74.
Vivian zatrzymała się na chwilę, po długim biegu. Uśmiechnęła się, wciągając do płuc delikatną woń lasu. Spojrzała na korony drzew, przez które przebijały się słoneczne promienie.
Do jej uszu docierały śpiewy ptaków i szelest liści, kołysanych przez lekki wiatr.
W końcu ruszyła dalej. Nie spiesząc się dotarła na sporą łąkę, przeciętą przez płytki strumyk.
Przykucnęła przy potoku i zanurzyła dłonie w chłodnej wodzie.
Spokojnie ugasiła pragnienie i ochlapała twarz.
Po chwili położyła się na miękkiej trawie, by cieszyć się słońcem, które przyjemnie grzało jej policzki.
Otworzyła oczy, gdy usłyszała trzaski. Powoli uniosła się na łokciach i zmierzyła wzrokiem polanę.
Uśmiechnęła się lekko, dostrzegając małe stadko dzikich koni.
To był bardzo rzadki widok, ponieważ większość gromad została wyłapana i oswojona, albo wybita dla mięsa.
Obserwowała przez chwilę rumaki, jak spokojnie skubały trawę.
Nagle stworzenia rzuciły się do ucieczki, gdy zabrzmiały głośne trzaski gałęzi i gwizdy.
Vivian szybko wstała. Po chwili dostrzegła dwóch młodzieńców, pędzących na swoich wierzchowcach.
Gwałtownie ściągnęli wodze, zatrzymując tym rumaki.
Vi spojrzała na dwa błękitne pasy, biegnące poziomo przez ich policzki i nosy, następnie zerknęła na brązowe pióra, wplątane w ich włosy.
Byli to myśliwi z ludu Marvolo.
- Witaj, Vivian - jeden z nich uśmiechnął się lekko.
- Dante - odwzajemniła uśmiech, witając ich skinieniem głowy - Omeris.
- Co robisz tak daleko od fortu?
- Wybrałam się na spacer - wzruszyła ramionami, po czym spojrzała w niebo - Ale chyba powinnam już wracać.
- Może cię zabrać? - zaproponował Dante.
- A to nie problem?
- Ależ skąd - wyciągnął do niej rękę.
Vi chwyciła jego ramię i pozwoliła, by wciągnął ją za siebie, na grzbiet konia.
- Omeris, jak zwykle rozmowny - zagadnęła.
- Dlatego jest z niego dobry myśliwy - zarechotał, popędzając rumaka - Przynajmniej nie płoszy zwierzyny.
- Tylko bądź tak dobry i nie szalej - objęła go - Zwłaszcza na zakrętach.
- Spokojna głowa - zerknął przez ramię.
- Patrz gdzie jedziesz!
Dante zaśmiał się, z powrotem skupiając wzrok przed sobą.
- Trzymaj się mocno - zagwizgał głośno, uderzając przy tym piętami w brzuch wierzchowca.
Koń ruszył galopem w stronę lasu.
Vivian wtuliła głowę w plecy Dantego, kryjąc się przed drobnymi gałęziami, które mogły wyłupić jej oczy.
Nim się obejrzała, rumak zwolnił i w końcu zatrzymał się pod wielką bramą z ostrych pali.
- Dziękuję - rzekła, zeskakując na ziemię.
- Drobiazg - Dante uśmiechnął się nieco - Polecam się na przyszłość - skinął głową - Bywaj.
- Do zobaczenia - ruszyła w stronę wejścia.
Zagwizdała, zwracając na siebie uwagę wartowników.
Uśmiechnęła się pod nosem, dostrzegając Randala, wyglądającego z jednej z wież strażniczych.
Po chwili wrota uchyliły się lekko, pozwalając jej wejść.
- No, już myślałem, że cię wilki pożarły - rzekł Ammar, schodząc po drabinie.
- Jak widzisz jestem cała i zdrowa - oddała mu jego nóż.
- Masz gościa.
- Naprawdę? Kogo?
- Nie mam pojęcia - wzruszył ramionami - Na pewno jest Likwidatorem, ale nic więcej nie wiem.
- Gdzie jest?
- Czeka na ciebie w baraku.
Vi ruszyła w stronę budynku i od razu zajrzała do pierwszego z pomieszczeń.
- Dzień dobry - zmierzyła wzrokiem przybysza.
