131.

- Wyjaśnisz mi czego szukasz? - spytał Zethar, patrząc jak Ernan krąży między porzuconymi chatami, w jednej ręce dzierżąc pochodnię, zaś w drugiej księgę oprawioną czarną skórą.

Byli wiosce pod zamkiem, gdzie niegdyś poddani Rainera i pierwsi Likwidatorzy mieli swój azyl. 

- Gdzieś tu jest ukryte wejście - mruknął Łotr, odchylając dziennik w stronę ojca i pokazując mu stronę, gdzie Rainer niezbyt dokładnie naszkicował miejsce skąd przyszło mu wypełznąć po przygodzie z Verto i zapadnią.

- Nie łatwiej wejść do zamku główną bramą? - Wskazał na sklepienie groty. - Od góry? DRZWIAMI?

- A co jeśli tam są Zdobywcy? - odparł Ernan, robiąc kolejne okrążenie.

- Wolę bandę tych durniów, niż pułapki Gillis, od których się roi w podziemiach. Natknąłem się na jedną, więcej mi nie trzeba - Zniecierpliwiony stuknął laską o kamienną płytę chodnika. -  Może i jestem stary, ale nie spieszy mi się na tamten świat - dodał po chwili, ruszając w stronę wyjścia.

- Tunelami będzie szybciej - rzekł młodszy Morven, dotrzymując ojcu kroku.

- Chyba na cmentarz - prychnął Cień - Idziemy górą i kropka.

- A co z zakonnicami? Hm? Sądzisz, że od tak nas wpuszczą?

- Jeśli Zdobywcy tu dotarli, to zakon już nie istnieje. Nie zdziwiłbym się, gdybyśmy zastali na górze burdel. Ale jeśli te zakute łby tu jeszcze nie przybyły, to przechytrzenie Bożych służek nie będzie wyzwaniem.

Przed wyjściem do jaskini czekał Randal wraz z Nazarem i Sivarą.

- Jednak wejdziemy główną bramą - powiedział Ernan, choć nie popierał pomysłu ojca - Wy rozejrzyjcie się po wiosce - Podał pochodnię Randy'emu. - Gdybyście kogoś zauważyli to nie walczcie, a ukryjcie się w którymś z domów i czekajcie na dobrą okazję, by niepostrzeżenie się stąd wydostać. Nie zważajcie na nic i wiejcie najdalej, jak się da. Jakoś się znajdziemy - Łypnął na Ammara i Visa. - Żadnych awantur i bójek. Ma być spokój, jasne?

Brunet i blondyn spojrzeli na siebie, nie kryjąc wzajemnej niechęci. 
Po chwili Randal prychnął coś pod nosem, odwracając wzrok od swego podopiecznego, zaś Nazar drapiąc się po karku, zaczął udawać wielkie zainteresowanie wejściem do opuszczonego miasteczka.

- Pilnuj ich, Sivaro - rzucił Łotr, ruszając z Zetharem w stronę koni, czekających nieopodal - Jeśli będą rozrabiać, to daj im po łbach.

Bez problemu wskoczył na swego rumaka i ruszył w stronę ścieżki do zamczyska. Zethar jechał przodem. Po chwili łypnął przez ramię, by spojrzeć na Ernana. W końcu popędził konia do galopu i zaczął pędzić na złamanie karku, niebezpiecznie wąską i kruchą ścieżką ku bramie Gillis.

Przed oczami miał dzień, gdy wraz z Keirą po raz pierwszy przybył do tego zamczyska. Wrócił myślami do ich rozmowy, chwili gdy omal nie stracił życia i kiedy włamał się do zakonu, przebrany w habit. Miał wrażenie, że to wszystko zdarzyło się ledwie parę dni temu.

Niestety w rzeczywistości od tamtych chwil minęło wiele lat i już nie mogły się powtórzyć...

Zethar wrócił duchem, gdy wierzchowiec Ernana minął go o włos, przemykając tuż przy krawędzi urwiska.
Cień pokręcił głową, zażenowany zachowaniem syna. Łotr zbyt często dawał się ponieść żądzy przygód i ryzyka. Czyżby nie zdawał sobie sprawy jak życie jest kruche? A może po prostu nie chciał tego wiedzieć?

