27.
- Dostaniemy się na Ager szalupami - rzekł Heres - Regem Maris zakotwiczymy w bezpiecznej odległości od wyspy, a kiedy zapadnie zmrok nie zapalimy lamp, żeby Zdobywcy nas nie dostrzegli. Co ty na to?
- Trudno będzie wrócić - mruknął Ernan.
- Damy radę. Chociaż... Możemy podpłynąć od drugiej strony. Tam jest zatoczka, którą osłania gęsty las. Co prawda będziemy mieli spory kawałek do przejścia, ale to nie problem.
Morven zmierzył wzrokiem kartkę, na której kapitan rozrysował, jak wygląda plantacja.
Magazyny stały tuż przy dużym domu właściciela wyspy. Bydynek otaczał mur, a wokół ogrodzenia znajdowały się pola oraz baraki, w których spali niewolnicy.
- Ilu ludzi bierzemy? - spytał Heres.
- Sześciu?
- Myślisz, że tylu wystarczy?
- Razem z nami będzie ośmiu. Więcej ludzi może zwrócić czyjąś uwagę.
Niespodziewanie do kajuty wszedł Andre.
- Ager na horyzoncie - zameldował - Co mamy robić, kapitanie?
- Podpływamy od północy. Zacumujemy w zatoczce - Heres spojrzał na Andre - Zbierz sześciu ochotników.
- Najlepiej drobnych i szybkich - wtrącił Ernan - Choć... Przyda nam się jeden, czy dwóch siłaczy.
- Tak jest - mężczyzna skinął głową, po czym wyszedł.
- Ten typ mnie drażni - mruknął Ernan - Nie umiem tego wyjaśnić, ale wystarczy, że tylko się pojawi, ale już we mnie wrze.
- Jest specyficzny, ale oddany z niego człowiek. Zyskuje przy bliższym poznaniu.
- Uwierzę ci na słowo.
- Wracając do planu... Zabijamy, ogłuszamy, czy trzymamy się z daleka? - kapitan uśmiechnął się upiornie - Ja bym postawił na zabijanie.
- Powinniśmy unikać bezpośrednich konfrontacji, ale jeśli nie będziemy mieli wyboru, to lepiej mordować, niż chwilowo unieszkodliwiać. Przynajmniej będziemy mieli pewność, że żaden się nie ocknie.
Likwidatorzy spojrzeli na drzwi, w których stanęła Zaya.
- Darujcie sobie ten atak - mruknęła.
- Czemu? - zdziwił się Heres.
- To szaleństwo. Wyspa jest pilnie strzeżona, a nasi ludzie są zmęczeni. Płyńmy dalej.
- Będziemy musieli zatrzymać się na Randu, żeby uzupełnić zapasy. Nie kupimy żywności, jeśli nie będziemy mieli złota. Nie mamy wyboru.
- Eh... Róbcie, co chcecie - machnęła ręką, po czym obróciła się na pięcie i wyszła.
- Kiedyś nie była taka uległa - stwierdził Ernan - Złagodniała?
- A gdzie tam - kapitan pokręcił głową - Pewnie ma dziś dobry humor.
- Na pomoc! - zabrzmiał wrzask - Ratunku!
Mężczyźni spojrzeli na siebie, po czym wybiegli na pokład, gdzie załoga wyglądała przez burtę i rozglądała się.
- Co się dzieje? - spytał Heres - Ktoś wypadł?
- Tam! - krzyknęła Vivian, wskazując na ludzką sylwetkę, którą co rusz przykrywały fale.
- Rzucić linę! - rozkazał kapitan.
Kiedy topielec znów zniknął pod wodą, Randal skoczył do morza.
- Odbiło mu?! - zdziwił się któryś z piratów.
Vivian nie dostrzegając ani chłopaka, ani topiącego się nieszczęśnika, sama zaczęła szykować się do skoku.
- A ty dokąd? - Ernan złapał ją za ramię.
- Trzeba im pomóc!
- Są! - zawołał Bruno, wypatrując z olinowania.
- Rzućcie im linę! - krzyknął Heres.
Piraci wykonali rozkaz. Po chwili Randal i topielec byli już na pokładzie.
