123.
Vivian uśmiechnęła się do Randala, lekko ściskając przy tym jego dłoń.
Uradowana skupiła się na mijanych chatach. Wolną ręką machała do mijanych mieszkańców wioski, witając ich. Jej uśmiech stawał się coraz szerszy z każdą chwilą.
Nagle puściła dłoń ukochanego i ruszyła biegiem przed siebie, w stronę jej dawnego domu. Zwolniła znacznie, gdy niewielka chata znalazła się w zasięgu jej wzroku. Dostrzegła dwie sylwetki zmagające się ze sobą na miecze, utrzymując się w bezpiecznej odległości od domów i ich mieszkańców.
Vivian zatrzymała się by przyjrzeć się wojownikom. Jednym z nich był białowłosy młodzieniec. Vi rozpoznała w nim swego brata, pomimo, że z małolata o dość wątłej budowie, stał się silnym, wyćwiczonym, młodym mężczyzną, który właśnie zmagał się z drobną panienką, o nieposkromionych, gęstych, rudych lokach.
- Tris! - Vivian krzyknęła, gdy chłopak odskoczył od swojej rywalki.
Białowłosy zaskoczony wołaniem, obrócił się. Uśmiechnął się, po czym wbił miecz w ziemię. Ruszył w stronę siostry, z rozpostartymi rękami.
Vi podbiegła do niego. Rozpędzona wpadła w jego ramiona omal go przy tym nie przewracając.
- Ale się za tobą stęskniłam.
- Stęskniłaś się? - Tristan uniósł brew i uśmiechnął się przy tym zadziornie. - Kim jesteś i co zrobiłaś z moją wredną siostrą?
- Nic się nie zmieniłeś - Vivian pokręciła głową, odsuwając się nieco od niego.
Zerknęła ciekawsko w stronę panienki o ognistych włosach, która cierpliwie czekała na dalszą potyczkę.
- A to kto?
- Sivara - odparł Tris, obracając głowę w stronę rywalki - Podopieczna taty.
Vi zmarszczyła brwi dostrzegając bliznę, biegnącą od kącika oka brata w stronę jego ucha.
- Co ci się stało? - spytała, muskając czubkami palców rysę, szpecącą twarz młodzieńca.
- A nic takiego - odparł beztrosko, wzruszając przy tym ramionami.
- Założył się, że nie drgnie, gdy Likwidator z mokradeł Ursu, strzeli do niego z kuszy - rzekła rudowłosa, opierając się wygodnie na mieczu - Bełt omal nie pozbawił go oka.
- Czyś ty zgłupiał?! - Vivian wytrzeszczyła ślepia ze zdumienia.
- Daj spokój - Tristan machnął ręką. - Nic się nie stało.
- Mogła ci się stać poważna krzywda! A gdyby ten strzelec trafił cię w oczodół? Zginąłbyś na miejscu! Gdzie miałeś głowę, kiedy się zakładałeś?!
- Gadasz, jak ojciec - Białowłosy przewrócił oczami, po czym objął siostrę ramieniem i spojrzał na Sivarę. - Płomyczku, to moja nadopiekuńcza siostra. Vivian.
- Miło poznać - Naznaczona uśmiechnęła się lekko i skinęła przy tym głową.
- Wzajemnie - Vi odwzajemniła gest.
- Szwagier! - zawołał Tris, dostrzegając Randy'ego i wyrzucając przy tym ręce w górę.
Ammar zbliżył się do nich. Uśmiechnął się słabo, wyciągając rękę w stronę białowłosego. Uścisnął dłoń chłopaka, następnie skupił się na Sivarze. Podszedł do niej, po czym sięgnął do jej ręki i ukłonił się lekko.
- Randal - rzekł, prostując się.
- Sivara - dziewczyna odparła nieśmiało.
Brunet skinął głową, puszczając dłoń Naznaczonej. Spokojnie splótł ręce za sobą i skupił wzrok na Tristanie i Vivian.
