85.
Vivian obejrzała się poraz wtóry. Znów upewniła się, że nikt za nimi nie podąża. Spojrzała na Randala, który ledwo powłóczył nogami.
Twardo zaciskał zęby. Próbował nie okazywać, jak bardzo cierpi, lecz strzała, która nadal tkwiła w jego nodze mu to utrudniała.
Vivian z trudem go utrzymywała. Niespodziewanie Randy puścił ją i oparł się o ścianę jednego z mijanych budynków. Powoli osunął się na ziemię.
- Trzymasz się? - Vi spytała z troską, kucając przy nim.
- Tak - wysapał - Po prostu muszę chwilę odpocząć...
- Potrzebujesz lekarza.
- Likwidatorzy się mną zajmą, kiedy wrócimy do wąwozu - machnął ręką.
- Nie wytrzymasz powrotu, mając lotkę w nodze. Chyba widziałam chatę medyka, kiedy czekałam, aż dopadniesz złodzieja.
- Jest środek nocy. Nie pomoże nam.
- Może uda nam się go przekonać. Chodź - pomogła mu się podnieść.
Objęła go, gdy przerzucił rękę przez jej szyję, po czym ruszyła w stronę miejsca, gdzie miała nadzieję znaleźć pomoc.
◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇
Vi zapukała do dużych drzwi, na których wisiała tabliczka z napisem "medyk".
- Kurwa, kogo niesie o tej porze?! - zza wrót dobiegł pełen gniewu, męski głos.
Po chwili zamek trzasnął i drzwi otworzył niski, siwiejący mężczyzna.
- Czego? - warknął.
- Potrzebujemy pańskiej pomocy - rzekła Vivian.
- Jest środek nocy!
- Proszę... Mój ukochany jest poważnie ranny...
Lekarz łypnął na Randala, który ledwo trzymał się na nogach.
- Eh... Właźcie - mruknął po chwili namysłu, znikając w chacie.
Weszli do środka.
Medyk rozpalił świece, po czym wskazał na spory stół.
Vivian pomogła Ammarowi zbliżyć się do ławy.
Randy wykorzystując resztki sił, wskoczył na wskazane miejsce.
Lekarz podszedł do niego i przyjrzał się jego rannej nodze.
- Widzę, że komuś podpadłeś, chłopcze - rzekł, mierząc wzrokiem strzałę, tkwiącą w jego ciele - Byliście u Tonto Refta, prawda?
Randal zmarszczył brwi.
- Nie zaprzeczaj - mruknął medyk, nim Ammar zdążył otworzyć usta - Czarne lotki strzały was zdradziły.
- Możesz w końcu wyciągnąć ze mnie to cholerstwo? - wycedził przez zęby.
- Nie mogę tego od tak wyrwać.
- Po prostu to wyciągnij!
- Jak sobie życzysz. Połóż się.
Randy opadł na stół.
- Przytrzymaj go - medyk zwrócił się do Vi.
Dziewczyna stanęła nad głową Randala i położyła ręce na jego ramionach.
- To zaboli - mruknął lekarz, chwytając strzałę - Bardzo.
Ammar wrzasnął z bólu na całe gardło, gdy medyk złamał promień bełtu. Rzucił na ziemię fragment z lotkami, po czym chwycił pozostałą część i zdecydowanym ruchem wyrwał go z łydki chłopaka, czym wywołał kolejny krzyk boleści.
Randy odetchnął głęboko, czując niewielką ulgę.
Wlepił spojrzenie w stojącą nad nim Vi, kiedy czule musnęła dłonią jego policzek.
Po chwili usiadł.
- Zdejmij but i podciągnij nogawkę - rzekł lekarz, znikając w jednym z pomieszczeń.
Ammar syknął cicho, ściągając obuwie. Ostrożnie odkleił spodnie od rany, krzywiąc się przy tym.
Spojrzał na dziurę po postrzale. Zupełnie zignorował krew, która wartkim strumieniem spływała mu po łydce.
Zerknął na Vivian, która ze smutkiem mu się przyglądała.
- Ej, nie martw się - uśmiechnął się łagodnie, wyciągając do niej rękę.
Vi wsunęła dłoń, między jego palce. Pozwoliła by przyciągnął ją do siebie.
- Przeze mnie jesteś ranny - westchnęła.
