90.

Vi zamruczała niezadowolona, czując, że Randal się od niej odsuwa i zimno wkrada się pod nagrzany koc.
- Wracaj - jęknęła.
- Powinniśmy już się zbierać. Chodź. Pogoda się poprawiła.
- Nie - owinęła się kocem i zwinęła w kłębek - Brr... Nienawidzę zimy...
- Chodź, mój zmarzluchu. Marsz zdecydowanie bardziej cię rozgrzeje, niż leżenie na skałach.
Vivian niechętnie uniosła się do siadu i łypnęła na Randala, który już był na nogach.
- Połowa sukcesu - uśmiechnął się.
Dziewczyna spojrzała na śnieg, który zaległ przy wejściu do jamy.
- Hm... Nie - opadła z powrotem na ziemię.
Ammar pokręcił głową. Chwycił koc i szybkim ruchem go ściągnął, odkrywając Vi.
- Ej! - poderwała się z miejsca.
- No, proszę - uśmiechnął się bezczelnie - A jednak postanowiłaś wstać?
- Jesteś okropny - mruknęła, przymrużając oczy i krzyżując ręce na piersi.
- Ja też cię kocham - zaśmiał się, zbliżając się do niej.
Szybko odchyliła głowę, gdy spróbował ją pocałować.
- Oto moja zemsta - na jej usta wkradł się okrutny uśmieszek - Dziś nici z pieszczot.
- Jesteś tego pewna? - uśmiechnął się upiornie.
- Co chcesz zrobić? - zrobiła krok w tył, gdy zaczął się do niej zbliżać.
- Zobaczymy, jak szybko będziesz chciała się przytulić, gdy wrzucę cię w zaspę.
- Proszę, nie - uniosła ręce w obronnym geście i zaczęła się cofać - Randy...
Wlepiła w niego urocze spojrzenie.
- Nawet te słodkie oczka cię nie ocalą - zarechotał.
- Nie! - pisnęła, gdy skoczył w jej stronę.
Chciała mu uciec, lecz był szybszy. Chwycił ją i bez problemu poniósł.
- Randy! - krzyknęła, gdy przerzucił ją sobie przez ramię i ruszył w stronę wyjścia z jaskini.
Vi lekko uderzała go pięściami w plecy, żądając, by ją odstawił. 
Po chwili jednak kurczowo się go chwyciła, gdy opuścił kryjówkę i zatrzymał się. Zabrał ręce.
Pomimo, że już jej nie trzymał, nie runęła w głęboki śnieg.
- No, widzisz - zaśmiał się - Jeszcze nic nie zrobiłem, a ty już się do mnie przyssałaś.
Vivian łypnęła na podłoże. Powoli rozluźniła chwyt i opadła na ziemię.
- Patrz, jesteś już na zewnątrz - uśmiechnął się bezczelnie - No, to teraz grzecznie tu na mnie poczekaj, a ja zabiorę nasze rzeczy. Mogę cię zostawić samą na pięć minut?
Vi prychnęła, po czym bez ostrzeżenia popchnęła go.
Ammar zaskoczony jej atakiem, stracił równowagę i wpadł w dość głęboką zaspę.
Nim Vivian zdążyła mrugnąć, brunet już był na nogach i szybko rozpinał płaszcz, by pozbyć się lodowatego śniegu, który wpadł mu pod ubranie.
- Dobra, dosyć wygłupów - otulił się ubraniem, gdy otrzepał się z białego puchu.
- Przyjemne uczucie, gdy coś lodowatego wyląduje pod ciuchami? - uśmiechnęła się okrutnie.
- Niezbyt - dokończył zapinać płaszcz, po czym zawrócił do jaskini.
Po chwili wrócił do Vivian i podał jej łuk.
Przejęła broń, po czym wyciągnęła rękę do Ammara.
- A myślałem, że dziś nie dasz się dotknąć - Randy uśmiechnął się, splatając ich dłonie.
- Chyba śnieg pod ciuchami, to wystarczająca kara za wczoraj - zaśmiała się.
Ruszyli przed siebie.
W milczeniu pokonywali wysoką warstwę śniegu, coraz bardziej oddalając się od jaskini, w której spędzili noc. Zagłębiali się coraz dalej w las. Krajobraz zdawał się być ciągle taki sam. Wysokie drzewa i krzewy, były pozbawione liści i okryte śniegiem. Nie było widać żadnej ścieżki, ani budynków. Nic, tylko las, skryty pod lodowatą bielą. Natura wydawała się być martwa. Panowała potworna cisza, przerywana jedynie przez skrzypnięcia śniegu, wywołane krokami Vi i Randy'ego oraz ich ciężkie oddechy, które szybko zmieniały się w widoczne obłoki.
Nagle Vivian zatrzymała się gwałtownie, przypominając sobie coś.
- Widziałeś symbole na ścianach tamtej jaskini? - spytała.
- Tak. W nocy wstałem, by uciąć jeszcze trochę korzeni i dołożyć do ognia - ruszył dalej - Rzuciły mi się w oczy te szlaczki.
