137.
Ernan zatrzymał konia na niedużym wzniesieniu. Był w bezpiecznej odległości od niedużej wioski, w której zdemaskowano Likwidatorów.
Okryty cieniem, rzucanym przez drzewo, rosnące na samym szczycie górki, mógł spokojnie obserwować przez lunetę plac przed niewielkim aresztem.
Dostrzegł przygotowane dwa wozy, z dużymi, żelaznymi klatkami, przygotowanymi dla więźniów.
Widział mieszkańców, którzy z ciekawością patrzyli na zakutych w dyby Likwidatorów, tkwiących na środku placu. Słyszał ich nienawistne krzyki. Wyzywali jeńców od zdrajców i morderców. Chcieli ich śmierci.
Ernan prychnął pod nosem. Nie wszyscy rozumieli, że to nie Likwidatorzy byli zagrożeniem. Widać tu ludziom było obojętne, czy po ulicach krążą ludzie Larkina, czy tutejsi strażnicy. Dla nich liczyło się tylko przetrwanie. Zależało im tylko na codziennej pracy i na tym, aby mieć co do garnka włożyć.
Spór Likwidatorów i Zdobywców zupełnie ich nie interesował i nie rozumieli go. Zapewne stąd była ta ich wrogość.
Po chwili Łotr zobaczył żołnierzy prowadzących dzieci i kobiety do jednego z wozów.
Zakuci w dyby Likwidatorzy wrzeszczeli, aby oszczędzić chociaż ich potomnych, jednak prośby zostały zupełnie zlekceważone przez Zdobywców. Nie mieli litości nawet dla niemowlaka, tulonego przez jedną ze schwytanych kobiet.
Żołnierze zakuli jeńców w łańcuchy, po czym zatrzasnęli klatkę. Jeden z wozów był gotów do przewozu skazańców prosto do kata w Tarmar.
Woźnica strzelił lejcami, popędzając zaprzężone konie. Powóz ruszył, eskortowany przez czterech jeźdźców.
- Wiecie co robić - rzekł Ernan, jakby do siebie.
Usłyszał za sobą dudnienie końskich kopyt. Sivara i towarzyszący im Likwidator, o imieniu Nibiru, pognali przygotować się do zasadzki.
Ernan został i wciąż patrzył na żołnierzy, którzy tym razem zajęli się Likwidatorami.
Zdobywcy wyprowadzili z aresztu dwóch poobijanych mężczyzn, a następnie zabrali się za zabójców, tkwiących w dybach przed aresztem.
Jeden z nich ledwie stał. Miał całe pocięte plecy, brudne od zaschniętej już krwi. Rany były rozległe i głębokie. Z pewnością były po biczowaniu.
Zdobywcy uwolnili go z dyb i nie przejmując się szramami, siłą przywlekli go do wozu i bez litości rzucili na twarde deski.
- Zostawcie mnie! - wrzasnął najmłodszy ze skazańców, gdy jeden ze strażników podszedł do niego.
Był to nastolatek. Jeden z Przeklętych, bądź Naznaczony. Chłopak desperacko szarpał się, jakby liczył że zdoła zniszczyć dyby i zwiać. Wpadł w panikę. Wiedział, że za chwilę trafi do Tarmar i tam skończy swój krótki żywot.
Ernan pokręcił głową.
Głupota... To była po prostu czysta głupota że strony tego małolata.
Dzieciak sam by się prędzej połamał, niż by zniszczył kłódkę, zatrzaskującą gąsior.
Nie dziwił się, że chłopak spanikował, ale niepotrzebnie tracił siły na walkę z dybami. Mógł poczekać, aż żołnierz go rozepnie i dopiero wtedy wiać.
A tak stracił szansę na ratunek...
Morven usłyszał nagle coś niepokojącego. To brzmiało jak trzeszczenie naciąganej cięciwy...
Oderwał oko od lunety i zetknął przez ramię.
Zaklął pod nosem, zauważając sylwetkę, mierzącą do niego z łuku.
No tak... Mógł się spodziewać, że w pobliżu będą się kręcili strażnicy. Zdobywcy wbrew pozorom nie byli głupi. Wiedzieli, że któryś ze sprzymierzeńców Likwidatorów wezwie pomoc.
- Zejdź z konia i ręce na kark - rzekł łucznik.
