58.
Ernan zmierzył wzrokiem zacumowane łajby. Szukał jakiegoś drobnego statku kupieckiego, licząc, że uda mu się przekupić kapitana, aby zabrał kilku pasażerów.
Gwałtownie się obrócił, gdy ktoś go chwycił za ramię. Szybko się uspokoił, gdy dostrzegł Vivian.
- Chodź - złapała go za rękę i pociągnęła za sobą.
- Dokąd mnie prowadzisz? - mruknął.
- Zobaczysz - uśmiechnęła się szeroko.
- Vi... Nie pora na zabawy.
- Patrz! - wskazała na galeon - Wygląda znajomo?
- O... Myślałem, że już dawno wypłynęli - Ernan uśmiechnął się nieco.
Po chwili dołączyli do nich Zethar i Randy.
- I co? - mruknął Cień - Wykombinowałeś coś?
- Czy to nie Regem Maris? - spytał Randal, wskazując na wielki statek.
Vivian pokiwała głową.
- Znajomi? - spytał Zethar, zerkając na syna.
- Tak. Oni nas tu przetransportowali z Krwawej Zatoki.
- Hm... Piraci?
Ernan skinął głową.
Cień skrzywił się nieco, odruchowo przykładając dłoń do żeber, gdzie miał starą bliznę.
- Kiepskie doświadczenia z korsarzami? - spytał Łotr.
- Do najlepszych nie należą.
- Spokojnie. Kapitan to swój chłop - Ernan uśmiechnął się nieco, wskazując na miejsce, gdzie nosił Likwidatorskie piętno - Tylko lepiej trzymaj się z dala od pierwszego oficera. Typ potrafi nieźle grać na nerwach.
- Zakładam, że już dostał od ciebie w ryj.
- Raz.
- Tylko?
- To było ostrzeżenie przed obdzieraniem ze skóry.
Cień zaśmiał się, kręcąc przy tym głową.
- To co? - wtrąciła Vivian - Idziemy?
- No pewnie - odparł Ernan.
Ruszyli w stronę pomostu, przy którym stał zacumowany piracki galeon.
Zethar zagwizdał z podziwem, zbliżając się do Regem Maris.
- Trzeba przyznać, że robi wrażenie.
Kiedy weszli na pokład, dostrzegli jedynie Bruna, który chodził po relingu w tę i z powrotem, mamrocząc coś pod nosem.
Nagle chłopak dostrzegł przybyszy. Zaskoczony ich widokiem omal nie spadł do wody.
Uradowany zeskoczył z relingu i podbiegł do Vivian.
- Nareszcie ktoś normalny! - uścisnął ją.
- No, uważaj, bo zrobię się zazdrosny - zarechotał Randy.
Bruno odsunął się od Vi, po czym uścisnął dłoń Randala.
- Ale się za wami stęskniłem - uśmiechnął się do Ernana - Brakowało pana szaleństw - ukłonił się nieco, gdy dostrzegł Zethara.
- Gdzie reszta? - spytał Łotr.
- Pod pokładem. Odsypiają ciężką noc. Świętowali narodziny syna Heresa. Już chyba czwarty dzień z rzędu...
Ernan uśmiechnął się wrednie, zmierzając ku zejściówce. Zszedł po schodkach i udał się do mesy, gdzie zaległa większość korsarzy.
- Załoga, co to za spanie?! - ryknął na całe gardło - Jeszcze ktoś was okradnie!
Wszyscy poderwali się z miejsc zaskoczeni jego donośnym głosem. Skrzywili się, czując potworny ból głowy.
- Kac morderca, nie ma serca? - zarechotał, rozglądając się - Gdzie zgubiliście Heresa?
Piraci wzruszyli ramionami, po czym znów opadli na swoje miejsca i oddali się drzemce.
- Kto tak się wydziera, do cholery?! - zabrzmiał znajomy głos.
Po chwili do mesy wpadł Muzzir. Zamarł, dostrzegając Ernana. W końcu uśmiechnął się szeroko i rozłożył ręce.
- Dobrze cię znów widzieć - uścisnął Morvena.
- Ciebie też. Słyszałem od Bruna, że doczekałeś się syna. Gratuluję.
- Dziękuję.
- Zadziwiająco dobrze się trzymasz, jak na kogoś, kto baluje od czterech dni.
- Żartujesz sobie? Zaya urwałaby mi łeb, gdybym dotąd chlał - Heres zmierzył wzrokiem piratów - Chyba pora, aby chłopaki już skończyli świętowanie - znów spojrzał na Ernana - No i jak się udały poszukiwania?
- Chodź ze mną na górę i sam się przekonaj.
