38.

Piraci z bólem patrzyli na rozpacz Vivian. Przechodziły ich dreszcze, gdy słyszeli jej płacz. Nie wiedzieli, jak mają się zachować. Podejść i spróbować ją pocieszyć? Czy zignorować jej łzy i wrócić do swoich obowiązków?
Randy, czule pogłaskał Vi po głowie, tuląc ją do siebie najmocniej, jak mógł.
- Chodź - szepnął w końcu, podnosząc ją.
Ni z tego, ni z owego podszedł do nich Andre. Patrząc współczującym wzrokiem na Vi, otulił ją kocem, który przyniósł z kubryku.
- Uspokój ją trochę - rzekł do Randala - Kiedy zaśnie, przyjdź, opatrzę ci rany.
Chłopak pokiwał głową, po czym objął Vivian i zszedł z nią pod pokład.
Weszli do kubryku.
- No już... - Randy szepnął łagodnie, ścierając łzy, spływające po jej policzkach - Nie płacz, proszę...
- Możliwe, że mój tata już nie żyje... - pociągnęła nosem - Jak mam nie płakać?
Chłopak spuścił wzrok. Nie wiedział co ma odpowiedzieć. W końcu wskoczył na jedną z koi i położył się.
- Chodź do mnie - rozłożył ręce.
Vivian wdrapała się na posłanie i ułożyła się przy chłopaku.
Randy przyciągnął ją do siebie i szczelnie otulił kocem.
- Czemu strata tak boli? - zaszlochała.
- Czas leczy rany... - czule pocałował ją w czoło - Ciii... Nie myśl o tym...
Vi wtuliła głowę w jego ciepłą szyję. Po chwili skuliła się nieco i przymknęła powieki, próbując powstrzymać kolejne łzy.
- Zostaniesz ze mną? - spytała cichutko.
- Nigdzie się nie wybieram - odparł, mocniej ją przytulając.

◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇

- Co tam się stało? - spytał Andre.
- To wszystko potoczyło się tak szybko... - Sheridan podrapał się po policzku - Wybuchło zamieszanie. Żołnierzy ciągle przybywało. Ernan kazał nam uciekać, a sam uwięził się z bandą ubrojonych wrogów... - Sheridan spuścił wzrok - On...
- Nie miał szans przeżyć?
- Nie... Nawet taki farciarz, jak Morven nie mógł wyjść z tego cało...
- Rozumiem... Zatem nic tu po nas. Płyniesz z nami?
- Moje miejsce jest na Randu.
- Zatem bywaj, Sheridanie - Andre skinął głową, po czym uścisnął dłoń Likwidatora.
- Gdybyście czegoś potrzebowali, to możecie na mnie liczyć - zabójca spojrzał na córkę - Chodź, Ligio. Wracamy do domu.
Opuścili Regem Maris i ruszyli w stronę miasteczka.
- Co robimy? - jeden z piratów zbliżył się do Andre.
- Stawiajcie żagle. Wypływamy.
- Nie powinniśmy spytać o zdanie Heresa? - wtrącił się inny korsarz.
- Właśnie - mruknął Ivan - Kapitan jest już na pokładzie, więc to jego decyzja, czy odpływamy.
- Heres musi odpoczywać - mruknął Andre - Po za tym, doskonale wiecie, że każe nam czekać.
- Więc czekajmy - rzekł Alakar.
- Głupcy. Strażnicy w każdej chwili mogą tu przyjść. Wtedy marnie z nami.
- Zaczekajmy chociaż do rana - wtrącił pirat, o imieniu Karan.
- Ej! - wrzasnął Bruno - Czy mi się zdaje, czy ktoś idzie?
Wszyscy wyjrzeli w stronę ciemnej ścieżki. Dostrzegli sylwetkę, wolno zmierzającą w ich stronę. Nagle cień padł.
Karan i Alakar opuścili pokład i podbiegli do sylwetki, która walczyła ze sobą, by wstać.
Piraci podparli ledwo żywego przybysza i zaprowadzili go na pokład galeonu. Powoli posadzili go na podłodze.
- Myśleliśmy, że nie żyjesz, chłopie - rzekł Ivan.
- Śmierć jakoś nie jest chętna, by mnie zabrać - Ernan zaśmiał się słabo, zgarniając z oczu mokre włosy.
- Bo wie, jaki z ciebie zakapior - Karan parsknął śmiechem.
Piraci zachichotali cicho.
- Sheridan twierdził, że nie miałeś szans umknąć - mruknął Andre - A jednak ci się udało. Jak?
- Nie wiem, jakim cudem jestem w stanie się ruszać po skoku z muru  więzienia - Morven rozmasował kark - Dobrze wam radzę, nie popełniajcie tego błędu.
- Skoczyłeś z takiej wysokości? - Alakar wytrzeszczył oczy.
- Tak... Fale miotały mną, we wszystkich możliwych kierunkach i omal się nie utopiłem - zamyślił się - Samo zderzenie z lustrem wody też nie należało do najprzyjemniejszych... Szczerze odradzam.
- Nikt o zdrowych zmysłach, by czegoś takiego nie zrobił - prychnął Andre.
- I właśnie ci o zdrowych zmysłach giną najszybciej - Morven uśmiechnął się upiornie.
- Słucham?
- Ci "normalni" są tacy przewidywalni - Łotr przewrócił oczami - Czasem trzeba zaufać szczęściu i ryzykować. Dzięki temu wróg nie jest w stanie przewidzieć, co masz zamiar zrobić, a ty z łatwością możesz go zaskoczyć.
- Jesteś...
- Stuknięty? Pieprznięty? Pojebany? - Ernan uśmiechnął się, podpierając głowę - Wiesz ile razy już to słyszałem?
- Zakładam, że sporo - mruknął Andre.
Łotr pokiwał głową, poszerzając uśmiech.
- I co? Nie reagujesz na to?
- Oczywiście, że reaguję.
- Jak, jeśli mogę spytać?
- Patrzę rozmówcy prosto w oczy, uśmiecham się bezczelnie i mówię: "nawet nie wiesz, jak bardzo".
Piraci parsknęli śmiechem.
- Wiesz co, jak na kogoś, kto właśnie otarł się o śmierć, jesteś zaskakująco wesoły - mruknął Andre.
- Jakoś nigdy nie przejmowałem się błachostkami - Ernan wzruszył ramionami.
Korsarze nie mogli powstrzymać chichotu, widząc zaskoczoną minę Andre.
- Dobra, dosyć tych żartów - Morven z trudem podniósł się z podłogi. Wszystko go bolało, ale to była naprawdę niska cena za uwolnienie przyjaciela i przetrwanie skoku z potężnego muru więzienia - Gdzie moja córka?
- W kubryku - prychnął Andre - Zapewne nadal cię opłakuje. Choć, jeśli mam być szczery, to szkoda łez na kogoś, kto nie szanuje swojego życia.
Ernan podrapał się po karku. Nie przemyślał konsekwencji swojego szalonego skoku. Nie miał czasu na rozważanie za i przeciw. Zresztą, gdyby nie skoczył, to z pewnością wrogowie, by go zabili. Wolał zginąć próbując się ocalić, niż poddać się i zostać straconym. Wybrał opcję, w której istniał cień sansy na przetrwanie.
- Czy teraz możemy wypłynąć? - mruknął Andre.
Nikt się nie odezwał.
- Dobrze. Zatem ruszajcie dupska i do roboty!
- "Zyskuje przy bliższym poznaniu" -Ernan prychnął pod nosem - Raczej traci.
Utykając ruszył do zejściówki.
- Dasz radę? - spytał Karan.
- Tak - Morven wymusił z siebie uśmiech.
Powoli zszedł pod pokład i udał się do kubryku. Spojrzał na Vivian. Dziewczyzna już spała, wtulona w Randala. Miała spuchnięte oczy i lekkie wypieki. Jej rzęsy wciąż były wilgotne.
Ernan westchnął ciężko. Nie chciał, żeby jego córeczka przez niego płakała...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top