78.
Vivian z trudem przełknęła ślinę, wlepiając wzrok w ogromne kamienne ściany wąwozu. Miała wrażenie, że głazy za chwilę na nią runą. Nagle na skalnej półce dostrzegła szkielet, w którego plecach tkwiła strzała.
Mimowolnie wtuliła się w Ammara, który w wielkim skupieniu prowadził rumaka, którego użyczył im Awid.
Randy zerknął przez ramię, czując, że Vi mocniej objęła go w pasie.
Wyplątał jedną rękę z wodzy, po czym czule musnął dłonią otulającą go rękę ukochanej, chcąc jej dodać otuchy.
Z każdą chwilą zwłok przybywało. Znajdowały się nie tylko na ścianach wąwozu, lecz także na ścieżce. Większość ciał była nadziana na dość cienkie pale.
- Radzę zważać na słowa, bo Stentor łatwo wpada w gniew - zarechotał Kadaj, obracając się - Tak kończą nieszczęśnicy, którzy go rozeźlą - wskazał na nieboszczyków.
- Boże... - Vi wtuliła głowę w plecy Randala, gdy dostrzegła powoli rozkladające się ciało, przytwierdzone do jednej ze ścian wąwozu za pomocą włóczni.
W końcu skały oddaliły się nieco od siebie. Ich oczom ukazał się spory obóz. Kilka małych szałasów, stało dookoła sporo większego namiotu, a wszystko to otaczał ogromny mur ze ścian wąwozu. W skale, na różnych wysokościach były wydrążone głębokie wgłębienia, w których kryły się ludzkie sylwetki.
Vivian zmierzyła wzrokiem odpoczywających ludzi. Sama z chęcią skryłaby się w jednej z jam i pozwoliła sobie na długi sen.
Mieli za sobą cały dzień jazdy w pełnym słońcu. Gorąca gwiazda nareszcie powoli znikała za głazami.
Kadaj zatrzymał swojego rumaka. Odczekał chwilę, aż Awid zsiądzie z wierzchowca i w końcu zeskoczył na ziemię.
- Niech Reda ci porządnie opatrzy ten policzek - rzekł do brata, po czym skupił się na Vi i Randym, którzy już byli na ziemi - Chodźcie.
Vi nie była zdziwiona faktem, że udali się do największego z namiotów.
Jej serce zaczęło potwornie tłuc, gdy weszła do szałasu i stanęła przed muskularnym mężczyzną, który siedział rozluźniony w wielkim fotelu.
Jego pulchne usta były wykrzywione w upiornym, mrożącym krew w żyłach grymasie. Czarne, jak noc ślepia wbiły się w przybyszy. Głębokie blizny nie dodawały uroku jego twarzy, a wręcz sprawiały, że wydawał się być jeszcze bardziej przerażający.
Nagi, umięśniony tors, przecinały ślady po licznych starciach, a na ramieniu widniało Likwidatorskie piętno.
Kobieta siedząca mu na kolanach, nie wyglądała na wystraszoną. Nie przejmowała się silnym, obejmującym ją ramieniem mężczyzny i dużą dłonią, spoczywającą na jej udzie. Na zgrabnej łydce miała wypalony symbol w kształcie czaszki. Otulała ją lekko prześwitująca, zwiewna sukienka, o delikatnej barwie kremu.
Spokojnie odgarnęła za ucho kosmyk ciemnobrązowych włosów. Jej niebieskie, obojętne oczy zmierzyły intruzów.
Po chwili bez zawahania wzięła z ręki Stentora pozłacany kielich i upiła łyk wina.
- Wybacz, że zakłócamy twój spokój, panie - Kadaj ukłonił się nisko - Ci obcy... - urwał gdy przywódca uniósł rękę, każąc mu zamilknąć.
- Precz - warknął.
Kadaj znów się ukłonił, po czym posłusznie opuścił namiot.
Stentor po chwili skupił swe upiorne ślepia na Vivian.
- Podejdź - mruknął.
Vi przeszedł dreszcz, gdy Likwidator się do niej zwrócił. Jego głos był niemożliwie niski i nieco schrypnięty.
Dziewczyna przygryzła wargę i w końcu zrobiła kilka niepewnych kroków w stronę mężczyzny.
Morderca czujnie zmierzył ją wzrokiem. W jego mrocznych ślepiach pojawił się dziwny błysk.
- Co was sprowadza na mój teren? - spytał po chwili, zerkając na Randala, który uważnie mu się przyglądał.
- Poszukujemy Likwidatorów - Vivian z trudem opanowała głos - Potrzebujemy pomocy w starciu ze Zdobywcami.
- Zainteresowałaś mnie - mruknął Stentor, jeszcze raz dokładnie mierząc ją spojrzeniem - Kontynuuj.
- Od lat zbieramy ludzi, którzy chcą, by te kanalie wróciły tam gdzie ich miejsce. Na dno - Vi w duchu odetchnęła głęboko, próbując okiełznać nerwy - Czy rozważysz, panie, dołączenie do naszej sprawy?
- Muaro - mruknął mężczyzna do panny siedzącej mu na kolanach - Zajmij się naszym gościem - wskazał na Ammara, po czym zwrócił się do Vi - Z panienką chcę jeszcze zamienić kilka słów.
Likwidatorka bez słowa wstała i ruszyła w stronę wyjścia z szałasu.
Randal nie miał zamiaru zostawić Vivian sam, na sam z Stentorem.