Ernan spokojnie złożył lunetę, po czym od tak zaskoczył z wierzchowca. Nie czuł lęku. Już zbyt wiele razy mierzono do niego ze wszelkiej broni, aby ogarnął go strach. Do tego łuk był dla niego najmniejszą przeszkodą. Wiedział, że żołnierz pomimo wielu lat treningów z tą bronią, długo nie utrzyma napiętej cięciwy.
Bez zawahania zaczął się zbliżać do strażnika.
- Ręce na kark! - wrzasnął mężczyzna.
Łotr go zlekceważył. Nie uniósł rąk, jak mu kazano, ale zatrzymał się. Stał twarzą, w twarz z rywalem.
Wiedział co się za chwilę stanie.
- Niemądrze samemu patrolować okolicę, wiedząc, że można się natknąć na Likwidatora - powiedział Ernan, po czym uśmiechając się pod nosem, wyciągnął Śmierć.
I stało się, to czego się spodziewał. Strzała wyleciała w jego stronę. Odruchowo odskoczył w bok, unosząc oręż tak, że klinga osłoniła jego pierś.
Lotka odbiła się od czarnego ostrza i wylądowała gdzieś w krzakach.
Morven ruszył na strzelca.
Żołnierz zdążył chwycić swój miecz i odbić pierwszy cios Likwidatora. Jednak nie miał pojęcia z kim przyszło mu walczyć. Przecież miał przed sobą Ernana Nathaira Morvena - mistrza zaskakiwania.
Łotr odsunął się nieco od rywala. Jedną rękę skrył za sobą i wyprostował się dumnie. Rzucił żołnierzowi prowokacyjny uśmieszek, podrzucając lekko swe czarne ostrze.
Pokazywał przeciwnikowi, że czuje się pewnie i jest doświadczonym szermierzem. Było to ostrzeżenie i szansa na rezygnację z pojedynku.
Jednak żołnierz nie skorzystał z okazji, by się ratować. Ruszył w stronę Ernana, biorąc zamach.
Morven szybko odbił ostrze, wytrącając je tym z ręki przeciwnika. Mógłby natychmiast zadać śmiertelny cios, kończąc walkę. Jednak pozwolił, by przeciwnik zrobił unik. Postanowił dać mu ostatnią szansę. Liczył, że mężczyzna zrezygnuje z dalszej potyczki i zwieje, ratując swe życie.
Ale ten skoczył w stronę utraconego miecza i chwycił go, wydając tym na siebie wyrok.
Łotr postanowił zakończyć pojedynek. Nie miał czasu na zabawę. Skoro jego rywal był na tyle głupi, aby nie skorzystać z jego łaski, to teraz musiał zapłacić za to życiem.
Morven zaatakował. Żołnierz odbił ostrze, ale to go nie uratowało. Ernan był szybki i cwany. Gdy przeciwnik skupił się, na odbijaniu miecza, chwycił sztylet z wężem na klindze.
W oczach wroga pojawiło się zdumienie. Czyżby kiedyś obiło mu się o uszy coś o tym niezwykłym ostrzu i jego właścicielu? A może po prostu dotarło do niego, że zostały mu sekundy życia?
Łotr odbił broń żołnierza, po czym drasnął Śmiercią jego brzuch, celując idealnie pomiędzy skórzany pancerz. Mężczyzna krzyknął, lekko się zginając. Jednak szybko się wyprostował, wiedząc, że podczas pojedynku z Likwidatorem nie może się nad sobą rozczulać i przejmować się byle skaleczeniem. Jednak dla niego ta walka już była przegrana. Ostatnie co zobaczył to błysk klingi sztyletu, który w sekundę rozpłatał mu gardło.
Oręż wypadł mu z ręki. Ciepła krew szybko spływała mu po otwartej szyi. Zdołał jeszcze zrobić ledwie dwa wdechy, gdy padł na ziemię, bez życia.
Ernan stanął nad nim i spojrzał w nieruchome już oczy nieszczęśnika. Westchnął zrezygnowany, opadając na jedno kolano. Ułożył dłonie martwego rywala, na jego piersi, po czym wsunął pod nie ostrze, które dzierżył, nim wyzionął ducha.
Morven delikatnie, z szacunkiem zamknął mu powieki. Było mu żal kolejnego odebranego życia. Wiedział, że właśnie odebrał komuś syna, brata i być może męża, a nawet ojca. Żal mu było też odwagi i oddania tego żołnierza, pomimo, że był jego wrogiem.
