68.
Ernan gapił się w sufit. Myślał o porażce, jaką poniósł w Searbhreat. Wciąż miał przed oczami te trzy niewinne osoby, dyndające na grubych sznurach. W głowie zadudniły mu ich wrzaski i błagania o litość. Znów widział twarz tej zapłakanej kobiety i jej przerażonych dzieci.
Mało rzeczy było w stanie go poruszyć, ale ta egzekucja nim wstrząsnęła.
Nie lubił przegrywać. Ta porażka napawała go gniewem. Złościł się na samego siebie, bo uważał, że gdyby nie zwlekał z atakiem, to by ocalił niewinnych przed zmiażdżeniem karków, przez szorstką linę.
W końcu odetchnął głęboko, zerkając na Norę, wtuloną w jego pierś. Czule przesunął dłonią po jej ramieniu.
Poczuł dziwne ukłucie w sercu. To jego rodzina mogła być wtedy na szubienicy, a on na miejscu mężczyzny, który zmarł, pomimo, że Naved próbował go ratować.
Gdyby musiał patrzeć, jak jego bliscy umierają... Nie przeżyłby tego.
Nora coś mruknęła przez sen, po czym przekręciła się na drugi bok, obracając się do męża plecami.
Łotr cicho wstał z łóżka i bezszelestnie wymknął się z sypialni. Wyszedł przed chatę i podszedł do swojej skrytki. Wyciągnął spod domu pudełko i zabrał jednego z papierosów. Kiedy go podpalił, wrócił do schodków i usiadł na nich.
Wbił wzrok w uśpioną wioskę. Panowała pustka i ciemność.
Tu było inaczej. Ten mrok i cisza, w przeciwieństwie do osad w innych krajach, napawały spokojem, a nie przyprawiały o ciarki.
Westchnął, wypuszczając tym dym z płuc.
Nagle dostrzegł cień zmierzający w jego stronę. Obserwował przez chwilę chód postaci. Szybko wywnioskował, że był to mężczyzna.
- Lubię cię, chłopcze, ale nocnych wizyt tolerować nie będę - mruknął, gdy w końcu rozpoznał kto się zbliża.
- Spokojnie, nie miałem zamiaru wkradać się do Vivian - odparł Randy - Tylko tędy przechodziłem.
- Mhm - Ernan zaciągnął się papierosem - Uwierzyłbym, gdybym sam tak nie gadał, gdy byłem w twoim wieku - przesunął się - Siadaj.
Chłopak spoczął obok Morvena.
Łotr dopiero wtedy dostrzegł coś pod jego nosem.
- To krew? - zmarszczył brwi.
Brunet szybko starł posokę.
- Co się stało?
- Nic.
- Nie kłam. Kto rozwalił ci nos?
- Ojciec - mruknął, podpierając brodę.
- Bije cię? - Ernan zmarszczył brwi.
- Nie. To był pierwszy raz. Kłóciliśmy się i trochę go poniosło.
- Pokaż się - Łotr wsunął papierosa do ust, po czym obrócił się do Randala.
Chłopak nawet nie drgnął, gdy Morven ostrożnie przesunął palcami po jego nosie.
- Chyba nie jest złamany - stwierdził - Miałeś szczęście. Kiedy wrócisz do domu, przyłóż sobie coś zimnego, to zmniejszy opuchliznę.
- Dobrze - podparł głowę i westchnął ciężko - Ale nie wiem, kiedy tam wrócę. Nie mam ochoty na kolejną awanturę.
- Opieprza cię za to, że rzekomo cię porwałem?
- Nie. Za to już mi się wcześniej oberwało. Znów wrócił temat mojego zajęcia...
- Twój ojciec, to naprawdę uparty typ.
- Mało powiedziane...
W końcu Randy wstał.
- Daruj, że przyszedłem o tej porze. Dobrej nocy.
Ernan odprowadził go wzrokiem. Po chwili wyrzucił resztkę papierosa i zerwał się z miejsca. Chwycił drobny kamień i rzucił w małe okno strychu. Po chwili Zethar otworzył szybę.
- Nie wyrosłeś ze szlajania się po nocach?
- Przepraszam, że cię obudziłem, ale musimy pogadać.
- Nie obudziłeś - Cień wyskoczył z okna i wylądował w przysiadzie przy synu - O czym chcesz rozmawiać? - spytał, prostując się.
- Nie tutaj - Ernan ruszył w stronę ciemnego lasu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top