- O, kolejny poszkodowany - Białowłosy zaśmiał się, dostrzegając rysę na ustach Randala - Co zbroiłeś, szwagier? Aż tak zalazłeś Vi za skórę?
- Nie polecam wypadania ze statku, podczas potężnego sztormu - odparł Ammar.
- A gdzie Victor? - spytała Vivian, rozglądając się - I tata? I Nora?
- Nasz braciszek siedzi za domem z nosem w tych swoich bazgrołach - Tris pokręcił głową. - A rodzice poszli pospacerować.
- Dawno wróciliście? - zagadnął Randal.
- Dwa dni temu - odparła Sivara.
- Czyli to was widzieliśmy - Vi uśmiechnęła się nieco.
- Co? - Tristan uniósł brew.
- Jak mijaliście wodospad Avio - powiedział Ammar.
Ruszyli za chatę, gdzie Victor ciesząc się cieniem, siedział wygodnie na trawie. Otaczały go książki i jego notatniki, pełne szkiców roślin. Zamyślony pisał węglem po stronicach, spoczywających na jednym z jego kolan. Na jego drugiej nodze leżała ścierka, a na niej liście, które właśnie dokładnie opisywał. Wolną rękę kryła gruba rękawica. Rękawy brązowej koszuli miał podwinięte do łokci.
Siedział przygarbiony. Jego ciemne włosy opadły mu na twarz.
- Oderwij się od tych swoich chwastów, botaniku - rzucił Tris.
- Ten "chwast" to bieluń - mruknął Victor, nie podnosząc wzroku znad notatek, po czym osłoniętą przez rękawiczkę dłonią, chwycił jeden z liści o ząbkowanych krawędziach i podniósł go z nogi - Gdybym cię nim otruł, to w najlepszym przypadku straciłbyś głos, miałbyś omamy i problem z rozpoznawaniem otoczenia. Ale prawdopodobnie wpierw dostałbyś szału, a później skończyłbyś w piachu. Więc dobrze ci radzę, daj mi spokój, bo to cholerstwo trafi do twojego posiłku, a ty się nawet nie zorientujesz.
- Dalej się wściekasz za tego śmierdziela?
- To była Smocza lilia, ty...! - W tej chwili uniósł głowę i już nie dokończył zdania.
Rzucił notatki i zebrane okazy na ziemię, po czym poderwał się z miejsca.
- Nareszcie - Uścisnął Vivian. - Już zaczynaliśmy się o was martwić - Podszedł do Randala i powitał go uściskiem ręki.
- Trochę nam się przedłużyło - rzekła Vi - Mieliśmy sporo przygód.
- Ważne, że wróciliście cali i zdrowi.
- A mnie powitałeś opieprzem - mruknął Tris, krzyżując ręce na piersi - Czuję się urażony.
- Ty się lepiej nie odzywaj - warknął Victor - Zniszczyłeś mój najcenniejszy okaz, więc ciesz się, że uszedłeś z życiem.
- Wielka afera o kwiat, który cuchnie, jak rozkładające się truchło - prychnął białowłosy - Powinieneś mi dziękować za to, że pozbyłem się tego śmierdziela, a nie mieć do mnie pretensje.
- Tommer przywiózł mi go aż z Oliverto! I to z najniebezpieczniejszych regionów! Masz pojęcie, kretynie, ile ten kwiat był wart?!
- Co nie zmienia faktu, że śmierdział.
- Zamknij się - Victor oparł palce na nasadzie nosa. - Jeszcze słowo, a szlag mnie trafi.
- Jesteś zbyt nerwowy, braciszku - Tristan uśmiechnął się prowokacyjnie. - Nie masz wśród tych swoich chwastów czegoś na uspokojenie?
- Znajdź sobie jakieś pożyteczniejsze zajęcie, niż gra na moich nerwach.
