21.

Dwa miecze lśniły upiornie w słońcu. Co i rusz odbijały się od siebie, brzęcząc niczym gromy. Wojownicy nie dawali sobie chwili wytchnienia. Zaciekle atakowali siebie nawzajem i unikali silnych uderzeń, dając przy tym pokaz zwinności.
Nagle ich ostrza skrzyżowały się, unieruchamiając swoich właścicieli.

- Brak ci sił? - zarechotał Heres, napierając na rywala.
- Ciekawe, jak ty byś walczył, gdyby Juster tak cię poobijał - odparł Ernan.

Czuł, że ręce odmawiają mu posłuszeństwa. W końcu odskoczył w tył, uwalniając się z nierównej przepychanki.
Pirat go zaatakował. Uderzał z góry, jakby chciał rozłupać rywalowi czaszkę na pół.
Morven bez trudu blokował ciosy przeciwnika. Szybko się odchylił, gdy szpada Heresa omal nie drasnęła go w gardło.

- Co tak agresywnie? - Łotr przystąpił do ataku.

Mierzył w ramię, ale korsarz odbił cios.
Nim Heres się zrewanżował, Ernan wziął zamach i uderzył na wysokości brzucha.

- Odwet? - zaśmiał się pirat, cudem uskakując przed ostrzem.

Miecz rozciął mu koszulę, ale na szczęście nie dosięgnął jego ciała.

- Postaraj się, bo zaraz usnę.
- Chcesz wyzwania? - Ernan wskoczył na reling - To chodź.

Heres  stanął naprzeciwko Morvena i uniósł miecz.

- Zaczynaj - zachęcił Łotra.

Ernan rozpoczął potyczkę. Atakował szybko, ciągle zmieniając wysokość uderzenia, by pirat nie mógł przewidzieć jego następnego ruchu. W końcu przerwał ataki i uskoczył w tył. Rzucił Heresowi prowokacyjny uśmieszek.

- No dalej - efektywnie obrócił miecz - Zmęczyłeś się?

Korsarz uśmiechnął się, po czym zaatakował. Po kilku próbach drasnął Morvena w ramię. Ernan syknął cicho, ale nie przejął się lekkim zacięciem. Szybko odbił następny cios, po czym uderzył Heresa w nogę. Pirat zachwiał się.

- Uważaj, jeśli nie chcesz się skąpać - Łotr zaśmiał się, chwytając jego koszulę, czym uratował go przez upadkiem.

Korsarz spojrzał w spienione wody, nad którymi zawisł. Nie miał ochoty na chłodną kąpiel i miotanie przez potężne fale.
Ernan pomógł mu odzyskać równowagę.

- Dzięki, stary - Heres klepnął go w ramię.
- Drobiazg - Morven skinął głową - Wygląda na to, że wygrałem.
- Co? O nie, to się nie liczy.
- Gdybym cię nie złapał, to byś teraz doskonalił swoje umiejętności pływackie.
- Gdybym wpadł do wody, to wtedy byś wygrał.
- Dobra - Ernan wzruszył ramionami, po czym zaatakował.

Korsarz zaskoczony w ostatniej chwili uniósł miecz, blokując cios Morvena. Zaczęli się siłować.
Łotr uśmiechnął się chytrze, pomimo, że Heres zwyciężał w przepychance. Nagle podciął pirata.
Heres spadł z relingu, prosto na twardy pokład. Złapał się za obolałą głowę, którą uderzył o deski. Szybko się otrząsnął. Potyczka trwała. Już miał chwycić za miecz, gdy Ernan lekkim kopnięciem, odsunął broń spod jego ręki.
Heres opadł na podłogę i wlepił szare ślepia w klingę miecza rywala, która pojawiła się tuż przed jego nosem.

- I co ty na to? - Morven uśmiechnął się szeroko, cofając ostrze.
- Poddaję się - jęknął - Wygrałeś.

Łotr wyciągnął rękę do pirata i pomógł mu wstać. Korsarz syknął z bólu, rozmasowując głowę.

- Dawno nie walczyłem z Likwidatorem - rzekł Heres, patrząc na Ernana - Dobry z ciebie szermierz.
- Ty też dobrze walczysz - Morven uśmiechnął się - Jeśli mam być szczery, to w tym starciu po prostu miałem szczęście.
- Tak? W takim razie kiedyś musimy powtórzyć nasz trening.
- Choćby zaraz.
- O nie. Na dziś mam dość. Łeb mi pęka.
- Daruj. Sądziłem, że zdołasz się osłonić.
- To nic - podniósł miecz z pokładu - Przeżyję.

Zeszli do mesy, by czegoś się napić. Zastali tam Vivian, Zayę oraz Randala.

