57.
Ernan zmierzył wzrokiem plac, na którym odbywały się egzekucje.
Chodnik w tym miejscu był prawie cały zabarwiony krwią. Zarówno świeżą, jak i tą dawno zaschniętą. Na dawnych latarniach, wisiały klatki, w których siedzieli skatowani jeńcy. Kilka postaci zakuto w dyby. Na dużej szubienicy, wisiały blade, bezwładne ciała, których szyje ściskały, grube sznury. Niektóre zwłoki były podziobane. Nie miały języków, bądź oczu. To była robota wygłodniałych wron, które z rozkoszą raczyły się nieboszczykami, kołysanymi przez nieprzyjemny wiatr. Na platformie stał też spory pieniek, w którym tkwił ciężki topór.
W końcu Ernan oderwał wzrok od ciał i oddalił się nieco od gzymsu.
Podszedł do córki i Randala, którzy cierpliwie czekali, aż coś powie.
- Siedźcie tu - Łotr rzekł stanowczo - Dopóki ktoś was nie wykryje, nie wolno wam się stąd ruszyć. Nie ważne, jak się wszystko potoczy, nic nie róbcie - spojrzał na niebo, które powoli stawało się szare. Z każdą chwilą robiło się coraz widniej. W końcu znów skupił się na nastolatkach.
- Randy, pozwól na słówko - chwycił chłopaka za ramię i odciągnął go nieco od Vivian - Jeśli jednak ktoś was przyłapie, uciekajcie i szukajcie kryjówki - ściszył głos - Gdy będziecie mieli pewność, że jesteście bezpieczni, wejdźcie na dach i idźcie do najwyższego budynku w mieście. Jeśli ani ja, ani mój ojciec nie stawimy się tam w ciągu dwóch dni, uciekajcie z miasta i spróbujcie wrócić do Talwyn - mimowolnie zacisnął chwyt - Masz strzec Vi, jak oka w głowie. Zrozumiano?
- Włos jej z głowy nie spadnie.
- Trzymam cię za słowo - mruknął, sięgając po sztylet z wężem. Wsunął ostrze do ręki Randala - Jeżeli natkniecie się na Likwidatora, powołaj się na mnie. Jeśli nie skojarzy nazwiska, pokaż mu nóż i powiedz, że dostałeś go od Nathaira z Elesaid - zerknął na Vivian, która zniecierpliwiona krążyła po dachu w tę i z powrotem. Po chwili znów skupił się na brunecie - Mogę na ciebie liczyć, prawda?
- Możesz być pewien, że nie pozwolę jej skrzywdzić. Już raz zabiłem. Dla Vi mogę to powtórzyć.
- Więcej pokory, chłopcze. Nie masz doświadczenia w walce. Jedno odebrane życie nie czyni z ciebie zabójcy, którego należy się lękać. Morderca z ciebie taki, jak ze mnie święty - minął go.
Już miał odejść, gdy jeszcze zerknął przez ramię.
- Nie spieprz tego, Randy. Błagam...
Ammar odprowadził Ernana wzrokiem. Kiedy stracił Likwidatora z oczu, podszedł do Vivian, która siedziała na gzymsie i ze smutkiem przyglądała się zamordowanym.
Przysiadł obok niej.
- Myślisz, że się uda? - westchnęła cicho.
- Ernan jest świetnym wojownikiem. No i przeżył skok z muru więzienia na Randu - uśmiechnął się nieco - Skoro to przetrwał, to chyba nic go nie zabije.
- Myślę, że ostrze dałoby radę - mruknęła.
Randy po krótkim namyśle, objął ją.
- Jestem pewien, że obaj umkną przed katowskim toporem.
- Mam taką nadzieję... - odetchnęła głęboko, opierając głowę o jego ramię.
Chłopak wlepił spojrzenie w nóż, spoczywający w jego dłoni.
- Mój tata ci go dał? - spytała Vi, dostrzegając sztylet z wężem.
- Tak.
- No, no. Naprawdę cię lubi.
- Serio?
- Mhm. Tata nie przywiązuje się do przedmiotów, ale ten sztylet jest dla niego bardzo ważny. Dostał go od mentora, gdy ukończył szkolenie. Niesamowite, że ci go powierzył.
Nagle dostrzegli siedmiu Zdobywców. Szybko skryli się za gzymsem i ostrożnie wyjrzeli zza osłony, licząc, że nikt ich nie przyuważy.
Na samym przedzie szedł mężczyzna, odziany w granatowy mundur, którego głowę okrywał czarny kapelusz. Dumnym krokiem, z uniesioną głową, prowadził grupkę strażników. Dwóch z nich wlokło za sobą Zethara. Tuż za nimi kroczył kat. Egzekutora otulały przylegające, czarne szaty. Ciągnął za sobą długą, smolistą pelerynę, która poruszała się na wietrze, niczym żywa istota. Spod głębokiego kaptura, wystawał fragment maski, kryjącej twarz właściciela. Szyja również była dokładnie owinięta, ciemnoszarym materiałem. Dłonie zaciśnięte w pięść, osłaniały ciemne rękawice.
Zethar został wwleczony ma platformę, gdzie czekał na niego topór.
Nikt się nie pofatygował, aby wytrzeć ostrze po poprzednim ścięciu.
- Gdzie jest tata? - szepnęła Vi, nerwowo szukając wzrokiem Ernana - Czemu się nie zjawia?
- Na pewno jest w pobliżu.
Vivian wyprostowała się i chwyciła łuk, gdy kat wszedł na podwyższenie.
- Co robisz? - Randy chwycił ją za koszulkę i pociągnął w dół.
- Zostaw mnie - znów się wyprostowała.
- Zauważą nas - brunet wstał.
- I co z tego?