- A! Przypomniało mi się coś. Bądź tak łaskaw zabrać tą dziwną paprotkę z mojego pokoju.
- Chciałeś powiedzieć NASZEGO pokoju.
- Twój jest strych.
- Wcale nie. To kąt na graty taty. Przeniosłem tam swoje rzeczy, aby nie podzieliły losu mojej lilii!
- Pamiętasz, jak zabroniłeś mi tam wchodzić?
- Powtórzyłem ci to chyba ze dwadzieścia razy, więc trudno bym o tym zapomniał.
- Wpadłem tam na sekundę, aby poszukać mieczy do treningu. Przypadkiem strąciłem jakiś słoiczek.
- Jaki słoiczek? - W ślepiach Victora zagościło przerażenie. - Chyba nie...? Błagam... Powiedz, że nie z wyciągiem z nasion Smoczej lilii.
- Może...
- Pozostały ci trzy sekundy życia - syknął przez zaciśnięte zęby - Raz. Dwa. - Zacisnął pięści. - Trzy! - ryknął, ruszył w stronę białowłosego.
Tristan rzucił się do ucieczki, śmiejąc się przy tym.
- Oni tak zawsze? - spytała Sivara.
- Tak - Vi i Randy odparli chórem.
Nie spiesząc się, ruszyli w stronę wrzasków młodzieńców.
Po chwili dostrzegli jak Tristan leży na ziemi, a Victor przygniata jego plecy kolanami. Jedną ręką dociskał głowę brata do gruntu, zaś drugą bezlitośnie wykręcał mu ramię.
- Złamiesz mi rękę! - ryknął Tris, wolną dłonią uderzając o ziemię - Złaź ze mnie!
- Najpierw przeproś.
- Nie mam za co!
Victor w odpowiedzi mocniej wykręcił ramię białowłosego.
- To boli! Puszczaj!
- Nie to chciałem usłyszeć.
- Dobra! Przepraszam!
- A teraz obiecaj, że przestaniesz mnie prowokować i niszczyć moje zbiory.
- Obiecuję! Nigdy więcej nie tknę tych twoich chwastów i innych dupereli! A teraz mnie puść!
Victor dumny z siebie, puścił rękę brata, po czym spokojnie wstał i otrzepał się z kurzu.
- Stary! - Tris poderwał się z miejsca. - Skąd znasz ten chwyt?! - ryknął, masując obolałe ramię.
- Od mamy.
- O wilku mowa - rzekła Sivara.
Vivian uśmiechnęła się szeroko, dostrzegając ojca i Norę, spokojnie zmierzających w stronę domu.
- O masz... - jęknął Randy.
- Coś nie tak, skarbie? - spytała Vi.
- Zobacz, kto zaraz zaczepi Ernana... - Brunet westchnął zrezygnowany, opierając palca na nasadzie nosa. - Będzie afera...
Vivian przygryzła wargę, dostrzegając Rogera Ammara, który żwawym krokiem zmierzał w stronę Likwidatora i jego małżonki. Tuż za nim podążała Mitra, błagając, aby zostawił Morvenów w spokoju.
- Jak obstawiacie? - Tristan wziął się pod boki. - Pobiją się?
- Nie - odparła Sivara, po czym podeszła do niego i pozwoliła sobie oprzeć łokieć na jego zdrowym ramieniu - Pan Morven, nie da się tak łatwo sprowokować.
- Pamiętasz, że możesz mu mówić po imieniu, płomyczku? - Tris uśmiechnął się nieco. - Po za tym nie znasz jeszcze tego jegomościa, który zaraz rozpocznie niezbyt przyjemną dyskusję. Otóż jest to pan Roger Ammar - Wskazał na Randala. - Ojciec tego tu, trochę zbyt spiętego, jak na mój gust, koleżki.
- Tris... - Vi rzuciła mu karcące spojrzenie.