- Przecież nie ty przestrzeliłaś mi nogę - wzruszył ramionami - Przestań się zamartwiać. To tylko rana. Z czasem się zagoi.
- I prawdopodobnie zostanie porządna blizna...
- A bo to pierwsza? - czule ucałował jej dłoń - Mogę się założyć, że z pewnością nie ostatnia - zaczął kreślić kciukiem drobne kółka po jej skórze - Najadłaś się strachu, co?
Pokiwała głową.
Wciąż miała przed oczami strażnika, który omal jej nie uśmiercił.
- Więcej cię samej nie puszczę na taką akcję - Randy znów musnął wargami jej dłoń.
Po chwili wrócił medyk.
Postawił obok Randala spore pudełko wypełnione lekami i opatrunkami.
Oblał dłonie jakimś specyfikiem, po czym wziął czystą szmatkę i nasączył ją tym samym środkiem.
- Będzie szczypać - ostrzegł, zabierając się za mycie rany.
Randy twardo znosił potworny ból i pieczenie. To, że cierpiał zdradzał fakt, że co rusz zaciskał pięści, albo przygryzał wargę.
- Hm. Twardy jesteś - lekarz łypnął na niego - Naprawdę niewielu potrafi usiedzieć w miejscu - zerknął na Vivian - Coście za jedni?
Randy i Vi wymienili się spojrzeniami.
Medyk mruknął coś pod nosem, gdy nie otrzymał odpowiedzi.
Kiedy już owinął nogę Ammara bandażem, zbliżył się do Vi i spojrzał na jej ramię.
- Paskudna rana - stwierdził - Bardzo poszarpana. Trudno będzie to zaszyć i z pewnością pozostanie po tym ślad - podsunął jej krzesło - Usiądź. Zaraz się tobą zajmę.
- Nie - pokręciła głową, robiąc krok wstecz - Nie ma potrzeby.
- Dziecko, to głęboka szrama. Może wdać się zakażenie, a wtedy stracisz rękę.
- Już dość czasu straciliśmy - zignorowała jego słowa - Musimy iść.
- Nie - usłyszała Randala.
Zerknęła na niego.
- Nigdzie nie pójdziemy, póki nie będziesz miała opatrzonej rany - rzekł, zasłaniając przy tym nogę spodniami.
- Ale... Kadaj...
- Poczeka - mruknął, ostrożnie nakłając but.
Vivian westchnęła zrezygnowana, siadając na wskazanym miejscu. Wiedziała, że nie warto się wykłócać z Ammarem.
Lekarz podciągnął rękaw jej sukienki i przemył szramę.
Vi ledwie powstrzymała krzyk. Przygryzła wargę, próbując odwrócić uwagę od szczypania.
Z trudem przełknęła ślinę, gdy medyk zbliżył się do niej, dzierżąc igłę, gotową do zszycia rany.
Szybko odwróciła głowę i zacisnęła powieki, nim mężczyzna zanurzył narzędzie w jej ciele.
Spod zaciśniętych powiek umknęły jej łzy. Ból jaki ogarnął jej ranne ramię, był nie do zniesienia.
Odetchnęła z ulgą, gdy medyk w końcu przeciął nić i zrobił opatrunek.
- Lada chwila zacznie świtać - mruknął Randy, zerkając w stronę okna.
- Masz jakieś pieniądze? - spytała Vi.
- Nie - rzekł lekarz, nim Ammar zaczął przeszukiwać kieszenie i sakwy - Wystarczy, że pozbyliście się tego drania Tonto.
- Co? - Randal uniósł brew - My nie...
- Wieść o jego śmieci szybko się rozniosła po mieście. To zasługa jego przerażonych sług, które w popłochu uciekły z pałacu - medyk nie pozwolił Likwidatorowi dokończyć - Strzała, którą miałeś w nodze zdradziła, że maczaliście w tym palce - zerkał to na Vivian, to na Randala - Nie lękajcie się. Nie wydam was.
- Dziękujemy za pomoc - Vi wstała.
Ammar zszedł ze stołu i utykając ruszył do drzwi.
- Dasz radę? - dziewczyna spytała z troską, zbliżając się do niego.
Randy skinął głową. Chwycił klamkę i otworzył wyjście.
Przepuścił Vivian, po czym i on opuścił chatę.
- Miejmy nadzieję, że Kadaj wciąż na nas czeka - szepnęła Vi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top