4.
Vivian leżała na dużym, płaskim kamieniu. Rozkoszowała się cichym szumem rzeki i śpiewami ptaków. Chłodna woda muskała jej dłoń, wystającą poza skałę, a słońce przyjemnie grzało jej policzki.
Westchnęła cicho, ciesząc się spokojem. Mogłaby tak leżeć bez końca.
Nagle usłyszała trzask gałęzi.
Zainteresowana hałasem otworzyła oczy i uniosła się na łokciach. Jej ogier krążył przy brzegu, a nieco dalej dostrzegła sarnę. Młodego samca.
Dziewczyna powoli, bezszelestnie podniosła się i chwyciła łuk. Przygotowała się do strzału i dokładnie wymierzyła. Już miała puścić cięciwę, gdy kozioł uciekł do lasu.
- O nie, nie ma tak łatwo - Vivian wskoczyła do wody.
Przebrnęła przez rzekę, licząc, że jej cel daleko nie umknął.
Niestety sarny już nie było w zasięgu wzroku, ale to nie oznaczało, że polowanie się skończyło.
Vi przykucnęła przy śladach odciśniętych w wilgotnej ziemi. Bez problemu wśród plątaniny tropów rozpoznała świeże odciski sarnich kopyt.
Uśmiechnęła się pod nosem, po czym ruszyła za śladami. Stąpała lekko i ostrożnie, by nie narobić hałasu. Czujnie się rozglądała.
Po chwili dotarła do małej łąki, gdzie pasło się kilka saren. Na ugiętych nogach przemknęła za sporą skałę. Odetchnęła głęboko. Miała jedną szansę. Gdyby chybiła, to zwierzyna po prostu by uciekła.
W końcu dziewczyna wyskoczyła z kryjówki. Szybko naciągnęła cięciwę i posłała ostrą strzałę w jedną z saren. Zwierzę upadło, a reszta gromady umknęła spłoszona atakiem.
Vivan dumna z siebie podeszła do zastrzelonej sarny i kucnęła przy niej.
Strzała przebiła płuco zwierzęcia.
Dziewczyna zmarszczyła brwi. Tuż obok jej lotki z ciała ofiary wystawał grot innej strzały.
- Co jest? - mruknęła zaskoczona.
Niespodziewanie tuż przy niej wylądowała lotka. Zupełnie tym nieporuszona, wyrwała strzałę z ziemi i zmierzyła wzrokiem grot. Ostrze miało małe ząbki, które doskonale radziły sobie z szarpaniem skóry, mięśni oraz rozdwajaniem kości.
Uniosła głowę i zaczęła się rozglądać za strzelcem. Po chwili wypatrzyła przyczajoną w zaroślach sylwetkę, gotową do kolejnego strzału. Podniosła się i wróciła do lasu, gdzie mogła się skryć. Nie chciała sprowokować drugiego łucznika do wypuszczenia w jej stronę kolejnej lotki. Pierwszy strzał był ostrzegawczy, a drugi z pewnością taki by nie był.
Vi przyczaiła się w gęstym krzaku i zaczęła uważnie obserwować martwą sarnę. Była ciekawa, kto pozbawił ją zdobyczy.
Po chwili łucznik opuścił swoją kryjówkę i podszedł do zwierzyny. Z trudem narzucił sarnę na plecy i zaczął się oddalać.
Vivian uważnie obserwowała chód strzelca. Bez problemu rozpoznała, że ma do czynienia z mężczyzną, pomimo, że był otulony smolistą peleryną z kapturem. Zaciekawił ją fakt, że łucznik szedł bardzo sztywno, jakby każdy ruch sprawiał mu ból.
Śledziła go, aż do jakiegoś obozu.
- No nareszcie! - ktoś krzyknął.
Po chwili obok strzelca stanął jakiś mężczyzna.
Vi szybko oszacowała, że miał około czterdziestu lat. Blizny przecinające jego nagie ramiona zdradzały, że był to człowiek z doświadczeniem w walce.
Dziewczynę przeszedł dreszcz, gdy spojrzała na jego twarz. Zielono-piwne oczy wyrażały gniew i pogardę. Wąskie usta, wykrzywił w mrożącym krew w żyłach grymasie.
- Gdzieś ty się szlajał? - warknął.
Łucznik zrzucił z siebie zdobycz, po czym zdjął kaptur. Na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że ma nie więcej niż osiemnaście lat.
- Polowałem, jak kazałeś, ojcze - spuścił głowę, chcąc uniknąć upiornego wzroku mężczyzny.
- Przepadłeś na pół dnia, a przyniosłeś tylko jedną, nędzną sarnę? - pokręcił głową - Żałosne. Idź nad rzekę i złów dużo ryb, jeśli nie chcesz powtórki z poranka.
- Już idę, ojcze...
Vivian spojrzała współczującym wzrokiem na chłopaka. Dotąd była na niego wściekła, ale po tym, co zobaczyła gniew z niej wyparował. Idąc za młodzieńcem, dotarła z powrotem do rzeki.
Chłopak zrzucił kołczan ze strzałami z ramienia, po czym zdjął czarną pelerynę.
Vi skrzywiła się nieco, dostrzegając, że jego plecy nosiły ślady po biczowaniu. Świeże cięcia przeplatały się z widocznymi bliznami.
- Boże... - przyłożyła dłoń do ust - Jak można być tak okrutnym?
Nagle w oczy rzucił jej się tatuaż na ramieniu młodzieńca. Wstrzymała oddech.
Zdobywca...