Zerknęła na Randy'ego. Ten jednak zupełnie zignorował słowa białowłosego. Całą swoją uwagę skupił na ojcu, który zdążył już zatrzymać Ernana.
- No co? - Tris wzruszył ramionami. -Tylko jestem szczery.
- Czasem aż za bardzo, bracie - mruknął Victor - Mógłbyś się nauczyć trzymać język za zębami.
Wszyscy skupili się na Rogerze, który właśnie chwycił Ernana za ramię.
- Gdzie jest mój syn?! - ryknął.
- Skąd mam wiedzieć? - Morven uniósł brew. - Nie widziałem go od lat.
- Ty sukinsynie! Przez ciebie może już dawno nie żyje!
- Zabieraj łapy, bo ci je przetrącę - warknął Likwidator, wyrywając się z chwytu Ammara - I co ma znaczyć to "przez ciebie"?
- Zrobiłeś z Randala mordercę!
- Chwila, chwila. Do niczego go nie zmuszałem. Na początku tylko uczyłem Randy'ego walczyć, ale traktował to, jak sport. Później sam mnie poprosił abym zrobił z niego Likwidatora. Był świadomy na co się pisze.
- Jak mogłeś pozwolić, aby gówniarz został jednym z was?!
- Randy miał prawie dwadzieścia lat na karku, gdy zdecydował się na dołączenie do Likwidatorów. W jego wieku, już dawno byłem mordercą.
- I uważasz to za powód do dumy?!
- Ależ skąd. Nie dostrzegam w tym kim jestem niczego godnego pochwały. Ale tu nie chodzi o mnie. Tylko o twojego, DOROSŁEGO syna.
- A! Bym zapomniał o tej twojej Vivian! Nie myśl sobie, że pozwolę aby Randal się z nią ożenił!
- Coś ty się ich tak uczepił? Nie masz własnego życia, Roger?
- Nie jesteśmy na ty.
- Przestań się w końcu zachowywać, jak wariat i nie wtrącaj się w sprawy naszych, jeszcze raz zaznaczę, DOROSŁYCH dzieci. I lepiej zakończmy już tą głupią dyskusję i rozejdźmy się w swoje strony, nim dojdzie do rękoczynów.
- Tchórzysz?
- Odpieprz się w końcu - mruknął Łotr - Naprawdę mam dość obijania mord. Po za tym nie chcę, by nasze małżonki patrzyły, jak lejemy się po gębach.
- Nie zasłaniaj się kobietami, Morven. Boisz się wyzwania?
- Wyzwania? Ha! Ammar, ależ ty nie jesteś dla mnie żadnym przeciwnikiem. Nie masz najmniejszego doświadczenia w walce. Zachowaj resztki godności i odejdź, nim moja cierpliwość wypali się do końca i narobię ci wstydu przed twoją żoną.
- Tchórz - Roger splunął Ernanowi prosto w twarz.
Zabójca starł ślinę, walcząc ze sobą, aby nie odpłacić Ammarowi ciosem za tą zniewagę.
- Oj, nie umiesz sobie dobierać przeciwników - warknął, przy czym zacisnął pięści tak mocno, że stawy cicho trzasnęły.
- Daj spokój, kotku - Nora położyła rękę na ramieniu męża, licząc, że nie jest za późno, by okiełznać jego rosnący gniew.
Ten z trudem powstrzymał się przed atakiem. Nie rozluźniając dłoni, obrócił się w stronę ukochanej, chcąc odejść.
- Jeszcze z tobą nie skoczyłem, Morven - Ammar chwycił Ernana za ramię i mocno nim szarpnął. - Niby jesteś jednym z najgroźniejszych morderców na świecie, a zachowujesz się, jak pieprzony tchórz.
Cierpliwość Łotra się skończyła. Wziął zamach i bezlitośnie uderzył w nos Rogera.