Ogier Ernana szybko zniknął staremu Morvenowi z oczu. Dogonił go dopiero na szczycie. Szkapa cierpliwie czekała na swego właściciela, który przyczaił się w bezpiecznej odległości od placu przed bramą i obserwował obecne tam dwie zakonnice, które zajęte pogawędkami, spokojnie zamiatały, chcąc pozbyć się z dziedzińca liści i piachu.

Zethar zatrzymał konia, po czym powoli zsunął się z jego grzbietu. Powoli, utykając zbliżył się do syna.

- Trzeba było zabrać ze sobą Vivian - Łotr podrapał się po karku. - Jednak zakon wciąż istnieje. Czyli nie mamy tam wstępu. Chociaż... - Uśmiechnął się upiornie, wlepiając w kobiety chytre spojrzenie swych piwnych oczu.

- O nie... - Zethar złapał się za głowę. - Powtórka z rozrywki...

- Co?

- Niech zagadnę - Wskazał na zakonnice. - Zaraz je ogłuszysz, zabierzemy im habity i włamiemy się do klasztoru?

- Skąd ten pomysł? - Łotr uniósł brew.

- Kiedyś taki numer wyciąłem z twoją matką. Od razu zaznaczam, że to był jej pomysł!

- Możesz być spokojny. Obędzie się bez przebieranek.

- Hm... To... Co wymyśliłeś?

- Zobaczysz - odparł Ernan, ruszając w stronę zakonnic.

- Już się boję - Cień mruknął pod nosem, obserwując poczynania młodszego Likwidatora.

Łotr najspokojniej w świecie zbliżył się do sprzątających kobiet. Uśmiechnął się bezczelnie, stając naprzeciw jednej z nich. Znacznie młodszej, od swojej towarzyszki, panienki. Ciemnozielone, nieco przymrużone ślepia wlepiły się zdumione w zakapturzonego mężczyznę, w czarnym płaszczu. Zaskoczenie szybko zastąpiła złość, gdy rozpoznała fragment wytatuowanego smoka, który mogła zobaczyć, gdyż Morven miał podwinięte rękawy płaszcza niemal do łokci.

- Kope lat, siostrzyczko Naysi - zarechotał, krzyżując ręce na piersi.

- Ernan - fuknęła - Co tu robisz?

- Zwiedzam - Wzruszył ramionami. - A teraz chcę z tobą pogadać - Łypnął na starszą zakonnicę, która była bliska omdlenia ze strachu. - Na osobności.

- Zostawisz nas? - spytała Naysi, zerkając na swoją towarzyszkę.

Kobieta skinęła głową i czym prędzej odeszła. Bała się, że Likwidator użyje któregoś ze swych mieczy. A miał ich aż cztery. Dwa na bokach i dwa na plecach. Były to ostrza z Gillis. Pozostałe trzy miał Zethar.

- Czego tu szukasz? - syknęła Naysi.

- Pewnej zapieczętowanej komnaty.
Może zechcesz oprowadzić mnie i mego ojca po waszym uroczym zamczysku?

- Mężczyźni nie mają wstępu do klasztoru. Po za tym nie mam zamiaru pozwolić, abyś przeszukiwał zamek!

- Szkoda. To znajdę inny sposób - Obrócił się, jakby chciał odejść. 

Jednak po chwili, jakby po namyśle zerknął przez ramię i poszerzył wredny uśmieszek.

 - Wiesz nad czym się zastanawiam, Naysi? - Zwrócił się z powrotem w stronę kobiety. - Jak to możliwe, że "nieczysta" panienka, została przyjęta do klasztoru?

- Słucham?

- Jeśli mnie pamięć nie myli, to w  Searbhreat był pewien dość obskurny, jak na mój gust, burdel. Często tam zaglądałem, bo tamtejszy alfons był też moim informatorem. I patrz, jakimś dziwnym trafem za każdym razem widywałem tam też ciebie.

- Zamilcz - warknęła, czerwieniąc się.