Dlaczego tak go żałował? Bo to nie był Zdobywca. To był strażnik z wioski, którą dopiero co obserwował. Mężczyzna miał dość starą skórzaną zbroję i skromne uzbrojenie, jedynie łuk i niezbyt ostry miecz. Zamiast herbu Larkinów przyszytego gdzieś do ubrania, bądź wytłoczonego na napierśniku miał jedynie wstążkę na ramieniu. Żółtą, jak flaga, łopocząca na dachu aresztu. Ten nieszczęśnik po prostu wypełniał rozkazy i pech chciał, że trafił na Likwidatora.
Morven w końcu wstał i obrócił się w stronę swego wierzchowca, który wciąż cierpliwie na niego czekał. Podszedł do rumaka, po czym wskoczył na jego grzbiet i... Zaklął, natychmiast popędzając konia. Wóz z więźniami już ruszył i nie było go w zasięgu wzroku.
Łotr ryzykując, że koń się przewróci, gnał po zboczu, w stronę drogi, którą prawdopodobnie obrali Zdobywcy. Starał się ich dogonić. Kiedy już gnał prostą ścieżką do Tarmar, pozwolił sobie na uśmiech. Lada chwila znów będzie miał wozy na oku.
Jednak jego radość nie trwała długo. Nagle ściągnął gwałtownie wodze. Koń z trudem, ślizgając się w błocie wyhamował przed rozstajem dróg.
Ernan wściekły zmierzył wzrokiem ślady końskich kopyt i kół śledzonych wozów. Biegły w dwóch różnych kierunkach. Tylko teraz która droga była tą właściwą? I skoro jedna z nich prowadziła do Tarmar, to gdzie wiodła druga?
Morven patrzył to w lewo, to w prawo. W końcu zaryzykował. Wybrał tą drogę, która wydawała mu się być częściej uczęszczana, co zdradzała szerokość wydeptanej ścieżki i zryta ziemia. Skręcił w prawo i zaczął gnać przed siebie na złamanie karku. Nie wiedział które ślady były świeższe. Zbyt mało czasu minęło, by mógł rozpoznać w tak mokrym podłożu, które tropy powstały wcześniej.
Serce podeszło Łotrowi do gardła, gdy dostrzegł, że wjeżdża w wąwóz. Z każdą chwilą ściany z gliny i ziemi , przeistaczały się w coraz wyższe i masywniejsze skały. Było to idealne miejsce na zasadzkę. Szkoda tylko, że to nie była droga do Tarmar. Ernan może i nie znał wszystkich ścieżek na pamięć, ale jednego był pewien. Żadna z dróg do Tarmar nie prowadziła przez wąwóz. Ale to teraz było nie ważne, bo właśnie widział jeden z wozów. Kątem oka spojrzał na skały. Zaklął pod nosem. Sivara i Nibiru też dali się zwieść. Czaili się na ścianach wąwozu, gotowi do ataku. Ale trudno. Ważne, że choć jednych z jeńców uda im się oswobodzić.
Ernan zagwizdał, dobywając miecza. Jeźdźcy, eskortujący wóz obrócili się zaskoczeni. Nim się obejrzeli przed nimi, z mniej stromych ścian wąwozu zeskoczyły dwa rumaki. Woźnica strzelił lejcami, popędzając konie do galopu.
- Wóź! - krzyknął Morven, zmagając się z dwoma jeźdźcami - Gońcie go!
Sivara i Nibiru pognali za powozem, który zdążył się nieco wysunąć na prowadzenie, podczas gdy ujawnili swą zasadzkę.
- Musimy się pospieszyć! - krzyknął Nibiru - Wąwóz gwałtownie skręca przed wjazdem na most. Przy takiej prędkości wóz się roztrzaska o skały!
Naznaczona pokiwała głową.
Szybko wyrównali z wozem, jednak nie mieli powodu do radości. Obok woźnicy siedział kusznik, a przy klatce kolejny wojownik, który póki co nie wychylał się zbytnio, aby przypadkiem nie zostać postrzelonym przez towarzysza. Do tego zostali jeszcze dwaj z eskorty.
Zdobywcy nie mieli zamiaru tak łatwo oddać jeńców.
