Spróbuj mnie dosięgnąć.
Dziewczyna niepewnie wyciągnęła dłoń w stronę Randala. Kolejne łzy spłynęły jej po twarzy.
- Nie płacz, kruszynko - uśmiechnął się łagodnie - Damy radę.
Vi niepewnie pokiwała głową. Mocniej przygryzła usta, nie zważając na posmak krwi.
Ich dłonie otały się o siebie. Tak nie wiele brakowało, by mogli się chwycić.
Randal zaklął pod nosem, czując, że lód pod jego nogą powoli się zapada.
- Jeszcze troszkę - skupił się na Vivian.
- Cofaj się - pokręciła głową, zabierając rękę - Inaczej oboje się utopimy...
- Żadne z nas nie zginie. Spróbujmy jeszcze raz.
- Randy... To nie ma sensu...
- Powiedziałem, że cię nie zostawię - zmarszczył brwi - Podaj mi rękę.
Vivian jeszcze raz wyciągnęła drżącą dłoń w jego stronę.
Nagle lód znów zaczął pękać.
Ammar chwycił rękę ukochanej i w ostatniej chwili, mocnym szarpnięciem, odciągnął ją od dziury, która omal jej nie pochłonęła.
Dziewczyna upadła na grubszy lód.
Uniosła się na łokciach i spojrzała na Likwidatora, który zaczął się powoli wycofywać. Po chwili już nieco pewniejszym krokiem ruszył w jej stronę.
- Widzisz? - uśmiechnął się łagodnie - Mówiłem, że będzie...
Nie dokończył. Lód zarwał się i chłopak zniknął w ciemnej otchłani...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top