Przywódca uniósł brew i skrzywił się jeszcze bardziej, widząc pozbawioną jakichkolwiek emocji twarz i zacięty wzrok Ammara.
- Randy - Vi zmusiła gardło do posłuszeństwa.
Brunet spojrzał na nią, nie zmieniając wyrazu twarzy.
- Idź. Dam sobie radę.
Randal bił się z myślami. W końcu skinął głową i opuścił namiot z Muarą.
- Czemu miałbym wam pomóc? - mruknął Stentor, gdy został sam z Vi.
- Nie masz dość, panie, krycia się na tych spalonych przez słońce pustkowiach? - spytała ostrożnie.
- Jak widzisz, żyję tu, niczym król - na jego ustach pojawił się pełny dumy uśmiech - Niczego mi nie brak, więc nie mam o co walczyć.
- Tu może i jesteś panem, lecz dla Zdobywców jesteś nikim. Kolejnym wrogiem, którego trzeba wyeliminować. Mają cię za niegroźną przeszkodę, bo nie wzbudzasz strachu w ich sercach, jak robisz to ze swymi ludźmi.
- Odważne słowa - Stentor podniósł się z miejsca.
Vivian pożałowania, że nie ugryzła się w jezyk, gdy Likwidator zbliżył się do niej. Powoli zadarła głowę, aby móc spojrzeć mężczyźnie w oczy.
Twardo ze sobą walczyła, aby nie okazać strachu. Z trudem się powstrzymała od ucieczki.
- Nie jesteś trochę za młoda, by bawić się w wojnę? - mruknął, pozwalając sobie musnąć dłonią jej delikatny policzek.
- Tylko pomagam memu ojcu.
- Hm. A kimże on jest?
- Zwie się Ernan Morven. Wołają na niego Nathair.
- Ha, to stąd kojarzę te pewne siebie ślepia - nieco zmrużył oczy - Dobrze znam tego szaleńca. Nawet miałem okazję przez krótki czas szkolić się z nim u niejakiego Nigera.
- Czy...? Czy może liczyć na twe wsparcie?
- Nie ma nic za darmo, maleńka - zmierzył ją wzrokiem pełnym pożądania - Ale możemy się dogadać.
- Moje ciało nie będzie kartą przetargową - mruknęła, czując, że strach powoli ustępuje miejsca złości.
- Oh, wielka szkoda - uśmiechnął się figlarnie - Czyli jednak tak bardzo nie zależy wam na mojej pomocy?
- Chcesz wykorzystać naszą beznadziejną sytuację - prychnęła - Żałosne zagranie.
- Głupiaś - warknął Stentor, chwytając ją za szczękę - Jesteś taką delikatną panienką, a prowokujesz kogoś, kto bez problemu może zrobić ci krzywdę.
- Okrywasz hańbą Likwidatorskie piętno, które nosisz na swym ciele - zasyczała - Nie wstyd ci atakować słabszą, o połowę mniejszą kobietę?
- Honor dawno przestał istnieć - uśmiechnął się upiornie.
- Puść mnie! - próbowała mu się wyrwać.
- Uspokój się, dziecino, bo jeszcze sobie krzywdę zrobisz.
- Puszczaj, bo pożałujesz!
Stentor parsknął śmiechem.
- Co taka drobniutka istotka, jak ty może mi zrobić?
- Zapominasz o jednym - warknęła - Jestem córką zabójcy - splunęła mu w twarz, po czym bezlitośnie uderzyła go kolanem w krocze.
Likwidator syknął z boleści, po czym zgiął się w pół. Łypnął na Vi spode łba, gdy chwyciła go za włosy i docisnęła mu do szyi swój sztylet.
- Ani drgnij - syknęła - Albo poderżnę ci gardło.
Miała nadzieję, że Stentor nie zauważył, iż lekko przygryzła wargę. Nie umiała kłamać, a tym bardziej zabijać. Jednak widziała, że udając bezwzględną morderczynię ma małą przewagę.
- Nie kombinuj - docisnęła sztylet do jego skóry, gdy dostrzegła, że powoli przysuwa rękę do kieszeni - Klinga jest zatruta. Małe skaleczenie, a będziesz trupem.
Likwidator warknął wściekły.
- To co? - mruknęła po chwili - Jesteś z nami, czy przeciw nam?
- Dobra, zbiorę swoich, ale mam warunek.
- Naprawdę? Targujesz się, choć masz nóż na gardle?
- Jak mówiłem nie ma nic za darmo.
- Nie oddam ci się - warknęła.
- Ale coś muszę mieć z tego, że zaangażuję swoich ludzi.
- Czego chcesz?
- Niedaleko stąd jest miasto, a tam pałac zdrajcy. Zabijcie Tonto Rafta, a zbiorę swoich podwładnych, a nawet ściągnę Likwidatorów z najdalszych zakątków Oliverto.
- Jakiego żądasz dowodu?
- Nosi na szyi rzemyk z zawieszonym skorpionem ze srebra. Przynieś go, a będziemy na wasze rozkazy. Zgoda?
Vivian po krótkim namyśle puściła go.
Prychnęła w duchu.
Przypomniały jej się słowa ojca:
"Ci, którzy wydają się najgroźniejsi, w rzeczywistości są potulni, jak baranki. Jest dobry sposób, by im o tym przypomnieć. Każdy z nich mówi, że nie lęka się śmierci. Wszyscy łżą."
Kiedy wróciła myślami do Stentora, schowała sztylet, po czym wyciągnęła rękę w jego stronę.
- Umowa stoi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top