Mężczyzna ściągnął kapelusz, odsłaniając ciemne, krótkie włosy, po czym ukłonił się nieco.
- Kim pan jest?
- Zwą mnie Ares. Przybywam z Elesaid.
- W jakiej sprawie?
- Pani ojca.
Vivian zdębiała.
- Czy Morven powrócił do Talwyn?
- Nie - w duchu odetchnęła z ulgą.
- Oh... A nie wiesz, panienko, gdzie go znajdę?
- Nie mam pojęcia - spojrzała w jego szare oczy - Nie widziałam go od lat, a od kilku miesięcy nie otrzymałam od niego żadnej wiadomości. Powinien być w Naughton, ale nie wiem, gdzie jest...
- Hm... Rozumiem.
- Jeśli mogę spytać, to jaką sprawę ma pan do mojego taty?
Mężczyzna sięgnął pod długi płaszcz i wyciągnął złożoną na pół kartkę.
- Co to? - spytała Vi, przejmując papier.
- Współrzędne miejsc, gdzie prawdopodobnie stacjonują Likwidatorzy. Oczywiście to są tylko domysły. Być może nic tam nie ma.
- Trzeba to sprawdzić - stwierdziła mierząc wzrokiem zapiski.
- Ilu ludzi wysłać?
- Sama się tym zajmę.
- Naprawdę? A kto będzie miał oko na Talwyn?
- Mam kilka zaufanych osób.
- Mogę wiedzieć kto cieszy się twoim zaufaniem?
- Ramiz - wódz ludu Narraset - zamyśliła się - Butch - wojownik z plemienia Arado, który pomaga zajmować się fortem. No i oczywiście Nora, moja macocha.
- Cóż, skoro uważasz, że zostawisz Talwyn w dobrych rękach - Ares skinął głową - Zostawiam panience te współrzędne.
Vivian uśmiechnęła się lekko.
- Zapewne jest pan zmęczony. Poproszę Butcha, aby przygotował dla pana namiot.
- Dziękuję, lecz nie skorzystam z pani gościnności. Niestety czas mnie goni, a mam jeszcze przed sobą wyprawę do Krwawej Zatoki.
- Płynie pan do piratów?
- Dawno nie byłem w domu - wzruszył ramionami - Jak tak dalej pójdzie, to dzieci mnie nie poznają - odchrząknął - Przepraszam, nie powinienem poruszać tak prywatnych tematów.
- Proszę je pozdrowić - Vivian uśmiechnęła się łagodnie - A gdyby pan spotkał Heresa Muzzira, albo Donowana Ibora, to byłabym wdzięczna za przekazanie im wieści, że w Talwyn jest spokój.
- Oczywiście - ukłonił się - Życzę szczęścia w poszukiwaniach. Żegnam.
- Do widzenia.
Kiedy drzwi się zamknęły, Vi jeszcze raz zerknęła na kartkę, którą dostała od Aresa.
Uniosła wzrok, gdy ktoś zapukał.
- I co? - Randal wszedł do pokoju - Czego chciał?
Vivian podała mu papier, który trzymała.
- To współrzędne? - spytał, mierząc wzrokiem notatkę.
- Tak. Być może w tych miejscach kryją się Likwidatorzy. Muszę to sprawdzić.
- A co z Talwyn?
- Przecież nie tylko ja czuwam nad wszystkim. Jesteś jeszcze Ty. Butch. Nora. Ramiz i inni wodzowie.
- Ja? - uniósł brew - Chyba nie sądzisz, że cię puszczę samą na taką wyprawę?
- Nie jestem dzieckiem. Poradzę sobie.
- Nie umiesz zabijać - przypomniał jej - A samotna kobieta, bardzo ściąga uwagę podejrzanych typów - skrzyżował ręce na piersi - Nie chcesz, żebym z tobą jechał?
- Chcę, ale masz inne, ważniejsze sprawy na głowie.
- Ważniejsze? - parsknął śmiechem - Moim piorytetem jest twoje bezpieczeństwo.
- Naprawdę chcesz zjeździć ze mną pół świata, szukając wiatru w polu?
- Za tobą poszedłbym nawet do Piekła - uśmiechnął się.
Vivian odwzajemniła uśmiech.
- No, to lepiej zacznijmy się pakować. Czeka nas długa podróż.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top