62.
Ernan przeciągnął się, powoli otwierając oczy. Kiedy jego wzrok przyzwyczaił się do świata, wpadającego przez niedokładnie zakryte okno, usiadł. Rozmasował zdrętwiały kark. W pokoju było potwornie duszno, więc Łotr w końcu podniósł się z podłogi i ruszył ku drzwiom, aby zaczerpnąć świeżego powietrza. Zdziwił się, gdy wyszedł przed dom. Judy stała, oparta wygodnie o ścianę i...
- Nie będziesz miała za co wykarmić dziecka? - prychnął Morven, dostrzegając w jej dłoni tlącą się bibułę - Chyba raczej za co kupić tytoniu.
- Nie wydaję pieniędzy na to gówno - odparła, wypuszając dym z płuc - Korzystam z dobroci lokatora.
- Nie powinnaś palić.
- Wiem, wiem - przewróciła oczami - Niestety nałóg jest silniejszy od rozsądku - podała mu używkę - Mogę mieć do ciebie prośbę?
- Jasne - odparł, po czym zaciągnął się papierosem.
- Mógłbyś pójść na targ w Suavis? Tam można dostać jedzenie, które o dziwo da się przełknąć. Nie udam się do tej dzielnicy z Dravatelem, bo mogę się natknąć na Sidneya - wskazała głową na dom - Chłopaki są zbyt rozpoznawalni, więc ich nie wyślę.
- Zrób listę.
- Serio pójdziesz?
Skinął głową.
- A... Nie boisz się?
- Nie. Nie martw się. To tylko zakupy. Co się może stać?
◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇
Ernan zamyślony podążał za Zetharem i Randalem. Znów dopadły go ponure wspomnienia z ataku Zdobywców. Ponownie dręczyła go tęsknota za rodziną i myśl, że być może jego ukochana i synowie mogą już nie żyć.
Nagle zatrzymał się i łypnął na wysokie, żelazne ogrodzenie.
Ciężka, już zardzewiała brama, została skuta łańcuchem.
Zmierzył wzrokiem ruiny jego dawnego domu. Po budynku pozostało tylko kilka ścian. Otaczały go gęste, wysokie trawy i chwasty.
Bluszcz pokrył dawną stajnię i pozostałości po domu.
Łotr westchnął cicho.
Z ponurych myśli wyrwały go wrzaski przerażenia i rozpaczy.
Krzyki doprowadziły ich na duży plac pod kościołem, gdzie zbudowano szubienicę.
- Dawno nie widziałem tylu ludzi - mruknął Zethar, mierząc wzrokiem zlęknionych mieszkańców, zgromadzonych przy platformie.
Po chwili na podwyższenie wkroczyło kilku strażników, ciągnących za sobą pobitą kobietę i dwóch chłopców.
Niewiasta płakała i prosiła, aby wypuścić jej synów.
Jednak Zdobywcy nie słuchali jej błagań. Niewzruszeni łzami i krzykami, nałożyli sznury na ich szyje.
Ernan zerknął na ojca.
W tym samym momencie ruszyli w stronę zgromadzonych ludzi. Zrobiło się niemożliwie cicho. Wszyscy przerażeni patrzyli, jak kat szykuje się do egzekucji.
Łotr zwinnie przemykał przez tłum. Uważnie obserwował platformę. Na szczęście Zdobywcy byli bardziej skupieni na starszym z chłopców, który wrzeszczał i wierzgał, nie pozwalając się unieruchomić i zacisnąć pętlę.
Ernan uśmiechnął się pod nosem, gdy małolat bez zawahania uderzył głową jednego ze Zdobywców prosto w nos.
- Ruszcie się! - ktoś wrzasnął.
Łotr zamarł w bezruchu, widząc, jak jakiś mężczyzna przepycha się między ludźmi.
- Kira! - krzyknął zrozpaczony.
- Co on wyprawia? - mruknął Zethar.
Kilku strażników zeskoczyło z podwyższenia.
Ludzie przerażeni, odskoczyli od Zdobywców, którzy chwycili za broń.
- Co robimy? - spytał Randy.
Ernan zaczął się nerwowo rozglądać. Zdobywcy byli niebezpiecznie blisko, a kat powoli zbliżał się do dźwigni otwierającej zapadnię.
- Co robimy? - Ammar powtórzył pytanie.
