31.

- W porządku, maleńka? - Ernan podszedł do Vivian, która stała na dziobie i znudzona wpatrywała się powoli zbliżające się miasto Randu.
- Tak - westchnęła cicho.
- Co się dzieje? Widzę, że jesteś przygnębiona.
- Po prostu... Tęsknię za domem.
Morven uśmiechnął się do niej łagodnie, po czym przytulił ją.
- Ja też tęsknię. Nawet nie wiesz, jak bardzo.
- Nie wierzę, że to powiem, ale nawet mi brakuje Tristana i Victora - zamyśliła się na chwilę - Mam nadzieję, że moje rzeczy nie ucierpiały... 
Ernan odsunął się nieco od córki, śmiejąc się cicho.
- Myślę, że wszystko będzie w takim stanie, w jakim to zostawiłaś.
- Mam taką nadzieję. Jeśli nie... Nie będziesz miał nic przeciwko, jeżeli wezmę ich nad rzekę i ich potopię?
- Płakałabyś za nimi.
- Za Victorem być może. Za Tristanem? - zastanowiła się - Przynajmniej będzie spokój.
Morven pokręcił głową, wciąż się śmiejąc.
- Zwijajcie żagle! - zawołał Heres.
Kapitan powoli wpłynął do portu i znalazł miejsce, gdzie Regem Maris mógł zostać zacumowany.
- Mogę pozwiedzać? - spytała Vivian.
- Sama? - Ernan skrzywił się nieco.
- Pójdę z Randym.
- Zastanowię się - odparł, po czym podszedł do Heresa - Od czego zaczynamy?
- Od razu pozbędziemy się cukru i zapełniomy ładownię.
- Co dalej?
- Wolne - kapitan wzruszył ramionami - Moi ludzie zasłużyli na relaks. Każdy rozejdzie się w swoją stronę.
- Randu jest dużym miastem?
- Trochę większe od tego w Krwawej Zatoce. A co?
- Rozważam, czy puścić Vi i Randala na wycieczkę.
- Pozwól im. Tu się nigdy, nic nie dzieje.

◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇

Już popołudniu wszystko było gotowe do dalszej drogi. Niemalże wszyscy opuścili Regem Maris i porozchodzili się w swoje strony.
Ernan zatrzymał się przed jedną z tawern, po czym spojrzał na córkę.
- Macie czas do zmroku - wskazał na drzwi baru - Spotkamy się tutaj.
- Naprawdę? - Vivian uśmiechnęła się szeroko - Pozwalasz nam iść?
Morven skinął głową.
- Tylko nie wpakujcie się w kłopoty. Heres wspominał, że Randu słynie z wielkiego więzienia, a jakoś nie mam ochoty na wyciąganie was z aresztu.
- Będziemy grzeczni - uśmiechnęła się uroczo.
- No, mam taką nadzieję.
- Ligia, idziesz z nami? - spytała Vi.
- Nie - pokręciła głową.
Ernan odprowadził wzrokiem córkę, po czym wraz z Heresem, Zayą i Ligią wszedł do baru.

◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇

Zgodnie z umową, Vivian i Randy wrócili po zmroku do baru, w którym Ernan miał spędzić wieczór. Bez problemu wypatrzyli stół, przy którym siedział.
- No i jak się udała wycieczka? - zagadnął Heres, gdy nastolatkowie przysiedli się do ich stolika.
- Urocze miasteczko - odparła Vivian - Tylko szkoda, że po ulicach kręci się, aż tylu strażników.
Westchnęła ciężko, podbierając brodę. Znów dopadły ją myśli o Talwyn. Tęskniła za rodziną, domem i lasem. Bała się, że nie mieli już do czego wracać. Nie wiedziała, czy Zdobywcy nie zaatakowali ludu Narraset, tak jak wioski plemienia Zugarro.
Niespodziewanie Ernan wstał.
Vi spojrzała pytająco na Heresa, ale ten tylko wzruszył ramionami.
Po chwili Morven wrócił, postawił na stole dwie szklanki, wypełnione piwem. Jedną podsunął Randalowi, zaś drugą Vivian. Bez słowa usiadł i zajął się swoim kuflem.
- Serio mogę? - Vi zdziwiła się.
- Nie. Kupiłem ci piwo, żebyś na nie popatrzyła - Ernan zaśmiał się, widząc jej minę - Śmiało. Taką ilością się nie upijesz, a to pozwoli ci się trochę rozluźnić.
- Masz interesujące podejście - stwierdził Heres, po czym spojrzał na Vi - Na wszystko ci pozwala?
- Może nie na wszystko, ale na wiele - odparła.
- W granicach rozsądku oczywiście - wtrącił Ernan - Vivian wie, że jeśli zawiedzie moje zaufanie, to marnie to się skończy.
- Gdyby chciała zapalić tytoń, to też byś na to przymknął oko?
- Wychodzę z założenia, że zakazany owoc bardziej kusi - odparł - Po za tym lepiej, by próbowała takich rzeczy przy mnie, niż kryjąc się gdzieś, z jakimś szemranym towarzystwem, nie sądzisz?
- Coś w tym jest - Heres pokiwał głową.
Nagle drgnął niespokojnie.
- Chodźmy stąd - szepnął, schylając głowę w stronę stołu.
- Czemu? - zdziwiła się Zaya.
- Spójrz, kto właśnie wszedł do baru...
Ciężarna zdębiała.
Ernan obejrzał się. Spojrzał na dość drobnego mężczyznę o krótkich, dość ciemnych włosach.
- Kto to?
- Goran... - odparł Heres - Pływał z nami, nim Zdobywcy kazali dołączyć do ich floty.
- Drań nie dał po sobie poznać, że chce przejść na stronę tych tyranów - prychnęła Zaya - Uciekł w nocy, kiedy byliśmy w porcie Quaris.
- Wie, że jestem... - kapitan odruchowo przyłożył rękę do wypalonego symbolu, skrytego pod koszulą - Jeśli mnie zobaczy...
- Nie mamy szans go minąć - mruknął Morven - Dalej stoi przy drzwiach.
Po chwili Goran zamienił z kimś kilka słów, po czym od tak opuścił tawernę.
Wszyscy spojrzeli na siebie zaskoczeni. Odczekali chwilę, po czym wstali i ruszyli do wyjścia z baru. Nie dostrzegając nikogo, ruszyli w stronę statku.
Nagle na drodze stanęło im trzech strażników. Szybko zawrócili, lecz za nimi czaiło się kolejnych czterech. Po chwili spomiędzy żołnierzy, wyszedł Goran.
- Heresie Muzzir - mężczyzna uśmiechnął się okrutnie - Jesteś aresztowany. O świcie zostaniesz stracony za piractwo i prezentowanie Likwidatorów.
- Jak możesz?! - kapitan oburzył się - Ty podły zdrajco! Wypatroszę cię, jak wieprza!
- Śmiało, Likwidatorze - Goran zaśmiał się upiornie - Lecz jeśli mnie tkniesz, to każę aresztować też twoją małżonkę. Chyba nie chcesz, by twój bachor przyszedł na świat w więzieniu, a ukochana, zawisła zaraz po porodzie? Będę tak łaskaw, że pozwolę jej dalej żyć, o ile poddasz się bez walki, a twoi towarzysze cofną się i nie spróbują nam przeszkodzić. Ernan spojrzał na Heresa. Pirat westchnął ciężko.
- Nic nie rób... Proszę...
Morven niechętnie skinął głową.
- Cofnijcie się, dzieciaki - zwrócił się do Randala, Vivian i Ligii.
Sam uniósł ręce i zrobił krok w tył.
Zaya wtuliła się w męża.
- Nie rób tego... - szepnęła - Walcz. Proszę cię. Nie oddawaj im się dobrowolnie.
- Robię to dla was - odparł, przesuwając dłonią po jej brzuchu. Po chwili cmoknął ją w czoło, po czym odsunął od siebie - Żegnaj, kochana.
Wbił pełne nienawiści spojrzenie w Gorana. Zrobił kilka kroków w jego stronę, po czym zatrzymał się. Rzucił na ziemię broń. Patrząc zdrajcy prosto w oczy, opadł na kolana.
- Jestem wasz... - rzekł, spuszczając głowę.

***

Przepraszam, że dopiero dziś, ale ważne, że w końcu są. Jak już mówiłam wcześniej, spodziewajcie się rozdziału najwcześniej w piątek. Jeszcze raz sorry, ale niestety... SZKOŁA...
Do nexta 👋

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top