- Co ci się stało, kotku? - Zaya wlepiła zdumione oczy w męża, dostrzegając stróżkę krwi ściekającą mu po łuku brwiowym.
- Nic - odparł, przechodząc do kambuza. Po chwili wrócił z szklankami wypełnionymi wodą - Miałem mały wypadek, podczas naszego treningu.

Podał jedno z naczyń Ernanowi.
Podeszli do dużego stołu i usiedli.

- Zostawić was samych na parę minut - Zaya pokręciła głową - I już któryś kończy z obitym łbem.
- Z dwojga złego lepsza rozbita głowa, niż kąpiel w morzu - Heres uśmiechnął się do Ernana. 
- Eh... Mężczyźni - podparła głowę.
- Tato - rzekła Vi.
- Hm?
- Poćwiczymy walkę?
- Jasne. Czemu nie?
- Ej, Randy - Heres zaczepił bruneta - Może ty się skusisz na pojedynek?
- Nie wiem, czy to dobry pomysł. Nie najlepiej walczę.
- Nie bądź taki skromny - Vivian trąciła go łokciem - Dajesz radę.
- Ojciec cię uczy? - wtrącił Ernan.
- Nie - chłopak niepewnie spojrzał na Morvena -  Zajmuje się budownictwem, nie fechtunkiem.
- Zatem skąd...? - urwał, dostrzegając na ustach córki dziwny uśmieszek - Czyżbyś miała z tym coś wspólnego, Vi?
- Ja? Ależ skąd - uśmiechnęła się niewinnie - No... Może trochę.
- Mhm - uniósł brew, znów skupiając się na Randalu - Zaprezentujesz czego cię nauczyła?
- E... Ja... - spojrzał na Vivian, siedzącą u jego boku - Ratuj...
- Chciałbym to zobaczyć - Heres uśmiechnął się.
- Ja też - rzekła Vi - Spokojnie, Randy. Przecież tata nie posieka cię na kawałeczki - spojrzała na ojca - Prawda?

Ernan skinął głową, przykładając szklankę do ust. Chciało mu się śmiać. Randal panicznie się go bał, pomimo, że nigdy nie dał mu ku temu powodu.

- No widzisz - Vivian złapała chłopaka za ramię.
- Eh... No dobra...

Wszyscy wstali i przeszli na pokład.
Heres, Zaya i Vivian wygodnie usiedli na relingu. Część załogi przerwała swoje dotychczasowe zajęcia i wlepiła ciekawskie spojrzenia w Ernana i Randala. Morven dobył miecza. Swobodnie nim obrócił, po czym oparł się o niego wygodnie, czekając na przeciwnika.
Randy z trudem przełknął ślinę, patrząc na lśniące ostrze Ernana. Miał nadzieję, że ujdzie z pojedynku cało. Spojrzał na Heresa. Nim zdążył poprosić kapitana o pożyczenie szpady, ten wyciągnął oręż i rzucił go w stronę chłopaka. Randal zwinnie chwycił lecący w jego stronę miecz, po czym wbił wzrok w Ernana.
Morven przyjrzał mu się dokładnie. W jednej chwili z jego twarzy zniknęły emocje. Strach i niepewność rozpłynęly się, a w zamian pojawiło się skupienie.
Randy ustawił się w lekkim rozkroku, jedną rękę schował za plecami, zaś drugą, dzierżącą miecz, uniósł. Cały czas powtarzał sobie w głowie, to czego uczyła go Vivian.
W końcu Ernan uniósł swój oręż i skinął głową, pozwalając chłopakowi zacząć.
Randal powoli ruszył w stronę Likwidatora. Patrzył mu prosto w oczy, jakby chciał w nich wyczytać, co zamierza.
Morven uważnie obserwował chłopaka. Patrzył, jak się porusza. Ostrożnie, ale pewnie. Nie bał się trzymać rękojeści oręża, który spoczywał w jego dłoni. Wyglądał, jakby miecz był jego kompanem od lat. Był skupiony, cały czas utrzymywał kontakt wzrokowy z Łotrem. Jego oddech był spokojny i równy. Wzrok wyrażał opanowanie.
W końcu chłopak zaatakował. Szybko uderzył na wysokości ramienia. Ernan bez trudu odbił ostrze i zrewanżował się uderzeniem w pierś.
Randal był czujny. Skutecznie zablokował cios i od razu przystąpił do ataku. Po krótkiej wymianie widowiskowych uderzeń, skrzyżowali miecze i zaczęli mierzyć swoją siłę.
Ernan czuł, że ręce odmawiają mu posłuszeństwa. Miał za sobą pojedynek z Heresem, który okazał się godnym przeciwnikiem i nadal był obolały po ciosach Justera. Uśmiechnął się patrząc rywalowi w oczy. Widział w nich determinację. Po chwili przypomniał sobie, jak ojciec bezlitośnie uderzył go w twarz, by pokazać co się stanie, gdy pozwoli się unieruchomić.