W końcu młody Morven chwycił drobny nóż i rzucił nim w Zdobywcę, który już miał stracić przerażoną kobietę i dwoje niewinnych dzieci.
Zebrani zaczęli uciekać, spłoszeni nagłym atakiem.
Zethar rzucił się na jednego ze strażników i szybko pozbawił go broni.
- Zero zawahania - Łotr rzucił Randalowi swój miecz, a sam dobył sztyletu.
Rzucili się w wir walki. Nawet mężczyzna, który próbował dostać się do swojej rodziny, dołączył do bijatyki.
Nagle wszyscy zamarli, gdy zabrzmiał huk wystrzału.
Czas zdawał się zwolnić.
Ernan bezradnie patrzył, jak nieznany mu jegomość, pada, postrzelony w brzuch. Przeszły go ciarki, gdy usłyszał łomot, otwierającej się zapadni i skrzypnięcie napinających się sznurów.
Nienawidził przegrywać. Zwłaszcza, kiedy chodziło o życie niewinnych.
- Uważaj! - wrzask Zethara sprowadził go na ziemię.
Cudem uniknął ostrza, które miało drasnąć go w pierś i szybkim ruchem otworzył gardło napastnika.
- Bierzcie rannego i uciekajcie - rzekł do Randala - Odciągnę Zdobywców. Spotkamy się u Judy.
Ruszył biegiem w stronę szubienicy. Na platformie stał wojownik, który wykonał wyrok. Łotr rozpędzony wskoczył na podwyższenie i rzucił się na Zdobywcę. Nim ten zdążył jakkolwiek zareagować, Morven skoczył za niego i unieruchomił go, przykładając mu sztylet do gardła.
Likwidator zagwizdał, zwracając na siebie uwagę wrogów. Kiedy wojownicy zwrócili głowy w jego stronę, z bezczelnym uśmieszkiem na ustach, przesunął otworzył szyję schwytanego Zdobywcy. Zepchnął przeciwnika z platformy, po czym rzucił się do ucieczki.
- To miały być tylko zakupy - mruknął Zethar, podchodząc do postrzelonego mężczyzny - A wybuchła awantura.
- Czemu mnie to nie dziwi? - odparł Randy.
- Gdzie mój syn, tam kłopoty.
Ranny krzyknął z boleści, gdy Cień i Ammar go podnieśli. Jednak ból po postrzale, był niczym przy stracie bliskich. Jegomość nie wstydząc się okazać rozpacz, zalał się łzami, gdy dostrzegł ukochaną rodzinę, wiszącą na grubych sznurach.
◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇
Judy podeszła do drzwi, słysząc pukanie.
- Kto tam? - mruknęła nieufnie.
- To my - usłyszała Randala.
Uspokojona przekręciła klucz w zamku i chwyciła klamkę, wpuszczając przybyszy.
- Co się stało? - spojrzała wystraszona na rannego.
- Nie chcesz wiedzieć - mruknął Zethar.
Wpadli do jednego z pokoi i położyli postrzelonego na dużej skrzyni, robiącej za stół. Mężczyzna już był nieprzytomny.
- Potrzebujemy medyka - rzekł Cień, uciskając ranę.
- Naved! - zawołała Judy.
Po chwili do pokoju zszedł średniego wzrostu mężczyzna. Miał krótkie, siwiejące włosy. Jego twarz naznaczyły liczne zmarszczki.
Natychmiast podbiegł do rannego.
- Cholera - mruknął, mierząc wzrokiem ślad po postrzale - Marnie to widzę - spojrzał na Zethara - Dalej uciskaj ranę, a ja pójdę po narzędzia.
- Nie kłopocz się - rzekł Cień, gdy Naved już miał zniknąć za drzwiami.
Lekarz cofnął się i rzucił Likwidatorowi pytające spojrzenie.
- Nie oddycha - Zethar zabrał ręce z rany.
Naved podszedł do mężczyzny i przyłożył palce do jego szyi.
- Nie wyczuwam tętna - pokręcił głową.
Niespodziewanie do pomieszczenia wpadł Ernan.
- I co z nim? - wydyszał.
- Nie żyje - rzekł medyk.
Łotr zaklął w myślach. Pluł sobie w brodę, że pozwolił zginąć niewinnym. Westchnął ciężko, odwracając wzrok od zmarłego. Gdyby zdecydował się wcześniej zaatakować, być może udałoby mu się ocalić tę rodzinę. Niestety zawiódł...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top