Mężczyźni wyszli na pokład. Kapitan pewnym krokiem zbliżył się do przybyszy.
- Cześć, dzieciaki - uśmiechnął się do Vi i Randy'ego, po czym skinął głową do ojca Ernana - Heres Muzzir - wyciągnął rękę do Cienia.
- Zethar Morven - uścisnął dłoń pirata.
- Witam na mojej łajbie. Wybacz, że nie przedstawię reszty załogi, lecz... No cóż... Gorzałka ich zmogła - kapitan zerknął na Ernana - Gdzie tym razem się wybieracie?
- Do Talwyn. A co? Znowu chcesz się zabawić w przewoźnika?
- Czemu nie? Tylko błagam, darujmy sobie akcje typu tej na Randu...
- To trzymaj się z dala od kłopotów - zarechotał Łotr.
- One same się mnie czepiają!
- Widzę, że trafił swój, na swego - Zethar uśmiechnął się nieco.
- Na to wygląda - Ernan skinął głową.
Heres zamyślił się na chwilę.
- Sądzę, że za dwa, może trzy dni możemy wypływać.
- Chyba już powinniśmy się stąd zabierać, kapitanie - jęknął Bruno.
- Co? - spojrzał na chłopaka, który wyglądał przez reling - Czemu?
- Bo Zdobywcy przetrzepują wszystkie łajby...
Heres wyjrzał ze statku. Wlepił szare ślepia w grupkę strażników, którzy właśnie wdrapywali się na pokład karaki, zacumowanej ledwie dwa okręty dalej.
- Budź załogę, młody. Szybko.
Po chwili kilku piratów wpełzło spod pokładu. Wlepili nieprzytomne spojrzenia w kapitana.
- A reszta? - Heres zmarszczył brwi.
Korsarze wzruszyli ramionami.
- Dobra, myślę, że damy radę - kapitan podrapał się po policzku - Chłopaki, wy się dziś nie nadajecie do skakania po linach. Ogarniacie wszystko z pokładu. Na początek bierzcie noże i tnijcie cumy. Nie mamy czasu na zabawę z węzłami - Muzzir zerknął na Vivian i Randala - Możecie się wspiąć i rozwiązać żagle?
- Tak jest, kapitanie - Vi uśmiechnęła się, ruszając w stronę olinowania.
Heres doparł koło sterowe.
Bez problemu wypłynął z portu. Odetchnął z ulgą, kiedy statek był już w bezpiecznej odległości.
Uśmiechnął się, gdy na pokład weszła jego małżonka, trzymająca na rękach ich synka.
- No proszę - Zethar ukłonił się nieco - Jaki ten świat mały.
- Dobrze pana widzieć - Zaya skinęła głową.
Heres uśmiechnął się, wyciągając ręce po syna.
- To Tender - rzekł z dumą, tuląc do siebie niemowlę - Najmłodszy członek załogi Regem Maris - kapitan zerknął na Łotra - Na drugie daliśmy mu Ernan. Gdyby nie ty, tam, na Randu...
- Uważaj, bo się zarumienię - zarechotał młody Morven.
Niespodziewanie na pokład wszedł Andre.
- O, jest i mój ulubieniec... - prychnął Łotr.
Pirat zupełnie zignorował przybyszy.
- Gdzie mamy mapę Kanionu Zguby? - spytał Heres.
- Nie mam pojęcia, kapitanie - mruknął Andre - Cardain ostatni miał ją w rękach.
- To znajdź ją. Jakoś nie mam ochoty na bliskie spotkanie z ostrymi, jak brzytwa skałami - przewrócił oczami - Dopiero co naprawiliśmy kadłub.
- Powinieneś się raczej obawiać zatonięcia Regem Maris, a nie kilku rys - wtrąciła Zaya.
- Kilku rys? - Heres uniósł brew -Kadłub omal nie roztrzaskał się na kawałeczki!
- No widzisz, marny z ciebie sternik - zaśmiała się, zabierając od męża dziecko.
- Żartujesz sobie? - Muzzir spojrzał na nią zdumiony - Ja? Marnym sternikiem? Pływam pół życia!
- Jeśli nie złapiesz steru, to staranujemy kuter.
- Że co? - Heres w ostatniej chwili chwycił koło sterowe i cudem wyminął drobny okręt - Bruno!
- Tak, kapitanie?
- Czemu nie obserwujesz morza?!
- Bo nie kazałeś?
- Utopię go - Muzzir oparł palce na nasadzie nosa - Jak Boga kocham, utopię go.
- Brakowało mi tego - Ernan parsknął śmiechem.
- Zapowiada się ciekawa podróż - rzekł Zethar.
- Nawet bardzo.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top