70.
Likwidator zagwizdał z podziwem, zatrzymując konia tuż przy wysokiej bramie. Spojrzał na swojego towarzysza, następnie zerknął na wartowników, wyglądających z wież strażniczych.
Po chwili brama skrzypnęła przeraźliwie, otwierając się powoli.
Zabójcy wjechali na teren fortu, po czym zeskoczyli z koni.
Rozejrzeli się, słysząc brzdęk stali.
Od licznych namiotów i dużego baraku oddzielał ich spory plac.
Wypatrzyli dwóch mężczyzn, walczących ze sobą. Obaj dzierżyli po dwa, dobrze zaostrzone noże. Wymieniali się niemożliwie szybkimi ciosami i zwinnie unikali ataków.
Niespodziewanie jeden z nich syknął z bólu, gdy ostrze drasnęło jego nagi tors.
- Znowu?! - jęknął brunet, odskakując od rywala - Cholera! Ernan, to boli!
- Wiem - Morven uśmiechnął się okrutnie - Dlatego musisz być czujny, chłopcze.
- Mam dość - rzucił sztyletami w ziemię, po czym przyłożył dłoń do zacięć na jego żebrach.
W ciągu tego intensywnego treningu nabawił się już trzech rys, ułożonych jedna pod drugą.
Choć to były i tak jedne z najlżejszych obrażeń, jakich się nabawił odkąd Łotr zaczął go szkolić.
- Nie odpuszczę ci, dopóki choć raz mnie nie trafisz - Ernan obrócił noże w dłoniach - Potyczka trwa, Randalu.
Chłopak westchnął ciężko, sięgając po swoje sztylety. Nagle dostrzegł dwóch Likwidatorów, którzy im się przyglądali.
- Chyba mamy gości.
Morven obejrzał się.
- Masz szczęście - wsunął ostrza za pasek - Możesz odsapnąć.
Randy wymęczony runął na ziemię.
Łotr zaśmiał się, widząc poczynania swojego ucznia. W końcu obrócił się w stronę przybyszy.
- Witajcie, przyjaciele - rozłożył ręce, podchodząc do Likwidatorów.
Powitał Heresa i Sheridana przyjacielskimi uściskami.
Ruszyli w stronę baraku.
Ammar poderwał się z miejsca, gdy zabójcy go mijali.
- Miło was widzieć - uśmiechnął się nieco.
- O! Jesteś Naznaczonym - Heres wytrzeszczył oczy, przyglądając się świeżej ranie na sercu chłopaka.
- Ernan daje ci wycisk, co? - zarechotał Sheridan wlepiając spojrzenie w zacięcia na jego żebrach.
- Nie jest źle - wzruszył ramionami.
- Więc? - Muzzir skupił się na Morvenie - Po co nas wezwałeś?
- Cierpliwości - Łotr uśmiechnął się, wskazując na budynek - Za chwilę wam wszystko wyjaśnię.
Randy zgiął się w pół, gdy mężczyźni zniknęli w baraku. Zaklął pod nosem, przyglądając się krwi na dłoni. Po chwili wyprostował się i wytarł rękę w ciemne spodnie.
Uspokoił oddech i w końcu obrócił się w stronę szałasów.
Dopiero wtedy, dostrzegł Vivian, która siedziała na krawędzi studni i w wielkim skupieniu coś rysowała.
Dziewczyna wzdrygnęła się, wyrwana z rozmyślań, gdy brunet przysiadł przy niej i jego cień padł na kartkę, którą miała na kolanach.
- Widzę, że wróciłaś duchem - uśmiechnął się, gdy wlepiła w niego brązowe ślepia.
Cmoknął ją w usta, po czym zerknął ciekawsko na jej rysunek. Dostrzegł dwie postacie. Mężczyzn, zmagających się ze sobą w pojedynku na noże.
- To ja i Ernan? - spytał, mierząc wzrokiem Likwidatorki symbol na piersi jednego z wojowników, który był przeciętny przez dużą bliznę.
- Tak. Przyglądałam się przez chwilę, jak ćwiczycie u pomyślałam, że mogłabym narysować wasz pojedynek. Podoba ci się?
- Bardzo - uśmiechnął się łobuzersko, przejmując rysunek - Przykro mi, ale już go nie odzyskasz.
- I tak chciałam ci go dać - zaśmiała się - Tylko pozwól, że dokończę cienie - zmierzyła go wzrokiem - Wyjaśnisz mi czemu jesteś cały w piachu?
- Ernan dał mi niezły wycisk - przeciągnął się.
- Ostrzegałam, że tata nie wie co znaczy litość - zachichotała - Jedziesz do wioski?
