53.

- Możemy tu od tak wejść? - spytał Randal, patrząc jak Ernan szarpie się ze starą bramą.
- Tak - odparł Łotr, w końcu otwierając ciężkie wrota.
- Właściciel może być w pobliżu. Serio myślisz, że będzie zadowolony, że włamujemy się na jego posesję?
- Wierz mi, nie ma nic przeciwko.
- Skąd ta pewność?
- Bo właśnie na niego patrzysz - Morven uśmiechnął się nieco, widząc zaskoczoną minę bruneta - Ten dom należał do wielu pokoleń mojej rodziny. Teraz jest mój i mego ojca - rozłożył ręce - Witam w posiadłości rodu Lagun.
Minęli bramę i weszli na dziedziniec, dzielący ich od budynku.
Ernan zatrzymał się i zmierzył wzrokiem rezydencję.
Ściany porósł gęsty bluszcz. Wiele okien zbito. Część dachu ucierpiała i zapadła się, tworząc ogromną wyrwę. Drzwi wejściowe zostały wywarzone.
Czujnie obserwując uszkodzone mury, wślizgnęli się do domu.
Wnętrze budynku było w równie opłakanym stanie. Większość mebli przewrócono i zniszczono. Podłogi i ściany były gołe. Zdobywcy zabrali wszystko, co miało jakąkolwiek wartość.
Łotra przeszedł dreszcz. Tak dawno nie był w Derowen.
Posiadłość rodziny Lagun była mu kiedyś bliska, jak dom, w którym się wychowywał, w Brae.
Teraz to była tylko ruina. Wrogie, upiorne pozostałości, po niegdyś wspaniałym budynku.
Morven zatrzymał się przy jednym z pokoi. Dawniej spędzał w tym pomieszczeniu całe dnie.
Nawet, jako nastolatek kochał spędzać wieczory przy dużym kominku, słuchając opowieści Rogana, bądź rozkoszować się spokojem, czytając księgi, pożyczone z bogatej kolekcji dziadka. Pokój był wtedy przytulny, wręcz zachęcał, by spędzić w nim czas. Na podłodze leżały miękkie dywany, zdobione przez niespotykane wzory, a okna otulały długie zasłony, o żywych barwach. Pod jasnymi ścianami stały wysokie regały, wypełnione setkami niepowtarzalnych rękopisów, zgromadzonych przez wiele pokoleń rodu Lagun.
Teraz... Podłogi były odkryte, miejscami brakowało kilku desek. Zbite okna już nie kryły cudowne firany, a zniszczone przez czas i szkodniki szmaty. Ściany stały się bure, a część potężnych regałów zaległa na ziemi. Wszystkie książki zniknęły. Albo zostały skradzione i sprzedane przez Zdobywców, albo dawno zostały spalone.
Ernan w końcu zerknął na Vivian i Randala, którzy nieufnie przyglądali się spękanemu sufitowi.
- Zostańcie tu - rzekł - Sprawdzę resztę domu.
Stawiając ostrożne, bezszelestne kroki, podszedł do wejścia do kolejnego pomieszczenia. Chwycił klamkę i delikatnie pchnął drzwi. Zajrzał do pokoju. Było dosyć ciemno, przez okna, zabite deskami. Nagle podłoga zaskrzypiała.
Mięśnie Morvena napięły się, gotowe do ataku.
Rozejrzał się. Zmierzając na środek pomieszczenia, cichutko dobył miecza. Czujnie mierzył wzrokiem każdy zakamarek pokoju.  Z każdą chwilą robiło mu się coraz goręcej, a serce mimowolnie przyspieszało. Czuł na sobie czyjś wzrok. Wiedział, że ktoś czai się w mroku i uważnie go obserwuje. Szuka sposobu, aby go zaskoczyć.
Łotr miał nadzieję, że w domu był tylko jeden intruz, który mógłby zagrozić jemu i jego towarzyszom. Odruchowo zacisnął chwyt na rękojeści oręża, gdy podłoga znów cicho skrzypnęła. Szybko się obrócił, w stronę źródła hałasu. Nikogo nie dostrzegł, ale wiedział, że gdzieś w ciemnościach, ktoś się czaił. Domyślił się, że być może ma do czynienia z zawodowym mordercą i to mającym spore doświadczenie w swoim fachu. Ten ktoś wiedział, jak się dobrze skradać.
Ernan wstrzymał oddech i zamarł w bezruchu. Liczył, że intruz popełni błąd i się poruszy, zdradzając tym swoją pozycję. Nagle kątem oka dostrzegł cień pełznący po podłodze. Szybko się obrócił i ujrzał błysk klingi.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top