Wszyscy wlepili spojrzenie w uratowaną dziewczynę. Kasłała przez chwilę, wypływając wodę, której się nałykała. W końcu zmierzyła wzrokiem piratów, a następnie spojrzała na banderę. Wystraszyła się barw flagi, łopoczącej na wietrze. Skuliła się przerażona, patrząc nieufnie na otaczających ją ludzi.
- Dajcie jej jakiś koc - rzekła Zaya - Biedaczka drży, jak osika.
Była niedożywiona. Bladą skórę znaczyły liczne siniaki, zarówno stare, jak i świeże obrażenia. Jej jasnobrązowe włosy były bardzo krótkie i nierówno obcięte, wręcz poszarpane.
Dziewczyna omal nie krzyknęła, gdy jeden z korsarzy ukucnął przy niej i otulił ją kocem.
- Ktoś mi powie, skąd się wzięła dziewczyna na środku morza? - Heres podrapał się po głowie, po czym spojrzał na pirata, dzierżącego lunetę - Widzisz tam coś ciekawego, Andre?
- Daleko stąd płynie karawela, kapitanie.
Heres podszedł do wyłowionej dziewczyny i przyjrzał się jej dokładnie.
- Bernat - zwrócił się do kuka - Bądź tak dobry i daj jej coś ciepłego do picia.
- Już się robi, kapitanie.
Heres wyciągnął rękę do uratowanej.
- Nic ci nie zrobimy - zapewnił.
Dziewczyna niepewnie przyjęła jego pomoc i podniosła się.
- Wracajcie do swoich zajęć - zarządził kapitan, prowadząc wyłowioną do mesy.
◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇
Dziewczyna nieufnie zerkała na otaczających ją ludzi.
- Jak się nazywasz? - spytała łagodnie Zaya.
Nie otrzymała odpowiedzi.
- To może powiesz, jak to się stało, że wylądowałaś w wodzie? - wtrącił Heres.
Ocalona nadal milczała. Wlepiła spojrzenie w kubek z gorącą herbatą i skuliła się jeszcze bardziej, jakby bała się, że ktoś ją zaraz uderzy.
Kapitan podszedł do drzwi, o których framugę opierał się Ernan.
- Co o niej sądzisz? - mruknął.
- Wygląda na niewolnicę - stwierdził Morven - To by wyjaśniało czemu jest zagłodzona i poobijana.
Niespodziewanie obok nich stanął Randal.
- I co z nią? - spytał, wycierając przy tym włosy ręcznikiem.
- Nadal się nie odzywa - odparł Heres, po czym klepnął go w ramię - Powinieneś być z siebie dumny, chłopcze.
Randy uśmiechnął się nieco, po czym skinął głową.
Wlepili spojrzenia w Zayę i Vivian, próbujące przekonać uratowaną dziewczynę, by chociaż zdradziła swoje imię. Ta jednak zaciekle milczała.
- Może uważa, że jesteśmy Zdobywcami? - mruknął Ernan.
- Co? Skąd ten... - Heres puknął się w czoło - No tak. Przecież zmieniliśmy banderę. Zaraz wracam.
- Twój wyczyn był imponujący - rzekł Ernan.
- Każdy głupi potrafi skoczyć za burtę - odparł Randy.
- Ale nie każdy skoczyłby, aby ratować kogoś obcego.
Po chwili wrócił Heres, trzymając spore pudło. Podszedł do wyłowionej dziewczyny i położył skrzynkę przed nią.
- Zajrzyj - rzekł spokojnie, gdy uratowana wlepiła w niego pytające spojrzenie swoich zielono-niebieskich oczu.
Dziewczyna niepewnie uchyliła wieko i zmierzyła wzrokiem starannie złożoną, czarną banderę.
- Nie jesteśmy Zdobywcami - podwinął rękaw koszuli, pokazując wypalony symbol na ręce - Możesz nam zaufać. Teraz powiesz nam kim jesteś?
- Ligia - szepnęła po krótkim namyśle - Mam na imię Ligia.
- A zdradzisz, jak to się stało, że omal nie utonęłaś? - spytała Zaya.