- Zrobiłeś jeden z najgorszych, możliwych błędów - rzekł, darując sobie użycie pięści - Gdybym chciał, to przetrąciłbym ci nos. Unikaj takich przepychanek i... - podciął chłopaka.

Randy upadł. Spojrzał na Ernana, gdy zimna, ostra stal dotknęła jego piersi.

- Za żadne skarby nie pozwól się przewrócić - mruknął Łotr - Gdy tak się stanie... Szansa, że przeżyjesz jest marna.

Cofnął miecz i pomógł chłopakowi wstać.
Ustawili się.
Tym razem Likwidator zaczął walkę.
Uderzał dosyć wolno, by Randy miał szansę się obronić.
Kiedy chłopak wyczuł okazję, wymierzył pchnięcie w biodro rywala.
Ernan zwinnie uskoczył w bok i szybko zrobił kolejny unik, gdy Randal machnął mieczem. Znalazł się za nastolatkiem. Jedną ręką chwycił chłopaka za kark, zaś drugą, dzierżącą miecz, przyłożył do jego gardła.

- Najlepszym sposobem, żeby wybrnąć z takiej sytuacji jest uderzenie wroga głową w twarz. Oczywiście to zaboli nie tylko jego.  Możesz jeszcze wpakować łokieć w żebra.

Likwidator puścił Randala. Chłopak obrócił się do niego i uniósł miecz, gotów do dalszego pojedynku.
Ernan zmierzył go wzrokiem. Po chwili chwycił swój oręż za klingę, tuż pod rękojeścią i wyciągnął rękę w stronę córki.
Vivian podeszła do niego i przejęła ostrze.

- Niezła z ciebie nauczycielka - uśmiechnął się.

Podszedł do relingu i przysiadł obok kapitana.
Po chwili nastolatkowie rozpoczęli walkę.

- Pewnie jesteś dumny z córki - zagadnął Heres, patrząc na poczynania Vivian.
- Bardzo.
- Jest Naznaczoną?
- Nie.
- A zamierza?
- Vi nie ma serca do zabijania. Może i posiada potrzebne do tego umiejętności, lecz jednego jej brakuje - Ernan oderwał wzrok od córki i spojrzał na Heresa - Ma za słabe nerwy. Może i byłaby w stanie kogoś zabić, ale najwyżej w obronie.
- Nie wyglądasz na zmartwionego tym faktem.
- Szczerze? Nawet mnie to cieszy. Za to gorzej jest z moim synem Tristanem. W jego żyłach z pewnością płynie krew mordercy - podrapał się po policzku - Ciekawe, czy pociągnie za sobą młodszego brata.
- Masz wesołą gromadkę. Córka, dwóch synów. Może jeszcze czeka na ciebie w domu ciężarna żona?
- Żona owszem, ale nie brzemienna.

Znów skupili się na walczących nastolatkach.

- Wiesz co? - Heres zagadnął po chwili - Chłopak ma potencjał. Jak na syna budowniczego, to doskonale włada szpadą.
- W istocie - Ernan mruknął zamyślony.
- Cóż to za błysk w twoim oku? - kapitan uśmiechnął się - Czyżbyś dostrzegł w nim wojownika godnego tytułu Likwidatora?
- Być może. Sam powiedziałeś, że ma potencjał. Przyjrzyj mu się. Jest dosyć wysoki i dobrze zbudowany, więc z pewnością drzemie w nim sporo siły.
- No i ma dryg do walki.
- Zwróciłeś uwagę, że rzadko okazuje emocje? Kiedy stanął naprzeciw mnie i mieliśmy zacząć walkę, z jego twarzy zniknęły wszelkie uczucia. Nie byłem w stanie stwierdzić, czy dalej się boi, czy może jest pewny siebie. Nic. Zupełna pustka. To interesujące.
- Jest też małomówny.
- W pewnym sensie, to dobrze. Trzeba go dobrze ciągnąć za język, żeby w końcu się odezwał. Chyba, że...
- Jest sam na sam z Vi - Heres dokończył jego myśl.
- Skąd wiesz?
- Raz wpadłem do mesy, jak byli tam tylko oni. Randal był wtedy wyjątkowo gadatliwy.
- Kapitanie - rzekł Andre, podchodząc.
- Tak?
- Wyspa na horyzoncie. Robimy postój?
- Czemu nie? Po tygodniu na morzu z pewnością wszyscy chętnie odsapną. Kurs na wyspę.
- Tak jest, kapitanie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top