22.

- Ale ładnie - Vi uśmiechnęła się szeroko, patrząc na piaszczystą plażę. Ledwo wyskoczyła z szalupy, a już chciała pozwiedzać zakamarki wyspy. 
Zmierzyła wzrokiem biały piasek, po czym skupiła się na statku, który stał zakotwiczony daleko morzu. Z całej załogi na galeonie pozostał jedynie Andre.
Kiedy wszyscy byli już na plaży, ruszyli do dżungli, by zebrać trochę żywności.
Vivian korzystając z okazji, że Ernan również zajął się szukaniem czegoś do spożycia, zaczęła się oddalać.
- Nie kombinuj, Vi - usłyszała za sobą głos ojca.
- Niech to szlag... - warknęła pod nosem, po czym obróciła się i wlepiła w Ernana błagalne spojrzenie - Chcę tylko trochę pospacerować. Mogę?
- Nie - mruknął, krzyżując ręce na piersi - Nie znamy tej wyspy, więc nie ma mowy, żebyś sama się po niej szlajała.
- Nie będę sama - uśmiechnęła się, podchodząc do Randala - Randy pójdzie ze mną.
- Mnie w to nie mieszaj - pokręcił głową.
- Pomóż mi trochę - szepnęła, przy czym lekko uderzyła go łokciem. Znów spojrzała na ojca i uśmiechnęła się uroczo - Co ty na to?
- Nie - mruknął.
- Tatku... Proszę...
- Nie. Zdania nie zmienię. 
Vivian westchnęła zrezygnowana. Kiedy Ernan wrócił do swojego zajęcia, na jej usta wkradł się chytry uśmiech.

◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇

Po całym dniu zbierania żywności i drewna, potrzebnego na ognisko, wrócili na plażę, na której pozostały ich szalupy.
Piraci rozpalili kilka palenisk. Po kolacji, wszyscy zajęli się rozmowami. Vivian rozejrzała się. Korzystając z faktu, że Ernana nie było w zasięgu wzroku, wstała i szybko się oddaliła od gawędzących piratów.
Odetchnęła z ulgą, gdy udało jej się skryć w mroku.
- Dokąd się wybierasz? - usłyszała czyjś głos.
Dziewczyna podskoczyła zaskoczona.
- Nie strasz mnie - złapała się za serce, dostrzegając w ciemnościach Randala  - Już myślałam, że to mój tata.
Chłopak podszedł do niej.
- Skoro o nim mowa... Wiesz, jak się wścieknie?
- Boisz się go? - uśmiechnęła się.
- Dziwisz mi się? Bez problemu mógłby mi urwać łeb.
- Trochę przesadziłeś. Najwyżej kark skręcić.
- Marne pocieszenie...
Vivian zachichotała, ruszając w głąb lasu.
- A ty dokąd? - Randy złapał ją za rękę i zatrzymał w miejscu.
- Na spacer - wzruszyła ramionami - Idziesz?
- Nie - pociągnął ją za sobą w stronę plaży.
- Nie bądź taki - wyrwała rękę z uścisku jego dłoni.
- Vi... - westchnął zrezygnowany, opierając palce na nasadzie nosa - Nie zachowuj się, jak dziecko.
Po chwili zorientował się, że dziewczyna zniknęła.
- Vi? - rozejrzał się - Gdzie jesteś?
Nagle ktoś wskoczył mu na plecy. Usłyszał śmiech.
- To nie jest zabawne, Vi - mruknął.
- Właśnie, że jest - odparła, oplatając go nogami i opierając dłonie na jego ramionach - Rozluźnij się. Przecież nie robimy nic złego.
- Oddalając się od załogi, bez powiadomienia kogokolwiek? - zerknął przez ramię - Twój ojciec mnie udusi.
- Spokojnie - zachichotała - Nie pozwolę mu na to.
- Mhm - wsunął ręce pod jej kolana, by ją utrzymać, po czym ruszył w stronę plaży.
- Randy! - zasłoniła mu oczy - W drugą stronę!
- Ej... Nic nie widzę - zatrzymał się.
- I oto chodzi - oparła ręce z powrotem na jego ramionach - No weź... Przecież niedługo wrócimy.
- Nie ma mowy.
- Proszę - szepnęła mu do ucha - Będzie fajnie.
- Nie.
- Szkoda... - westchnęła - Postawisz mnie?
Randal puścił ją, pozwalając by opadła na ziemię, po czym spojrzał na nią. Nagle Vivian uśmiechnęła się chytrze i ruszyła biegiem w głąb lasu.
- Vi! - wrzasnął chłopak, ruszając za nią.
- Złap mnie, jeśli potrafisz! - zaśmiała się.
- Daj spokój! Wracajmy!
Po chwili Vivian zwinnie wskoczyła na drzewo. Randal zdyszany zatrzymał się. Kiedy trochę uspokoił oddech, uniósł głowę i spojrzał na dziewczynę.
- Vi - wysapał - Zejdź stamtąd, proszę.
- Nie ruszam się stąd - zachichotała, kładąc się na grubej gałęzi.
- Uważaj, bo tam do ciebie wejdę.
- To chodź.
Chłopak zaczął się wspinać po pniu drzewa, jednak nim za bardzo zbliżył się do Vivian, ta zeskoczyła z gałęzi i znów zaczęła uciekać.
Randal również zeskoczył na ziemię i kontynuował pościg.
Nagle potknął się o wystający korzeń i runął na biegnącą tuż przed nim dziewczynę. Zrobili parę koziołków, aż w końcu się zatrzymali. Vi znalazła się pod chłopakiem. Cały czas chichotała, dysząc przy tym ze zmęczenia.
- Mam cię - wysapał brunet.
Dziewczyna chciała mu umknąć, ale nie pozwolił jej na to, chwytając ją za ramiona i dociskając tym do ziemi.
- Nie uciekaj już. Jak tak dalej pójdzie, to wypluję płuca... - uśmiechnął się nieco - Skoro cię złapałem, to robimy po mojemu i wracamy.
- A pamiętasz ścieżkę?
Randal obrócił się w stronę ciemnego lasu.
- O kurde... - znów spojrzał na Vivian - Co teraz?
- Jakoś znajdziemy drogę z powrotem na plażę - wzruszyła ramionami.
- Nie byłabyś sobą, gdybyś nie wpakowała nas w kłopoty - pokręcił głową.
- Taki mój urok - uśmiechnęła się niewinnie.
Randal zapatrzył się w jej brązowe, pełne rozbawienia oczy. Po chwili schylił się nieco i niepewnie złączył ich wargi. Jednak szybko przerwał pocałunek, nim Vivian zdążyła jakkolwiek zareagować.
- E... Ja... - zarumienił się - Przepraszam. Nie powinie... - nie dokończył, gdyż Vi szybko ujęła dłońmi jego twarz i pocałowała go.
Przerwali czułości, dopiero, gdy zabrakło im tchu. Spojrzeli sobie w oczy, po czym wymienili się uśmiechami.
- No nareszcie - Vivian zachichotała.
Niespodziewanie usłyszeli ciche trzaski i echo rozmów.
Szybko zerwali się z miejsca i skryli w ciemnych zaroślach. Po chwili dostrzegli światło powoli sunące w ich stronę, a wraz z nim dwóch mężczyzn. Jeden trzymał pochodnię, zaś drugi niósł na nagich plecach dzika.
Vivian mimowolnie wstrzymała oddech, dostrzegając tatuaż na łopatce faceta, niosącego ubite zwierzę.
- Zdobywcy... - szepnęła, gdy byli już daleko.
- Uciekajmy stąd - Randy splótł ich  dłonie i pociągnął ją za sobą.
- Czekaj - zatrzymała się - Powinniśmy sprawdzić ilu ich tu jest.
- O nie, nie ma mowy. Jeśli nas zobaczą, to marnie z nami. Chodź.
- Randy - spojrzała na niego błagalnie.
- Tylko nie to... - odwrócił głowę, by nie patrzeć jej w oczy.
- Sprawdzimy ilu Zdobywców się tu ukryło i wrócimy na plażę. Obiecuję.
- Oj mam przeczucie, że będziemy tego żałować - westchnął ciężko.
Vivian uśmiechnęła się triumfalnie, po czym pociągnęła chłopaka za sobą.
Bezszelestnie szli śladem Zdobywców, aż trafili na stare, kamienne ruiny. Na samym środku paliło się ognisko, wokół którego siedziało sześciu mężczyzn.
Nastolatkowie już mieli się wycofać, gdy nagle usłyszeli cichy zgrzyt.
Powoli obrócili się i spojrzeli na Zdobywcę, który mierzył do nich z pistoletu.
- Coście za jedni? - warknął, opierając palec na spuście.
Vi mimowolnie mocniej ścisnęła dłoń Randala. Czuła, że powoli ogarnia ją panika.
Kiedy Zdobywca do niej wymierzył, Randal bez zawahania stanął przed lufą, osłaniając sobą dziewczynę. Spojrzał strzelcowi w oczy.
- Tak ci spieszno do piachu? - mordera zarechotał.
Już miał strzelić, gdy brunet wytrącił mu broń z ręki, po czym wpakował pięść w jego krtań.
Kiedy Zdobywca padł na kolana i zaczął się krztusić, Randal chwycił Vi za rękę i rzucił się do ucieczki.
Nagle zabrzmiał huk. Vivian wrzasnęła z bólu i upadła raniona w łydkę.
Zdobywcy przy ognisku poderwali się z miejsc i zaczęli strzelać.
Randy zaciągnął ranną za fragment ściany. Kucnął przy niej.
- Trzymasz się? - spytał z troską, ścierając łzy spływające po jej policzkach.
- Tak... Cholera, jak to boli - jęknęła - Przepraszam... Mogłam cię posłuchać...
- Teraz to nie ważne - ostrożnie wyjrzał zza muru.
Zdobywcy zaczęli ładować pistolety. Nagle jeden z nich wystrzelił. Kula omal nie dosięgła głowy Randala, który w ostatniej chwili, znów skrył się za kamieniami.
- Co teraz? - Vi wlepiła w niego pełne przerażenia oczy. 
- Nie wiem - przytulił ją - Coś wymyślę... Nie martw się...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top