- Tak. Muszę wracać do domu na noc, bo inaczej ojciec urwie mi łeb. Z resztą rodzice nie wiedzą ani o bliźnie z Randu, ani o tym, że jestem Naznaczonym. Póki co nie chcę, żeby wiedzieli, że Ernan mnie szkoli. Dopóki grzecznie wracam przed zmierzchem, nie zaczną węszyć.
- Zrobisz coś dla mnie?
- Co tylko chcesz.
Vivian podała mu zeszyt oprawiony miękką skórą.
- Mogę zajrzeć? - spytał.
- Oczywiście. Tylko uważaj.
Randy ostrożnie otworzył notatnik.
- To pismo Victora, prawda? - spytał, mierząc wzrokiem krzywe litery. Bez problemu rozpoznał, że były to notatki wykonane przez dziecko, które dopiero co uczyło się posługiwać piórem. Nie był w stanie rozczytać ani jednego słowa, gdyż znaki były zbyt niewyraźne.
- Tak.
- Co to jest? - skupił się na rysunkach, przedstawiających rośliny. Między ostronice były wsunięte ususzone liście, bądź kwiaty. Randy ostrożnie przerzucił kartkę, zważając aby nic nie wypadło.
- To zielnik Victora - odparła Vi - Braciszek jakiś czas temu zainteresował się botaniką. Poprosił, abym zrobiła ilustracje w jego notatniku. Przekażesz mu zeszyt?
- Jasne.
- Dziękuję - cmoknęła go w policzek.
- Nie ma za co - uśmiechnął się nieco.
- Opłucz się z piachu - Vi zeskoczyła ze studni - Przygotuję bandaż.
Randal wstał i zepchnął dużą deskę, zakrywającą studnię. Następnie wrzucił wiadro i zaczekał, aż się zanurzy. Gdy tak się stało, ściągnął sznurek i wyciągnął pełen kubeł.
Wpierw nabrał zimnej wody w ręce i napił się. Po chwili ochlapał twarz, po czym wylał na siebie zawartość wiadra. Przeszedł go dreszcz, gdy lodowata ciecz spłynęła po jego rozgrzanych mięśniach.
W końcu ruszył do namiotu Vivian.
Uśmiechnęła się nieco, gdy wpadł do szałasu i rzuciła mu nieduży ręcznik.
Chłopak wytarł się, po czym podszedł do Vivian, która siłowała się z małym słoikiem. Przejął naczynie z jej rąk i bez problemu odkręcił wieko.
Uśmiechnął się, oddając jej słoiczek.
- Udało ci się, bo już trochę odkręciłam.
- Kto by pomyślał, że jest z ciebie taka siłaczka - zaśmiał się.
- No widzisz, potrafię zaskoczyć - zachichotała, nabierając maść na palce - Boli? - spytała, ostrożnie nakładając lekarstwo na Likwidatorski symbol.
- Jak cholera - przygryzł wargę - Ale wytrzymam.
- Hm... Nie wiem, czy starczy opatrunku na te zacięcia na żebrach.
- Chyba nie są głębokie, prawda?
- Nie. To lekkie skaleczenia.
- To nie zawracaj sobie nimi głowy.
- To chociaż nałożę trochę maści - nabrała na palce lekarstwo - Będziesz musiał chwilę poczekać z założeniem koszuli.
Ostrożnie owinęła bandażem Likwidatorskie piętno.
- Przyjedziesz jutro? - spytała, związując końce opatrunku.
- Oczywiście. Ernan by mnie udusił, gdybym przegapił trening -przyciągnął ją do siebie - Po za tym, liczę, że w końcu spędzimy ze sobą trochę czasu.
- Spróbuj z nim pogadać, może da ci chwilę wolnego - Vivian uśmiechnęła się nieco, narzucając mu ręce na szyję.
- Nie, nie da - zabrzmiał głos Ernana.
- Daj spokój... - jęknęła Vi, wyplątując się z objęć Randala - Zamęczysz go.
- Taki mam zamiar - Łotr uśmiechnął się upiornie.
- Tato! - Vi zmrużyła oczy, opierając przy tym dłonie na biodrach.
Ernan zaśmiał się, kręcąc przy tym głową. Po chwili spojrzał na bruneta.
- Chodź, chłopcze. Czekamy już tylko na ciebie.
- Na mnie?
Morven skinął głową, po czym opuścił namiot.
- Mam się bać? - Randy zerknął na Vivian.
- Hm... Tak.
- Umiesz człowieka uspokoić... - mruknął, sięgając po swoją koszulę, która wisiała na krześle.
Vi cmoknęła go w policzek.
- Powodzenia.
Ammar westchnął ciężko, opuszczając szałas.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top