Mężczyzna zaskoczony atakiem, upadł na ziemię. Chwycił się za obolałą twarz.
Mitra zlękniona, przykucnęła przy nim. Patrzyła jak krew umyka z nozdrzy małżonka i przelewa mu się przez palce.
- Nie mogłeś sobie darować? - Nora uniosła brew.
- Nie - mruknął Ernan - Wystarczająco długo pozwałałem się obrażać.
Ammar zmarszczył brwi. Rozwścieczony poderwał się z miejsca i skoczył w stronę Morvena.
Łotr odsunął się od Nory, aby przypadkiem nie ucierpiała w szarpaninie między nim, a Rogerem.
Obaj nie reagowali na swe żony, każące im się uspokoić.
Teraz to była walka o honor.
Ernan bez problemu powstrzymał rękę napastnika i wymierzył cios w jego pierś.
Ammar jęknął z bólu, po czym znów wziął zamach, chcąc uderzyć Morvena w zęby.
Zabójca odchylił głowę. Bez wysiłku umknął przed kolejnymi ciosami, aż w końcu sam postanowił pokazać Rogerowi na co go stać.
Nie szczędząc siły, uderzył prawym sierpowym w szczękę rywala, po czym bezlitośnie kopnął go w kolano.
Ammar ryknął z boleści.
- Masz dość? - mruknął Ernan znużonym głosem.
Roger ledwo utrzymując się na nogach, zacisnął pięści.
- Dosyć! - ryknął Randy, nim jego ojciec zdążył wymierzyć cios.
Żwawym krokiem zbliżył się do awanturników. Chwycił rodzica i odciągnął go od Ernana.
- Randal? - Roger wytrzeszczył oczy, zaskoczony widokiem syna.
- Nie. Mara z koszmarów - prychnął - Oczywiście, że ja!
- Myślałem, że nie żyjesz...
- Nie udawaj, że się martwiłeś. Za dobrze cię znam, aby uwierzyć w tą bujdę.
- Randy... - Mitra niepewnie do niego podeszła. - Nie mów tak...
Randal zmarszczył brwi, dostrzegając coś na ręce kobiety. Odepchnął ojca od siebie, po czym zbliżył się do matki. Chwycił jej nadgarstek i nieco podciągnął rękaw sukienki. Zmierzył wzrokiem liczne siniaki.
- To nic, kochanie - Mitra, zabrała rękę i osłoniła ją ubraniem. - Miałam tylko mały wypadek. Spadłam ze schodów i trochę się poobijałam.
- Nie rób ze mnie głupca - Randy zmarszczył brwi. - Potrafię rozpoznać sińce po upadku, a te ewidentnie nimi nie są.
Łypnął na ojca.
- Ze mną ci się nie udało, to przerzuciłeś się na matkę? - warknął przez zaciśnięte zęby - Brak ci odwagi, by podskoczyć do kogoś równemu sobie?
- Randy, przestań... - Mitra niepewnie dotknęła dłoni syna. - To naprawdę nic takiego...
- Nic takiego?! - oburzył się - On cię bije!
- Tylko za mocno ścisnął moją rękę. To nic.
Randy nie słuchał tłumaczeń Mitry.
Wlepił pełen gniewu wzrok w Rogera.
- To, że wiecznie się darłeś i mnie szarpałeś jeszcze mogłem przemilczeć - warknął, powoli zbliżając się do ojca - Ale nie pozwolę ci podnosić ręki na mamę!
Roger powoli się wycofywał, spłoszony gniewem syna. W tej chwili zdał sobie sprawę, że chłopak mógł mu bez problemu zrobić krzywdę. W końcu był Likwidatorem.
- Jak długo to trwa, co? - syknął Randal - Od kiedy się nad nią znęcasz?
- To nie tak, synku - wtrąciła Mitra, próbując załagodzić sytuację - Nigdy mnie nie uderzył. Tylko trochę za mocno mnie złapał za rękę. To naprawdę nic takiego.
