130.

Nazar syknął z bólu, gdy pięść Randala dosięgła jego nosa.

Choć ręce Ammara były owinięte bandażami, jego ciosy nie były wcale słabsze.

Brunet odsunął się nieco od swego rywala. Podskakiwał lekko w miejscu, jakby kamienie, którymi wyłożony był dziedziniec, parzyły go w stopy. Oddychał głęboko i dość szybko. Pot spływał mu po czole. Czuł już każdy najmniejszy ruch, jaki wykonywały jego mięśnie. Jego pięści były zaciśnięte i uniesione na wysokości twarzy, chroniąc lico właściciela i będąc za razem gotowymi do ataku. Surowe, błękitne ślepia wpatrywały się z nienawiścią w zielone ślepia stojącego naprzeciw młodzieńca.

Vis sapał jakby za chwilę miał wyzionąć ducha. Bolały go zęby i nos. Ciepła krew spływała mu z nozdrzy i mknęła przez spękane usta, by spłynąć po bronie i ostatecznie skapnąć na ziemię. 

Nazar wypluł ślinę zmieszaną z posoką, po czym rozmasował obolałe dłonie, które też kryły bandaże. 

- Możemy zrobić chwilę przerwy? - spytał.

- Wróg nie da ci odpocząć - mruknął Randy, następnie skoczył w stronę blondyna.

Ten odruchowo machnął pięścią tuż przed twarzą Ammara. Gdyby nie szybki unik czarnowłosego, to dłoń Visa pięknym sierpowym uderzyłaby w nos rywala i być może nawet roztrzaskała kość. Jednak cios okazał się chybiony, a Randy to wykorzystał. Uderzył Visa w brzuch, po czym kopnął go w kolano. Blondyn wrzasnął z bólu, opadając na jedną nogę. 

Ammar zaś chwycił go za włosy i chwycił wsunięty za pasek sztylet. Przyłożył zimne ostrze do jego gardła.

Nazar z trudem przełknął ślinę. Czuł jak jego skóra lekko ociera się o stal. Wystarczyłby jeden, zdecydowany ruch Randla, a byłby trupem.

- Jesteś roztrzepany - mruknął czarnowłosy - Myślisz absolutnie o wszystkim, tylko nie o treningu. 

Vis odruchowo, kątem oka zerknął na Vi, siedzącą w cieniu, pod jedną ze ścian domu. Dziewczyna twardo udawała, że czyta książkę, którą miała na kolanach. Jednak obydwaj młodzieńcy wiedzieli, że bardziej niż lekturą, jest zainteresowana przebiegiem ich potyczki. To, że zerkała na nich ukradkiem, nie umknęło ich uwadze. Zwłaszcza Randala.
Brunet zacisnął zęby. Nie mógł znieść myśli, że Nazar bezczelnie gapił się na Vivian.
Wręcz wrzał z zazdrości. Jednak nie miał zamiaru się do tego przyznać. Nie chciał dać Visowi satysfakcji.

- Myśl o walce, a nie o niebieskich migdałach - warknął Ammar, w końcu puszczając włosy zielonookiego i odsuwając nóż od jego szyi - Nieuwaga podczas pojedynku, to zguba.

- Pewnie byś się cieszył, co? - prychnął Nazar, wstając - Przyznaj. Chciałbyś, żeby ktoś mnie w końcu załatwił. Co, Ammar?

- Dla ciebie mentorze. I wierz mi z przyjemnością sam bym cię wykończył. Gdybym tylko mógł.

- Ale masz związane ręce - Vis uśmiechnął się bezczelnie. - Jaka szkoda.

- Gdyby nie znak na twych plecach - syknął Randal.

- No właśnie, gdyby go nie było pewnie dawno byś poderżnął mi gardło we śnie. 

- Pamiętaj, że wciąż masz symbol mych wrogów na ramieniu. Jeden fałszywy ruch, a dołączysz do swego przeklętego ojca w piekle.

- Chciałeś powiedzieć naszych wrogów.

- Nie. Nie jesteś mi bratem. Dla mnie zawsze będziesz Zdobywcą. Nie łudź się, że kiedykolwiek to się zmieni - Obrócił się gwałtownie i ruszył w stronę domu. - Koniec treningu. Mam cię dość na dziś.

- Jaka szkoda. Liczyłem na przyjemny wieczór z moim drogim nauczycielem. 

Randy starał się ignorować Visa.
"Nie daj się sprowokować". Powtarzał sobie te słowa w głowie, jak mantrę. 