- Ciekawe, czy reszta siostrzyczek wie, co masz na sumieniu. A może je o to spytam? Hm?

- Nie ośmielisz się.

- Zakład?

Naysi biła się z myślami. W końcu warknęła wściekła. Wstąpiła do klasztoru, aby uciec przed Zdobywcami i cieszyć się spokojem w murach Gillis. Teraz przez Morvena wszystko mógł trafić szlag. Wiedziała, że Ernan jest zdolny do wszystkiego, a już na pewno nie zawaha się jej wydać.

- Dobra! Wprowadzę was...

- No patrz, a jednak potrafisz być grzeczną dziewczynką.

- Nienawidzę cię - syknęła.

- Wierz mi, ja też nie darzę cię sympatią - Wskazał na wrota zamku. - Panie przodem.

- Myślałby kto, że taki z ciebie dżentelmen - prychnęła Naysi, ruszając w stronę wejścia. 

Ernan spojrzał na ojca, po czym machnął ręką, dając mu znak, żeby podszedł.
Likwidatorzy wraz z młodą zakonnicą, dostali się do środka zamczyska.

Naysi przyłożyła palec do warg, każąc zabójcom być cicho, po czym niemal na palcach ruszyła przed siebie. Uważnie się rozglądała, czy gdzieś w pobliżu nikogo nie ma. Jednak to tylko kwestia czasu, gdy reszta zakonnic dowie się o intruzach. Starsza towarzyszka Naysi z pewnością pognała kogoś ostrzec.

- Czego właściwie tu szukacie? - szepnęła Naysi.

- Ukrytego wejścia do podziemi - odparł Ernan, pokazując pannie pamiętnik Rainera i kolejny szkic.

- Tu są setki ukrytych przejść. Możecie tego szukać do us... - Ugryzła się w język. - Eee... To znaczy do upadłego.

Nagle Zethar zatrzymał się przy jednym z pomieszczeń. Chwycił Ernana za ramię, zatrzymując go tym gestem.

- To tu - rzekł Cień.

- Jesteś pewien?

- Może i byłem tu wiele lat temu, ale wierz mi, nigdy nie zapomnę tego dnia. To ten pokój. Jestem pewien.

- Róbcie swoje i wynoście się stąd - prychnęła Naysi i czym prędzej się oddaliła.

Likwidatorzy weszli do pokoju. Pomieszczenie trochę się zmieniło. Na ścianach zawisły gobeliny, a meble zostały poprzestawiane, jednak Zethar mimo wszystko był pewien, że to był ten właściwy pokój. Znów miał przed oczami Keirę, jak szperała w rzeczach zakonnic, a on najspokojniej w świecie stał pod ścianą i z nią gawędził. 

Cień odegnał wspomnienia, po czym podszedł do jednego z gobelinów. Chwycił tkaninę i uniósł ją. 

- Tu jest wejście.

Ernan skinął głową. Zbliżył się do ściany. Oparł dłonie na zimnym kamieniu i zaparł się stopami, gotów otworzyć skryte drzwi.

- Tylko uważaj, abyś się nie przewrócił. Tuż za wejściem są schody. Kiedy przypadkiem znalazłem drzwi, omal z nich nie spadłem. Skręciłbym sobie kark, gdyby nie głupi fart.

Łotr licząc, że uda mu się uniknąć upadku, pchnął mur. Jednak ściana ani drgnęła. 

Morven powtórzył czynność kilka razy, nie szczędząc sił, ale wciąż nic się nie działo.

- Pomyliłeś się - mruknął zdyszany Ernan, opierając się o mur - To nie ta ściana.

- Dam głowę, że... - Nie dokończył zdania, gdyż zabrzmiał cichy chrzęst i ukryte wejście otworzyło się, omal nie pochłaniając Ernana, jak jego przed laty.

Łotr jednak miał wiele szczęścia i udało mu się wyprostować, nim runął w tył, straciwszy oparcie.

Zethar łypnął na fragment muru, który się zapadł, odkrywając przejście. Jedna z cegieł była wepchnięta w głąb ściany. Ernan po prostu trzymał za nisko ręce, aby odblokować drzwi. Dokonał tego czystym przypadkiem, gdy jego potylica zetknęła się z zimnym kamieniem.