Nibiru chwiejąc się niebezpiecznie, ukucnął na siodle. Nim jeden z wrogich jeźdźców skrócił go o głowę, przeskoczył na wóz. Natychmiast uchylił się przed sztyletami wroga, który strzegł klatki. Dobył miecza i zaczął z nim walczyć, zważając przy tym na jeźdźca, który co rusz próbował go trafić swoją szablą. Sivara została nieco w tyle, zmagając się jednym z eskortujących. Nie był to łatwy przeciwnik. Twardo trzymał się w siodle i atakował nie tylko ją, ale także jej konia. Wiedziała, że jeśli zrani jej rumaka, to straci kontrolę nad zwierzęciem, a być może jej rumak nawet się przewróci. Ona nie mogła sobie pozwolić na atak konia rywala, bo zwierzak miał zbroję. Gdyby spróbowała się wychylić, aby trafić w tak czuły punkt, jak brzuch, czy kopyta, to Zdobywca mógłby ją bez problemu zrzucić z siodła, albo urżnąć jej głowę.
Dziewczyna mimowolnie pisnęła, gdy jej rumak nagle przeskoczył nad niewielkim pniem i lądując poślizgnął się na błocie. Broń wypadła jej z ręki, gdy chwyciła się szyi konia, aby nie spaść. Z trudem przełknęła ślinę, widząc upiorny uśmiech przeciwnika.
Nibiru też miał spory problem. Kiedy wóz najechał na pień, niebezpiecznie się zachwiał, omal się przy tym nie wywracając. Ta chwila grozy wydarła z ust jeńców wrzaski. Na szczęście Zdobywcy w porę odchylili się w przeciwnym kierunku, aby powóz się nie przewrócił.
Nibiru poślizgnął się na śliskim drewnie i runął na deski, przez co teraz musiał się zmagać ze swoim rywalem na leżąco. Wiedział, że musi natychmiast wstać, bo może marnie skończyć.
Miecz wroga z hukiem wbił się w deskę, tuż przy jego głowie. To była dla niego szansa. Nim Zdobywca wyciągnął miecz, kopnął go w krocze i wykorzystując tą przewagę, poderwał się z miejsca. Cudem odchylił głowę, gdy miecz jeźdźca ze świstem go minął.
Chwycił ostrze tkwiące w podłodze wozu i wykorzystując całą swoją siłę wyrwał je, łamiąc przy tym kawalek drewna, w którym tkwiło. Cudem odbił kolejny cios Zdobywcy na koniu, który po ciosie oddalił się nieco od wozu.
Nibiru wziął zamach i rzucił mieczem w niego. Szczęśliwie trafił go, akurat w chwili, gdy się na niego spojrzał. Ostrze drasnęło go w głowę, przez co mężczyzna stracił równowagę i spadł, prosto pod kopyta swego rozpędzonego rumaka.
Likwidator usłyszał jeszcze tylko wrzask nieszczęśnika, gdy ciężkie zwierze go zdeptało.
Uśmiechnął się pod nosem, dumny z siebie, że udało mu się pozbyć choć jednego rywala. Jednak to nie był czas na triumf. Przecież czekało go jeszcze starcie z kusznikiem i...
Omal nie wypadł z wozu, gdy przyjął potężny cios, osłoniętej metalową rękawicą dłoni. Wypluł wybitego zęba, patrząc nienawistnym wzrokiem na Zdobywcę, którego kopnął w krocze.
Uniósł ręce, zaciśnięte w pięści. Wiedział, że to nie równa walka. On walczył gołymi dłońmi, przeciwko stalowym rękawicom, które nie tylko chroniły ręce właściciela, ale też zadawały mocniejsze obrażenia. Ale musiał walczyć. Dla tych niewinnych rodzin pobratymców.
- Odwal się! - wrzasnęła Sivara, gdy miecz Zdobywcy omal nie rozciął jej nogi.
W odpowiedzi usłyszała jedynie okrutny śmiech. Jej koń wierzgnął, gdy sztych oręża drasnął go w łopatkę.
Naznaczona krzyknęła wtulając się w szyję wierzchowca. Poczuła nagle, że jej siodło się przesuwa. Spojrzała zlękniona na uszkodzony popręg. Jeszcze jeden cios i siodło spadnie, a ona wraz z nim. Chwyciła się mocno grzywy, czując, że popręg puszcza i wraz z siodłem zsuwa się z grzbietu rumaka.
Zwierzę zarżało, znów brykając.