- Marny z ciebie mentor, Ammar.

Randal zatrzymał się. Powoli obejrzał się w stronę blondyna. Jeszcze jedno słowo, a ruszyłby w jego stronę i wybił mu z głowy granie na jego nerwach. A przynajmniej pozbawiłby go paru zębów. Jednak się powstrzymał. 

Kątem oka spojrzał na Ernana, który siedział na gzymsie. Zdawał się łypać w dół, na dziedziniec i obserwować jak jego dawny uczeń pozwala, by gniew brał górę nad rozsądkiem.

Ammar nie poruszył się. Nie zaatakował. Gdyby spróbowałby zabić Nazara, to dowiódłby tylko jednego... że nie jest godny zwać się Likwidatorem. 

W końcu udał się do domu i czym prędzej wpadł do środka, a za nim Vivian.

- Wyjaśnisz mi co to miało znaczyć? - zażądała.

- Niby co? - mruknął Randy, nie zatrzymując się.

- To co nazwałeś treningiem. Ty po prostu okładałeś go po twarzy! To ma być nauka?!

- Nie zrobię z niego Likwidatora, głaszcząc go po głowie, Vi - mruknął, wpadając do pokoju, który dzielił z Ernanem i Tristanem. 

- Sęk w tym, że ty nie chcesz by przeszedł szkolenie... - prychnęła, wchodząc za nim.

- A ty chcesz go po naszej stronie? Im szybciej zdechnie tym lepiej dla nas wszystkich. 

- Czy ty się słyszysz? - oburzyła się, zamykając za sobą drzwi - Nazar chce nam pomóc! Naprawdę nie możesz dać mu jednej szansy?

- Jesteś naprawdę tak naiwna, by uwierzyć w tę jego przemianę?! - warknął.

- Nie podoba mi się twój ton... - W tym momencie złapała się za brzuch, czując nieprzyjemne ukłucie.

- Co ci jest? - Randy natychmiast złagodniał.

Podszedł do Vivian. Jednak ta odsunęła się, nim zdążył ją dotknąć.

- Nic - mruknęła - To pewnie z nerwów. Wiesz, że odkąd jesteśmy z w Derowen, panicznie się boję, że Zdobywcy tu wpadną. Zresztą ty też dokładasz swoje...

Odetchnęła głęboko kilka razy, po czym wyprostowała się.

- Zastanów się nad tym co robisz, Randy - dodała - Nie podoba mi się jak traktujesz Nazara. Wręcz zaczynam się o ciebie bać.

- Bać? O mnie? Niby z jakiego to powodu?

- Spójrz na siebie, Randy. Dotąd byłeś zawsze opanowany. A teraz? Wystarczy jedno słowo, abyś zrobił się agresywny. Nie podoba mi się to.

- Wiesz, że Vis...

- Nie interesują mnie wasze przepychanki. Opanuj się, nim zrobisz coś czego będziesz później żałować.

Vivian opuściła pokój, nim Randy zdążył jeszcze coś rzec.
Szybkim krokiem ruszyła do schodów. Z jednej strony była spokojna o stan budynku. Likwidatorzy i Przeklęci dokładnie wszystko zabezpieczyli. Jednakże spękania na ścianach i suficie jakoś nie wzbudzały zaufania.

Vi pokonała stopnie, następnie korytarz i podeszła do drabiny, która prowadziła na pozostałości poddasza, a to na wyjście na dach. Dom przecież przez wieki był dostosowywany do Likwidatorów. Było tu wiele przejść i wyjść, którymi można było niepostrzeżenie się wydostać. Nawet w sanktuarium Likwidatorzy odnaleźli ukryty tunel, prowadzący kilka uliczek dalej. Gdyby Zdobywcy postanowili sprawdzić posiadłość rodu Lagun, Likwidatorzy mieli wiele możliwości do ucieczki.

Vivian wyszła na dach i zbliżyła się do ojca, który siedział wygodnie na gzymsie i właśnie w wielkim zamyśleniu wpatrywał się w księgę, leżącą tuż przed nim.
Był to dziennik Rainera.
Ernan uparcie przeglądał stronice notatnika. Zdawało mu się, że kilka z nich brakuje. Co prawda jeszcze nie doczytał do miejsca, skąd prawdopodobnie ubyło kilka kartek, ale niepokoił go ten fakt.
Gdyby Morven był pewien, że to sam Rainer stwierdził, że tych stronic nie powinno być w jego pamiętniku, to byłby spokojny.
Ale co jeśli były tam jakieś bardzo ważne informacje dotyczące Likwidatorów albo komnaty w Gillis i dorwał je ktoś, kto nie powinien?