- Nie broń go. Zaczyna się od słów. Następnie są lekkie przepychanki, a później już jest tylko gorzej - mruknął brunet, po czym znów skupił się na ojcu - A ty mów! Jak długo krzywdzisz mamę?!
Kiedy nie otrzymał odpowiedzi, chwycił ojca za koszulę.
- Strach odjął ci mowę? - zawarczał.
- Randy - wtrącił Ernan.
Młodszy Ammar nawet nie zerknął na Morvena. Jego płonący ze złości wzrok wciąż był skupiony na ojcu.
- Uspokój się, chłopcze, nim w gniewie zrobisz coś, czego będziesz później żałować - drążył Łotr.
Randal jednak i tym razem nie zareagował na dawnego nauczyciela.
- Randy - Usłyszał Vivian.
Dopiero wtedy oderwał spojrzenie od rodzica i skupił się na Vi, która zatrzymała się w bezpiecznej odległości.
- Uspokój się, proszę - powiedziała łagodnie, wyciągając rękę w jego stronę.
Randal łypnął na ojca. Odruchowo zacisnął chwyt na jego koszuli.
- Jeszcze raz zobaczę, że mama ma jakiegoś sińca, a na własnej skórze odczujesz, jak to jest być ofiarą - warknął, po czym puścił Rogera i odwrócił się.
Zbliżył się do Vivian i chwycił jej rękę.
Ernan poklepał go po ramieniu, po czym wraz z Norą ruszył do domu, przed którym czekali Tris, Victor oraz Sivara.
- Idziesz z nami? - Randy spytał Mitrę, która nie bardzo wiedziała, co powinna zrobić.
W końcu pokręciła głową i zbliżyła się do męża.
- Chodź, kochanie - szepnęła Vi, czując, że Ammar nieco mocniej ścisnął jej rękę - To jej wybór.
Randal odwrócił wzrok od rodziców, którzy zaczęli się oddalać.
W końcu wraz z Vi podszedł do Morvenów.
Ernan uśmiechnął się, gdy Vivian wtuliła się w niego.
- Masz mi pewnie sporo do powiedzenia, co? - powiedział, zamykając córkę w lekkim uścisku.
- Bardzo. Trochę się wydarzyło kiedy ja i Randy pojechaliśmy... - urwała, nieco odsuwając się od ojca.
- Pojechaliście wpierw do Oliverto, a następnie do Fearghas, w poszukiwaniu Likwidatorów - rzekł Ernan.
- Wiedziałeś? - Vivian wytrzeszczyła oczy.
- Posłańcy mi donieśli. Naprawdę sądziłaś, że to do mnie nie dotrze?
- Jesteś zły?
- Za co? - Łotr uniósł brew.
- No, że wtrąciłam się w Likwidatorskie sprawy...
- Przyznam, że nie podobał mi się fakt, że postanowiłaś pojechać do Fearghas. Ale jestem z ciebie dumny. Dzięki tobie dołączyli do nas kolejni wojownicy. No, ale o tym później. Co powiecie na kolację? Usiądziemy sobie wszyscy razem i wymienimy się przygodami.
- Jestem za - odparła Vi, po czym spojrzała na Randala - Co ty na to, skarbie?
W odpowiedzi Ammar skinął głową.
- No, nareszcie rodzinka prawie w komplecie! - Tristan uśmiechnął się szeroko, po czym klepnął w plecy, stojącego przy nim Victora.
Ten łapczywie wciągnął powietrze do płuc, napinając się przy tym jak struna i sycząc z boleści.
- To było chamskie - warknął przez zaciśnięte zęby.
- Zemsta za wykręcenie mi ręki.
- Wykręcenie ręki? - Nora uniosła brew. - Nie można was zostawić samych na parę minut? - mruknęła, biorąc się pod boki - Eh... Tylko spuścić was z oczu i już awantura - Pokręciła głową. - Prawie dorosłe chłopy, a zachowujecie się, jak małe dzieci.