- Ja... Wyskoczyłam za burtę...
- Z tej karaweli, którą widzieliśmy?
- Nie wiem... Nie znam się na statkach.
- Żadnej innej łajby nie było w pobliżu - wtrącił Ernan.
- Wiesz, że mogłaś zginąć? - mruknął Heres.
- Nie myślałam nad tym co robię... Mój pan oddał mnie Zdobywcom wraz z dziesięcioma dużymi skrzyniami cukru. Bili mnie... Jeden z nich chciał... - urwała, czując, że z oczu umykają jej łzy - Wykorzystałam okazję, kiedy ciągnął mnie pod pokład i... Po prostu wyskoczyłam. Wolałam się utopić, niż...
- Nie płacz - Vivian przytuliła Ligię - Już jesteś bezpieczna.
- Powiedz mi jeszcze, proszę, skąd cię zabrano - rzekł kapitan.
- Z Ager.
- Ager powiadasz?
- Heresie, daj jej spokój - wtrąciła Zaya - Nie widzisz, że jest roztrzęsiona? Lepiej skończ już to przesłuchanie, przydaj się na coś i przynieś jej jakieś suche ubranie.
Pirat uniósł ręce i wycofał się.
- Myślisz o tym samym, co ja? - szepnął do Ernana, mijając go w drzwiach.
- Gdy ochłonie, wypytamy ją o Ager?
Heres pokiwał głową, po czym odszedł.
- Przydasz mi się, młody - rzekł Morven do Randala.
- Ja? - zdziwił się - Do czego?
- Do akcji na Ager.
- Mam iść tam z wami? Żartujesz? Przecież nie mam nawet ćwiartki twoich umiejętności.
- Dlatego cię ze sobą zabiorę.
- Chyba nie rozumiem... Do takiej akcji powinieneś raczej zabrać kogoś, kto potrafi to i owo.
- Umiejętności czasem zawodzą i trzeba zaufać instynktowi. I tego mam zamiar cię nauczyć. Nie mając praktycznie żadnej wprawy w walce, będziesz musiał sobie radzić, wykorzystując najpotężniejszą broń każdego wojownika - spryt - Ernan uśmiechnął się, widząc zagubioną minę chłopaka - Nie szukaj logiki w moim rozumowaniu, chłopcze, bo się pogubisz.
- Jeśli mam być szczery, to już się zgubiłem - podrapał się po karku.
Przesunęli się nieco, wpuszczając do mesy Heresa.
- To są najmniejsze ciuchy, jakie udało mi się znaleźć - rzekł, kładąc odzienie na stole.
- Dłużej się nie dało? - mruknęła Zaya.
- Nie mogłem znaleźć twoich starych ubrań, bo gdzieś je pochowałaś.
- Po co mają leżeć na wierzchu, skoro już się na mnie nie nadają? - ciężarna spojrzała krzywo na męża - Przypominam ci, że w pewnym stopniu ty ponosisz za to winę.
- Jak zwykle, wszystko co złe, to ja - przewrócił oczami.
- Nie denerwuj mnie.
- Gdzież bym śmiał? - na jego usta wkradł się lekki uśmieszek.
- Nie macie niczego do roboty? - mruknęła - Może wrócicie do omawiania tego waszego postrzelonego planu?
- Chyba już wszystko ustalone, prawda? - Heres zerknął na Morvena.
- Mhm.
- Ligia musi się w końcu przebrać - rzekła Zaya - Żegnamy panów.
- Dalej uważasz, że złagodniała? - spytał kapitan, zmierzając do wyjścia na pokład wraz z Ernanem i Randalem.
- Nieco. Przecież nie groziła ci nożem.
- Co z tego? I tak dziś będę się bał wejść do własnej kajuty. Ciężarna morderczyni... Może być gorsze połączenie?
- Trzeba było o tym pomyśleć, zanim się wplątałeś w małżeństwo z tak zadziorną kobitą - Morven parsknął śmiechem.
- Rozsądek nigdy nie był moim kompanem. Po za tym... Nie miałbym wtedy z kim się kłócić. I co ja biedny bym wtedy zrobił? Umarłbym z nudów!