- Jesteś bardzo zajęty? - spytała Vi, siadając obok ojca.

- Nie - odparł, wyrwany z rozmyślań.

Zatrzasnął książkę i odłożył ją na bok.

- Coś cię stało? - spytał z troską, widząc, że Vivian wygląda na przygnębioną.

- Chodzi o... O Randy'ego... Zapewne widziałeś co tu się działo ledwie parę minut temu...

- Jeśli mam być szczery, to myślami byłem gdzieś indziej. Co mi umknęło?

- Mogę mieć do ciebie prośbę?

- Oczywiście, maleńka - Ernan uśmiechnął się łagodnie.

- Znajdź dla Nazara innego mentora, proszę... Randy jest na niego tak cięty, że przestaje trzeźwo myśleć.

- Jest aż tak zazdrosny? - Łotr uniósł brew.

- Zazdrosny? O co?

- O ciebie, Vi. Randal boi się, że wybierzesz Visa.

- Przecież to niedorzeczne... - Pokręciła głową. - Nic nie czuję do Nazara. Nie zostawię dla niego Randy'ego. Tylko jak mam im to wbić do łbów?

- Zmartwię cię, ale ty niewiele zdziałasz. Chłopaki muszą sami się do siebie przekonać, ale do tego potrzebują czasu.

- Prędzej się pozabijają... Nie możesz przydzielić Nazara komuś innemu?

- Nie bardzo, Vi. Jest niewielu Likwidatorów, którzy mogliby się nim teraz zająć. Po za tym wolę, by miał go na oku ktoś, komu ufam i przyznam ci się do czegoś. Umyślnie przydzieliłem Visa Randalowi. To lekcja dla ich obu.

Vivian spuściła wzrok.

- Nie martw się, Vi - Ernan pogłaskał ją po głowie. - Randal w końcu przywyknie do Visa.

- Tak sądzisz?

- Ja to wiem, maleńka. Za dobrze go znam - Uśmiechnął się. - W końcu był moim uczniem.
  
- Ale nie znasz Nazara. On specjalnie irytuje Randy'ego. Podpuszcza go.

- Widocznie dawno nie oberwał po łbie - Ernan wzruszył ramionami. - Spokojnie. Chłopy z tak bojowymi charakterami mają to do siebie, że wcześniej, czy później się pobiją, by udowodnić drugiemu swą siłę. Sądzę, że nawet dobrze im to zrobi, jeśli w końcu dadzą sobie po gębach. Randy wtedy zdobędzie choć cząstkę szacunku.

- Skąd wiesz?

- Randal przewyższa Nazara techniką. Myśli nie o tym jak zadać drugiemu jak najwięcej bólu, a jak szybko go unieszkodliwić. Wystarczy, że Nazar raz oberwie w przeponę, albo krtań. Szybko zrezygnuje.

- Czyli co? Mam po prostu czekać, aż się pobiją?

- Dokładnie - Ernan poszerzył uśmiech, wzruszając przy tym ramionami. - Vi, ja też miałem tyle lat co wy. I wierz mi, jeśli chłopaki mają ze sobą na pieńku i to jeszcze o pannę, to albo w końcu obaj pójdą po rozum do głowy i odpuszczą dobrowolnie, albo puszczą im nerwy, wymienią się paroma sierpowym, a później będą się omijać. O ile to możliwe oczywiście.

Vivian westchnęła ciężko, podpierając brodę.

- Myślę, że wycieczka do Gillis dobrze im zrobi - Ernan rzucił po chwili.

- Gillis?

- Wszyscy znają ten zamek, jako siedzibę żeńskiego klasztoru.

- Po co chcesz jechać do klasztoru?

- Gillis był niegdyś domem dla Likwidatorów. Tam powstali.

- Naprawdę?

Łotr skinął głową.

- A my nareszcie możemy odkryć jego tajemnice. Mamy miecze, które otwierają zapieczętowaną komnatę.

- A co jeśli Zdobywcy już tam dotarli?

- Twój dziadek mówił, że wrota wyglądają na bardzo solidne. Przetrwały setki lat. Myślę, że dotąd strzegą skrytej za nimi komnaty. Ale to się okaże, gdy udamy się do Gillis.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top