- A zauważyłeś...?
- Szkielet? Tak. On też nie umknął mojej uwadze.
- To był Likwidator.
- Wiem - zmarszczył brwi.
- Czemu tak się skrzywiłeś?
- Zabił go jeden z nas - mruknął po chwili.
- Skąd wiesz?
- Przyjrzałem się ostrzu, które go uśmierciło. Na trzonku było wystrugane imię.
- Imię? Ale to przecież mógł być każdy.
- Było zapisane naszym szyfrem, a sama wiesz, że niewtajemniczony nie ma szans go złamać.
- Dziwne... Nie zauważyłam żadnego imienia.
- Bo zasłoniła je ręka truposza - wzruszył ramionami.
- Jak się nazywa zabójca?
- Seneru.
Vi zamyśliła się.
- Ciekawe, jak długo ofiara tam leży - mruknęła po chwili.
- Nie mam pojęcia. Ciało pozostawione na powierzchni, dosyć szybko się rozkłada, więc mógł zginąć kilka miesięcy temu, a może i całe lata.
- Zmieńmy temat. Aż ciarki mnie przechodzą, na myśl o tym biedaku.
- Wiesz co? Nie wiem, jak ty, ale ja zgłodniałem - zatrzymał się.
Puścił rękę Vivian, po czym zsunął wór z ramienia i zaczął go przeszukiwać.
- Serio? Dopiero gadaliśmy o trupie, a tobie zachciało się jeść?
- Jestem zabójcą - wyciągnął kawałek suchego chleba - Zwłoki od dawna nie robią na mnie wrażenia - uśmiechnął się - Sądząc po twojej minie, ty nic nie przełkniesz.
Pokręciła przecząco głową.
W końcu Randy wyprostował się i narzucił worek na ramię. Ruszyli dalej.
- Tęsknię za domem - westchnęła Vi, mierząc wzrokiem bezlistne gałęzie wiszące nad ich głowami.
- Ja też - Ammar przełknął kęs chleba - Zwłaszcza za naszym wygodnym posłaniem.
- Mówię poważnie.
- Wiem. Ja też nie żartuję.
- A... Nie tęsknisz za rodzicami?
- Nie mówmy o tym - mruknął.
- Nigdy nie chcesz o nich rozmawiać...
- Bo nie ma o czym - prychnął, urywając kolejny kawałek pieczywa - Już wolę gadać o trupach.
- Randy... 
- No co? Ojciec nie potrafi zaakceptować tego kim jestem, a matka większość rzeczy przemilcza, bo nie ma odwagi, aby mu się postawić. Zresztą... Po co ci to mówię? Sama wiesz, jak się kończy każda nasza rozmowa.
- Ale... Chyba nie zawsze tak było, co?
Randal zamilkł. Spokojnie dokończył kawałek chleba, po czym przygarbił się nieco i wepchnął ręce do kieszeni.
- Randy?
- Wszystko się spieprzyło, kiedy Zimo został zamordowany - mruknął w końcu.
- Czemu nigdy nie mówisz o bracie? -spytała ostrożnie, po krótkim namyśle.
- Bo to zbyt drażliwy temat - westchnął ciężko, spuszczając wzrok - Pomimo, że już nie pamiętam jego twarzy, wciąż za nim tęsknię... Zrozum... Nie lubię o nim wspominać, bo... Bo to tak cholernie boli...
- Przepraszam... Nie chciałam, rozdrapywać starych ran - niepewnie dotknęła jego ramienia - Nie będę więcej cię o to wypytywać.
Spojrzał na nią i wymusił z siebie słaby uśmiech.
Po chwili wyciągnął jedną rękę z kieszeni, po czym objął Vi.
Nagle Ammar zatrzymał się gwałtownie, a Vivian wraz z nim.
Wlepili spojrzenia w ślady odbite w śniegu.
- Może jednak jest tu jakaś zwierzyna - Randy uśmiechnął się, kucając.
Vivian zmierzyła wzrokiem okolicę.
- Zobaczę, czy coś się nie czai na tej polanie - szepnęła, wskazując na płaski teren.
Randal skinął głową, po czym znów skupił się na tropach.
Vivian wyszła na skrytą pod śniegiem polanę. Spojrzała na bezchmurne niebo. Lekko zmrużyła oczy, gdy jej twarz oświetliły promienie ostrego, zimowego słońca.
Po chwili spuściła głowę i zmierzyła wzrokiem niemożliwie gładki, biały puch, który cudownie mienił się w słonecznym świetle.
W końcu skupiła się na śladach, biegnących nieco dalej. Były to odciski drobnych, ptasich łapek.
Uniosła wzrok i ruszyła przed siebie.
Zrobiła ledwie dwa kroki, gdy zamarła w bezruchu, słysząc trzask.
Przerażona spojrzała w dół i przygryzła wargę.
Zdała sobie sprawę, że nie wyszła na polanę, a staw...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top