- Weź świecę - rzekł Cień.

Młodszy zabójca bez słowa cofnął się po światło, po czym wszedł do środka.
Zatrzymał się przed pierwszym stopniem. Łypnął na ojca, który był tuż za nim. Wziął głęboki wdech, po czym wszedł na schodki.
Po chwili szli już tunelem, gdzie czyhała na nich...

- Krata... - mruknęli jednocześnie, zatrzymując się niedaleko pułapki.

- Skąd wiesz? - spytał Zethar, nie kryjąc zdziwienia.

- Mam pewne źródło - odparł Ernan, wpychając dziennik Rainera pod płaszcz.

- Tylko czemu krata znowu jest uniesiona? - spytał Cień - Kiedy wychodziłem stąd z Keirą, brama blokowała przejście.

- Sądzę, że mechanizm kraty połączony jest z drzwiami, którymi się tu dostaliśmy. Kiedy ktoś otwiera wejście, brama się unosi. Proste.

- Skoro taki jesteś bystry, to wymyśl jak uniknąć uruchomienia pułapki.

Ernan oddał ojcu świecę, po czym skupił się na ziemi.

- Podejrzewam, że któryś fragment podłogi jest ruchomy - rzekł Ernan, mierząc wzrokiem kamienne płyty.

Łypnął na żelazne groty kraty, czekające na głupca, który spróbuje przejść.
Powoli, stąpając na palcach, ruszył w stronę pułapki.
Serce podskoczyło mu do gardła, gdy Zethar chwycił go za płaszcz i szarpnął nim w tył.

- Czyś ty zgłupiał? - warknął Cień - To cholerstwo rozetnie cię na pół!

- Bywałem w gorszych miejscach - odparł Ernan - Bez obaw, dam sobie radę.

- Życie ci nie miłe? - Zethar zacisnął chwyt.

- Nic się nie stanie - Łotr przewrócił oczami.

- Nie chcę stracić jedynego syna. Pójdę pierwszy.

- Nie ma mowy. Jesteś ranny i na wpół ślepy. Nie zdążysz uskoczyć, jeśli zwolnisz kratę.

- Nie kłóć się ze mną. Robimy po mojemu i koniec.

- Nie kłócę się - Ernan uśmiechnął się nieco. - Tylko dyskutuję. 

- Dorosły z ciebie chłop, a wciąż zachowujesz się jak głupi gówniarz - Zethar pokręcił głową, puszczając syna. - Choć raz zachowaj się jak przystało na dojrzałego mężczyznę i posłuchaj co do ciebie mówię.

- Może i jestem dorosły ciałem, ale młody duchem - zarechotał Ernan, ruszając biegiem w stronę póki co uśpionej kraty.

- Ernan! - ryknął Zethar, wściekły na na głupotę syna. 

 Był też zły na siebie, że nie zdążył w porę zareagować.
Serce starego Likwidatora zamarło, gdy zabrzmiał huk i uniosła się chmura kurzu.

- Ernan! - Cień krzyknął przerażony, krztusząc się przy tym pyłem.

- Nic mi nie jest - usłyszał głos Łotra.

Kiedy kurz opadł, Zethar mógł dostrzec Ernana, jak szykuje się do dźwignięcia kraty. 

- Czy przypadkiem nie mieliśmy uniknąć uruchamiania pułapek? - spytał Cień.

- Miałem taki zamiar, ale nie pozwoliłeś mi działać - odparł Łotr, stając stabilnie, w lekkim rozkroku - Gdybym nie zrobił po swojemu, to zapewne dotąd byśmy się sprzeczali. 

- Bo jesteś uparty, jak osioł.

- Kiedy ostatni raz patrzyłeś w lustro? - Przyłożył ręce do krat.

Wziął kilka głębokich wdechów, poprawiając przy tym chwyt i ustawienie. W końcu zacisnął dłonie na zimnej stali najmocniej, jak umiał i ugiął nogi w kolanach, gotów do dźwignięcia kraty.
Ledwie oderwał bramę od ziemi, a zaraz szybko opuścił ją z powrotem.