- Będąc piratem i do tego Likwidatorem?
- Podczas abordaży z pewnością nie narzekałbym na brak wrażeń, ale podczas podróży takiej, jak ta? Wyskoczyłbym za burtę, żeby podrażnić morskie bestie.
- Wiesz co? Zaczynam się zastanawiać, jak sobie radziłeś, nim poznałeś Zayę.
- Polowałem na rekiny - wzruszył ramionami - Czasem z szalupy z harpunem, a czasem wskakiwałem do wody, mając ze sobą tylko nóż.
- Nie rób sobie ze mnie jaj - Ernan spojrzał na niego krzywo - W życiu ci nie uwierzę, że byłbyś tak głupi, żeby pływać z rekinami.
- Nie? - Heres podciągnął koszulę, pokazując ślady na boku, po zębach morskiego zabójcy - Na szczęście nie zdążył zacisnąć szczęk.
- I ludzie mówią, że ja jestem pieprznięty.
- Dobry Likwidator musi mieć trochę nie po kolei w głowie. Dzięki temu jest nieprzewidywalny - kapitan uśmiechnął się, zakrywając blizny.
- Zaczynam się was bać - rzucił Randy.
- I słusznie, młody - zarechotał Heres, wychodząc na pokład.
- Czekaj - rzekł Ernan, nim Randal zbliżył się do zejściówki - Musimy pogadać.
- Zamieniam się w słuch.
- Czy chcesz jutro uczestniczyć w skoku na Ager?
- Myślałem, że podjąłeś decyzję.
- Teraz pytam cię o zdanie.
- Cóż... Chcę, ale boję się, że zawiodę.
- Zatem odegnaj strach i zaufaj swoim odruchom. Kiedy zejdziesz z nami na Ager, nie będzie miejsca na lęk. Nie możesz się zawahać. Niepewność to zguba - splótł ręce za sobą - Jest jeszcze jedna sprawa.
- Jaka?
- Wiesz, że jutro prawdopodobnie pierwszy raz zabijesz? Będziemy unikać walk, ale wszystko może się różnie potoczyć. Masz świadomość, że twoje ręce splamią się krwią?
- Zdaję sobie z tego sprawę.
- Hm... Jesteś dla mnie wielką zagadką, Randalu.
- Naprawdę?
- Nurtuje mnie jedno pytanie - Ernan zaczął krążyć wokół chłopaka, uważnie mu się przy tym przyglądając - Odpowiesz?
- Nie mam tajemnic.
- Dobrze - Morven stanął z nim twarzą w twarz i spojrzał mu w oczy - Zatem skąd u ciebie takie mordercze zapędy, synu budowniczego?
Randy z trudem przełknął ślinę, ale nie oderwał wzroku od przenikliwych ślepi Ernana.
- Miałem starszego brata - rzekł w końcu - Uczył się sztuki łowiectwa. Chodził na polowania z doświadczonymi myśliwymi, chcąc kiedyś zostać jednym z nich... Pewnego dnia odłączył się od grupy i słuch o nim zaginął. Jego ciało znaleziono po trzech dniach. Ktoś go napadł i zatłukł.
- Hm... Czyli gniew jest twoim kompanem?
- Raczej troska o bliskich. Chcę zostać wojownikiem, by umieć bronić siebie i tych, na których mi zależy.
Morven zamyślił się.
- Nie kojarzę, byś miał brata.
- Został zamordowany, tuż przed tym, jak się wprowadziliście.
- Rozumiem.
- Nie będziesz mnie szkolić, prawda?
- Czemu miałbym tego nie zrobić?
- To, co ci powiedziałem nie ma wpływu na twoją decyzję?
- Nie. Po prostu zaspokoiłeś moją ciekawość. Po za tym powiedziałem, że cię poduczę, a zawsze dotrzymuję słowa.
- Czyli... Idę z tobą na Ager?
- Tak. Oczywiście o ile czujesz, że sobie poradzisz.
- Dam radę.
- Dobrze - Ernan wszedł na stopnie. Po chwili zatrzymał się i zerknął na Randala - Zatem przyzwyczajaj się do myśli, że staniesz się mordercą.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top