- Koniec zabawy, dziecko - Zdobywca skręcił nieco w bok, po czym zaszarżował na konia Sivary, chcąc go zepchnąć na ostrą, kamienną ścianę.
Naznaczona wtuliła głowę w szyję wierzchowca i nogami twardo przylgnęła do niego. Krzyknęła z bólu, czując jak jej ręka ociera się o szorstkie głazy. W tej chwili żałowała, że nie miała swojego płaszcza z długimi rękawami, ani żadnego karwasza. Ból był niemiłosierny, gdy z każdą sekundą kolejny milimetr skóry był zdzierany przez kamienie. Co rusz ocierała się o skały również bokiem i nogą, ale tu przynajmniej miała ubrania, które choć trochę chroniły jej ciało. Jednak przez to powoli się zsuwała coraz bardziej na bok wierzchowca.
Sivara odetchnęła nieco z ulgą, gdy jej koń odsunął się w końcu od ściany wąwozu, jednak wiedziała, że za chwilę Zdobywca znów ją zepchnie. A wtedy prawdopodobnie już nie wytrzyma i spadnie, rozbijając sobie czaszkę o głazy.
Łza spłynęła jej po policzku. Była pewna, że to koniec. Nagle usłyszała brzdęk stali. Wykorzystując resztki sił, podciągnęła się nieco. Zobaczyła miedzy swoim rumakiem, a rywala, swego mentora.
Walczyli zawzięcie na miecze, aż w końcu Ernan drasnął rywala w udo, a sekundę później sięgnął do kopyta konia i podciął go. Koń Zdobywcy przewrócił się, miażdżąc przy tym swego właściciela.
Morven chwycił wodzę rumaka Naznaczonej i odciągnął go nieco na środek wąwozu, po czym zwolnił nieco, by następnie móc się zbliżyć do jego lewego boku i pomóc Sivarze.
- Wytrzymaj jeszcze chwilkę - rzekł, równając swego konia z rumakiem Naznaczonej.
Ryzykując, że konie się o siebie otrą, albo nie daj Boże potkną, zbliżył się do Sivary, najbardziej jak mógł. Jedną ręką trzymał się grzywy swego konia, zaś drugą objął swoją uczennicę.
- Dasz radę się wdrapać za mnie? - spytał.
- Postaram się.
- Na trzy puść się. Utrzymam cię.
Chyba...
- Raz - Ernan poprawił chwyt. - Dwa - Mocniej zacisnął dłoń na jej ubraniach. - Trzy!
Sivara zamknęła oczy, puszczając się swego konia. Poczuła jak ręka Ernana wbija jej się w żebra. Szybko otworzyła oczy, gdy dotarło do niej, że Morven zdołał ją utrzymać. Ignorując ból, zdartą ręką chwyciła się siodła, drugą złapała ramię Ernana. Z trudem podciągnęła się, by przerzucić jedną nogę przez grzbiet konia. Zaklęła, gdy jej się to nie udało. Wiedziała, że Łotr długo tak jej nie utrzyma. Musiała się spieszyć. Wzięła głęboki wdech i nie myśląc o bólu, znów się podciągnęła. Tym razem zdołała przerzucić nogę przez siodło i z pomocą mentora wdrapała się za niego.
- Trzymaj się! - krzyknął, popędzając konia.
Musiał się spieszyć. Za chwilę wóz spotka się ze ścianą wąwozu.
Ernan cudem wyminął człowieka leżącego na środku ścieżki.
- Nibiru! - krzyknęła Sivara.
- Za chwilę po niego wrócisz. Ale wpierw muszę dostać się do więźniów.
- Nie damy rady ich uratować! Już jest za późno!
- Za późno będzie, kiedy wóz się roztrzaska o skały. Póki co wciąż jest nadzieja.
Sivara mocniej wtuliła się z Ernana, czując, że jego koń coraz bardziej się rozpędza. W końcu udało im się dogonić wóz.
- Puść mnie - Morven wysunął jedną nogę ze strzemiona.
Kiedy Sivara go puściła, niemal natychmiast oparł oswobodzoną nogę o siodło, szykując się do skoku. Nagle dostrzegł kusznika, mierzącego do niego.
- Uważaj! - krzyknął, chowając za sobą Sivarę.
Ryknął z boleści, gdy bełt, wbił mu się pod obojczyk, dokładnie w to samo miejsce, co niegdyś przed laty postrzelił go pirat.