- Czekaj, pomogę ci - Zethar odstawił świecę na podłogę.

- Dam radę - odparł Ernan, po czym wykorzystując całą, swą siłę ponownie spróbował unieść kratę.

Zdołał dźwignąć stalową bramę jedynie na wysokość kolan. Tym razem zamiast ją opuścić i poprawić dłonie, które mokre od potu zaczęły się ślizgać, próbował lekko podrzucić furtkę. Za ten błąd przyszło mu boleśnie zapłacić.
Dłonie w końcu ześlizgnęły mu się z prętów, a brama z powrotem opadła na ziemię, omal nie miażdżąc przy tym stopy Ernana. 

Wraz z hukiem wydanym przez spadającą pułapkę, w przestrzeni rozniosło się też echo przekleństw, które wykrzyczał Łotr. 

- Może jednak pomóc? - spytał Zethar, patrząc z politowaniem na syna i na jego poczynania.

Młody Morven bez zahamowań wyklinał starą pułapkę i głębokie zacięcie na dłoni, z którego wartkim strumieniem ciekła ciepła krew. Ból był nie miłosierny.
Ernan potrafił ignorować cierpienie, ale tym razem to było ponad jego siły. Czuł jak ręka, od czubków palców, aż do połowy przedramienia pulsuje z boleści.

- Nie trzeba - Łotr wycedził przez zęby.

Wytarł dłoń o spodnie, próbując nie myśleć o bolącej, głębokiej rysie.
Ugiął nogi i choć łzy zebrały mu się w oczach, zacisnął ręce na prętach. Jeszcze wziął kilka głębokich wdechów i trudem dźwignął bramę. Uniósł ją na wysokość piersi. Dalej nie był w stanie. Czuł, że przez krew, płynącą mu po ręce i potworny ból, zaraz upuści bramę.

Zethar najszybciej, jak mógł przemknął na drugą stronę i wlepił pełne politowania spojrzenie w syna, który wciąż walczył z pułapką.

Ernan starał się oddychać głęboko, ale ciężar napierającej na niego stali mu to uniemożliwiał. Był w stanie łapać jedynie odrobinę powietrza.

Brama powoli wysuwała mu się z rąk. To była kwestia paru sekund, gdy Morven nie wytrzyma.
W końcu Łotr postanowił zaryzykować. Wykorzystując resztki sił, podrzucił bramę na ile był w stanie i odchylił się w tył, nim pręty zdążyły go dosięgnąć.

Dysząc ciężko, zgiął się wpół i oparł ręce na kolanach.
Kiedy trochę ochłonął, wyprostował się i szybko tego pożałował.

Zethar grzmotnął go otwartą dłonią w głowę, tak jak zawsze go karcił, gdy był jeszcze młodzieńcem. Nie sprawiało mu to bólu. Jedynie wzbudzało poczucie wstydu za bezmyślność.

- A to za co? - mruknął Łotr.

- Za straszenie starego ojca, durniu - odparł Cień, ruszając dalej.

Ernan przewrócił oczami, podążając za Zetharem. 
Wiedział, że zachowywał się jak głupiec, jednak nie miał zamiaru przyznać ojcu racji. Był równie uparty, co Cień. Ba! Był zawzięty, jak Zethar i Keira razem wzięci. Z nielicznymi wyjątkami. Jedynie Vi i Nora były wstanie go nakłonić do zmiany decyzji. Zwłaszcza Nora.

Łotr w milczeniu szedł za ojcem, który jakby był znów w tych podziemiach ledwie wczoraj, prowadził go w stronę zapieczętowanej komnaty.
Gdy byli już tuż od celu, Zethar nagle zdmuchnął świece, gdy usłyszał głosy.
Likwidatorzy niemal na palcach podeszli najbliżej jak mogli, czając się w cieniu, póki nie dostrzegli trzech mężczyzn, stojących w bezpiecznej odległości od wejścia do komnaty, strzegącej skarbów Gillis. 
Ernan zaklął w duchu, przyglądając się . Na drodze stali im... Zdobywcy...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top