- Opamiętaj się, Vi. Nie jesteś zabójczynią.
- Ten typ zaraz urżnie głowę mojemu dziadkowi - prychnęła, sięgając po strzałę - Nie chcesz pomóc, to przynajmniej nie przeszkadzaj.
- Ernan zabronił nam się wtrącać.
- A widzisz go gdzieś? - skupiła się na kacie.
Po chwili naciągnęła łuk. Cięciwa dotknęła jej warg i wbiła się w opuszki palców.
Serce tłukło jej, jak szalone. Wystarczy, że lekko odsunie palce, a strzała wystrzeli i z impetem zanurzy się w piersi celu.
Vivian zamknęła oczy, będąc gotową do strzału. Już miała puścić cięciwę, gdy Randy wyrwał jej lotkę.
- Co ty wyprawiasz?! - oburzyła się.
- Ciszej - mruknął.
- Oddaj strzałę.
Ammar uderzył bełtem o kolano, łamiąc go na pół, po czym podał go Vivian.
- Bawi cię to? - warknęła, wyrzucając zniszczoną lotkę.
- Ratuję cię przed popełnieniem głupstwa - wskazał na plac - Chcesz tak skończyć?
- Nie chcę patrzeć, jak głowa mojego dziadka toczy się po ziemi! - już miała sięgnąć po kolejną strzałę, gdy Randy chwycił ją na za nadgarstek.
- Nie rób tego.
- Puść mnie - próbowała wyrwać rękę z jego uścisku.
- Vivian, błagam... Uspokój się i daj działać swojemu ojcu.
- Nie widzisz, że go tu nie ma?!
- Nie krzycz...
Vi znów chciała mu się wyrwać.
Kątem oka dostrzegła kata, jak wyrywa topór z pnia i czeka na swoją ofiarę.
Zethar pomimo, że Zdobywcy nie dali mu chwili wytchnienia, podczas nocy w areszcie, zaczął się szarpać.
Vivian przyłożyła dłoń do ust, gdy jeden ze strażników uderzył Likwidatora w twarz. Po jej policzkach spłynęły łzy, kiedy Zethar został siłą rzucony na kolana, przed katem, a Egzekutor powoli uniósł swój oręż. Zakrwawione ostrze błysnęło upiornie w porannym słońcu.
- Nie patrz na to... - Randy przyciągnął Vi do siebie.
Mimowolnie wrzasnęła i mocniej wtuliła się w Ammara, gdy usłyszała łomot.
- A niech mnie - usłyszała.
Zaskoczona odsunęła się nieco od niego. Wytrzeszczyła oczy widząc, że topór tkwi w ciele jednego ze Zdobywców, a egzekutor właśnie szybkim ruchem skręca kark strażnikowi, który trzymał Zethara.
- Tata? - złapała się za głowę - Boże... Omal nie zastrzeliłam własnego ojca!
Ernan zeskoczył z platformy. Pozwolił, aby Zdobywcy go otoczyli. Czujnie obserwował wojowników. Stał na nieco ugiętych nogach, z rękami gotowymi do ataku. Czekał. Chciał, aby to oni pierwsi zaatakowali. W końcu Zdobywca za Łotrem, ruszył na niego, szykując swój pałasz do ciosu z góry.
Morven zwinnie uskoczył w bok. Gdy ostrze uderzyło o ziemię, wziął zamach i wpakował łokieć w krtań napastnika, po czym szybko się obrócił. Przejął miecz i bezlitośnie wbił ostrze w pierś Zdobywcy.
Wyrwał oręż z ciała rywala i zwinnie nim obrócił, skupiając się przy tym na pozostałych wrogach.
Zdobywcy rzucili się na Ernana.
Likwidator odbił miecz wroga, po czym silnym sierpowym uderzył rywala w skroń. Wykorzystując zamroczenie Zdobywcy, Morven zranił go ostrzem w gardło. Nie tracąc czasu, zrobił szybki unik i drasnął kolejnego wojownika w udo.
Zamarł w bezruchu, gdy usłyszał cichy zgrzyt odbezpieczanej broni.
Powoli zerknął przez ramię.
Ostatni z wrogów, mężczyzna w granatowym mundurze, mierzył do niego z pistoletu.
- Rzuć broń - warknął Zdobywca - I odwróć się.
Morven posłusznie wyrzucił miecz, po czym wolno obrócił się do rywala.
- Ostatnie słowa? - strażnik mocniej oparł palec na spuście.
Ernan wyprostował się. Dumnie uniósł głowę i rozłożył ręce.
Nagle broń wypadła z ręki Zdobywcy. Mężczyzna łapczywie wciągnął powietrze do płuc, chwytając się za pierś, którą zabarwiła posoka. Po chwili padł na ziemię, ukazując strzałę, która zanurzyła się w jego plecach.
Łotr zerknął na dach, z którego wyleciała lotka. Skinął głową do Randala, który ocalił go przed postrzałem.
W końcu podszedł do ojca i pomógł mu wstać. Zethar jęknął z boleści, czując, jak świeże obrażenia na żebrach dają o sobie znać.
- W porządku? - spytał Łotr, zdejmując maskę.
Cień wlepił spojrzenie w syna.
- Wiem, wiem - Ernan nie pozwolił mu nic rzec - Miałem się stąd wynosić, ale nie mogłem cię zostawić.
Nie darowałbym sobie tego.
Po chwili na opuchniętych ustach Zethara pojawił się lekki uśmiech.
- Wiedziałem, że postawisz na swoim - pokręcił głową - Zawsze miałeś problem ze słuchaniem kogokolwiek.
- Po kimś to mam, nie? - Łotr uśmiechnął się nieco, podpierając ojca - Wynośmy się stąd, nim ktoś nas przyuważy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top