- Mentorze! - Naznaczona, chwyciła Ernana za ramiona, ratując go przed upadkiem.
Morven zacisnął zęby, po czym wyrwał strzałę z ciała. Choć postrzał bolał go niemiłosiernie, znów przygotował się do skoku. Ryzykując, że druga stopa zaplącze się w strzemię, odbił się od siodła i skoczył w stronę wozu.
Łotr w locie chwycił miecz i zatopił go w ciele Zdobywcy, który wyrzucił z wozu Nibiru, lądując przy tym w powozie.
- Ściana! - krzyknęła Sivara, wskazując przed siebie.
- Zwalniaj! - wrzasnął Ernan, robiąc unik przed kolejnym bełtem.
- Hamuj! - krzyknął strzelec do woźnicy, szykując kolejny bełt - Pozabijasz nas!
- Próbuję! Ale te durne szkapy się nie słuchają!
Morven w popłochu zaczął szukać kluczy u Zdobywcy, którego przed chwilą uśmiercił.
- Klucze ma woźnica! - zawołała jedna z zamkniętych kobiet.
Ernan skoczył na klatkę, chcąc dopaść woźnicę. Ale było za późno kusznik właśnie wyskoczył z wozu, a woźnica był już gotów umknąć. Łotr nie zdążył chwycić przewoźnika, nim ten wyskoczył z kluczami.
- Niech to szlag! - warknął, po czym chwycił lejce i z całej siły pociągnął w tył.
Woźnica miał rację. Konie były zbyt spłoszone, aby się posłuchać. Nie miały zamiaru zwalniać. Morven łypnął na dyszel. Sięgnął do niego i uwolnił konie, licząc, że dzięki temu wóz choć trochę zwolni, dając mu więcej czasu. W pośpiechu wrócił do zamknięcia. Nie było czasu na zabawę wytrychem, więc chwycił sztylet i podważył gwoździe, utrzymujące zawiasy.
- Musicie skakać - rzekł, łapiąc jedną z najbliższych panien.
Pomógł jej zbliżyć się do krawędzi.
- Nie napinaj się - rzekł - Jeśli będziesz rozluźniona, będziesz miała większe szanse, że się nie połamiesz.
- Nie skoczę! To samobójstwo!
- Jeśli nie skoczysz, czeka cię twarde spotkanie ze ścianą wąwozu. No dalej! Czas nam się kończy!
- Ale...
Ernan nie miał zamiaru drążyć dyskusji. Może to nie było w jego stylu, ale po prostu wypchnął kobietę. Teraz liczyła się każda sekunda. Nie mógł tracić tak cennego czasu na przekonywanie do skoku.
- No dalej! - zawołał do pozostałych jeńców - Szybko! Po kolei!
Łotr ściągnął płaszcz i dał go kobiecie, tulącej niemowlaka. Pomógł jej dokładnie otulić maleństwo, aby nie pokaleczyło się, gdyby matka przypadkiem go upuściła lądując na ziemi.
Ernan obejrzał się. Ściana była już tuż, tuż, a został jeszcze jeden chłopiec.
- No dalej, mały! - Łotr oparł jedną nogę o krawędź wozu, gotów wyskoczyć.
Chłopiec pokręcił głową. Był zbyt przerażony. Zaciekle trzymał się kraty, lękając się zrobić nawet krok.
- Nie bój się! Nic się nie stanie! - zawołał Ernan, nerwowo patrząc na skały, które były coraz bliżej - Skoczymy razem! Obiecuję, że nic ci się nie stanie!
Dzieciak ruszył niepewnie do Łotra. Nagle nadłamana deska zarwała się pod stopą chłopca, gdy wóz wpadł w jakąś dziurę.
Ernan skoczył do niego i złapał go nim upadł.
- Boli! - krzyknął chłopiec, gdy Morven próbował wydostać jego nogę spomiędzy desek.
Likwidator zaczął tupać najmocniej, jak potrafił, próbując wyłamać kolejną deskę, by móc poszerzyć otwór i wydostać chłopca.
Cudem wydobył tylko lekko pokaleczoną nóżkę dziecka. Lecz kiedy spojrzał przed wóz, serce podeszło mu do gardła. Zdążył jeszcze chwycić chłopca i otulić go, gdy zabrzmiał huk i poleciały pierwsze drzazgi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top