Wszystkie jej mięśnie się napięły. Chciała uciekać i to jak najdalej. Rozejrzała się. Jak na złość Temper gdzieś zniknął. Gdyby zagwizdała, zwróciłaby na siebie uwagę chłopaka.
Postanowiła zaryzykować. Ściągnęła z pleców łuk i wyciągnęła strzałę z kołczanu, wiszącego na jej boku. Przygotowała się do strzału, po czym powoli wyszła z kryjówki.
Zdobywca szybko się obrócił, gdy usłyszał szelest gałęzi. Szybko chwycił swoją broń i wymierzył do Vivian.
Dziewczyna powoli, nie odrywając wzroku od młodzieńca, weszła do wody po kolana. Jej serce zaczęło tłuc, jak szalone. Nie chciała go zabić i nie potrafiłaby tego zrobić. Patrzyła mu prosto w oczy. Nie dostrzegła w nich strachu, ani zawahania.
Zabiłby ją i nawet by nie mrugnął. Mógłby puścić cięciwę, ale tego nie zrobił.
Vi widziała, że ręce mu drżą. Utrzymanie napiętego łuku kosztowało go wiele sił, a pocięte plecy nie ułatwiały mu tego.
Dziewczyna powoli opuściła broń, licząc, że on zrobi to samo.
Zawahał się, ale w końcu przestał do niej mierzyć.
Po chwili ukucnął i sycząc z bólu, zacisnął pięści. Ślady po biczowaniu dały o sobie okrutnie znać.
Vivian miała idealną okazję do ucieczki. Obróciła się i już miała pokonać rzekę, gdy coś kazało jej zostać. Spojrzała na cierpiącego. Nie potrafiła być obojętna. Warknęła na siebie.
Jestem za miękka...
Podeszła do Zdobywcy i łypnęła na szramy, z których sączyła się krew.
- Nie wygląda to najlepiej - mruknęła - Powinieneś o to zadbać, nim wda się zakażenie.
- Jeśli będę potrzebować lekarza, to do niego pójdę - prychnął, prostując się.
- Ledwo trzymasz się na nogach, a mimo to szlajasz się po lesie - wzięła się pod boki - Bardzo mądrze. Ciekawe, co zrobisz, kiedy dostaniesz gorączki.
- Co cię to obchodzi?
- Po prostu... Nie umiem przejść obojętnie, gdy ktoś cierpi.
- Nie potrzebuję litości - warknął.
- Dobra - uniosła ręce - Tylko nie płacz, kiedy rozwinie się infekcja i rany zaczną ropieć, a z czasem gnić.
- Co robić? - spojrzał na nią spłoszony jej słowami.
- Słyszałeś - wzruszyła ramionami - Rób co chcesz. Ale wiesz, że przez to umrzesz, prawda?
Chciała odejść, ale chłopak stanął jej na drodze.
- Czekaj. Mogłabyś...? - wetchnął ciężko - Możesz mi pomóc?
- Nie potrzebujesz litości. Czyż nie tak mówiłeś?
- Mam cię błagać na kolanach? - prychnął.
- Hm... Chciałabym to zobaczyć, ale... - uśmiechnęła się chytrze - Zadowoli mnie też zwykłe "proszę".
Młodzieniec przewrócił oczami.
- Proszę.
- Dobra. Siadaj i czekaj - rzuciła, idąc w stronę lasu - Zaraz wracam.
Po chwili wróciła z garścią ziół. Położyła rośliny na dużej skale, po czym zaczęła je gnieść kamieniem.
W końcu chwyciła pelerynę Zdobywcy.
- Nie obrazisz się, jeśli oderwę kawałek, prawda?
- I tak jest podarta - mruknął, podpierając brodę - Rób co chcesz.
Urwała kawałek materiału i zamoczyła go w chłodnej rzece. Usiadła za młodzieńcem i zajęła się obmywaniem jego ran. Kiedy zmyła krew, zaczęła nakładać rozgniecione zioła na szramy.
Zdobywca syknął cicho, czując potworne pieczenie.
- Tak w ogóle, to jak masz na imię? - zagadnął, próbując nie myśleć o bólu.
- Vivian. A ty?
- Nazar.
- Kto cię tak urządził?
- Nie ważne... - zerknął przez ramię - Skąd wiesz, jak opatrywać rany?
- Od taty. Za co dostałeś batem?
- Zasłużyłem sobie... Zasnąłem na warcie...
- To jest powód, by kogoś tak zmasakrować? - oburzyła się.
- Jak widać...
- Niewiarygodne... - zmierzyła wzrokiem nasmarowane ziołami cięcia - Więcej już nic nie zdziałam - wstała i podeszła do rzeki, by opłukać ręce.
- Dziękuję.
- Drobiazg - spojrzała na niebo - Pora na mnie.
Obiecała Randalowi, że pójdzie z nim na ognisko, które odbywało się w każdą pełnię.
- Zobaczymy się jeszcze? - spytał Nazar.
Vivian spojrzała na niego zaskoczona. Po chwili uśmiechnęła się nieco.
- Często tu przesiaduję, więc na pewno jeszcze się na siebie natkniemy.
Zagwizdała najgłośniej, jak potrafiła. Po chwili Temper zjawił się na jej wezwanie. Wskoczyła na grzbiet ogiera.
- Do zobaczenia - rzucił Nazar.
Dziewczyna skinęła głową, po czym popędziła konia. Przegalopowała na drugą stronę rzeki i po chwili zniknęła z pola widzenia Zdobywcy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top