- To on zaczyna - młodzieńcy rzekli chórem.
- Nie interesuje mnie kto zaczyna. Ma być spokój. Jasne?
- Tak, mamo - mruknęli jednocześnie.
- No i to chciałam usłyszeć. A teraz zmykajcie do kuchni. Pomożecie mi.
- Daj spokój... - jęknął białowłosy.
- Bez dyskusji - rzuciła Nora, wchodząc po schodkach.
Tristan westchnął zrezygnowany, idąc za matką. Jego śladem ruszyła Sivara, a zaraz za nią Victor.
- Poczekaj, Victor - powiedziała Vivian.
Chłopak zatrzymał się tuż przed schodkami i spojrzał na siostrę.
- Co ci jest? - spytała, zaskoczona reakcją brata na uderzenie w plecy.
Victor ściągnął koszulę, odsłaniając...
- O Boże... - Vi przyłożyła dłoń do ust, gdy dostrzegła ślady po pazurach jakiegoś zwierzęcia.
Rysy miały ledwie kilka dni. Raziły upiorną czerwienią.
Vivian przygryzła wargę, mierząc wzrokiem poszarpane krańce ran i strupy.
Jednak najbardziej przeraził ją fakt, jak rozległe był rany.
Sięgały od ramienia i mknęły pionowo przez jego pierś i tors, by sięgnąć niemal do samego biodra.
- Co ci się stało? - spytała w końcu.
- Ryś - odparł, wzruszając ramionami - Byłem w lesie, aby poszukać jakiś interesujących roślin - Obrócił się, pokazując pocharatane plecy. - Nic dziwnego, że mnie zaatakował. Był z młodymi. Zauważyłem go dopiero, kiedy już biegł w moją stronę - Z powrotem nałożył ubranie. - Nie ma chyba nic gorszego, niż wściekła matka - rzucił, wchodząc do domu.
- Eh, wszyscy jesteśmy jacyś pechowi - Vivian pokręciła głową, idąc za bratem.
Randy też miał wejść na schodki, gdy Ernan chwycił go za ramię.
- Czemu nie mówiłeś, że ojciec cię bił? - spytał Morven.
- Zdarzyło mu się tylko raz - odparł Randal - Zawsze kończyło się tylko na wrzaskach i lekkich szarpnięciach. Ale nigdy nie był agresywny w stosunku do mamy. Nie wiem co w niego wstąpiło... - Spuścił głowę. - Przepraszam. Dałem się ponieść emocjom. Wiesz, że gdyby nie Vi to źle by się to skończyło.
- Wiem. I choć nie podobała mi się zaistniała sytuacja, to wierz mi, że gdybym był na twoim miejscu, to Roger już dawno nie miałby zębów. Ale pamiętaj, Randy, że twoja matka jest dorosła i sama za siebie odpowiada. Musisz uszanować jej wybór
- Nawet jeśli dzieje jej się krzywda?
- Niestety. Póki sama cię nie poprosi o pomoc, nie reaguj. Wiem, że to trudne, ale dopóki nie przejrzy na oczy, będzie broniła swojego męża i tłumaczyła jego godne pożałowała zachowanie. Choćbyś nie wiem co robił - Pokręcił głową. - Spokojnie, chłopcze. Wcześniej, czy później dotrze do Mitry, że nie zasługuje na takie traktowanie. A teraz nie myśl o tym i ciesz się tą krótką chwilą wytchnienia, bo niestety nie dane jest nam cieszyć się spokojem wśród bliskich.
- Co masz na myśli?
- Niedługo ruszam z Tristanem i Sivarą do Kanionu Zguby. Czas na naradę. Trzeba ocenić nasze możliwości i ustalić co jeszcze wymaga udoskonaleń. Liczę, że ty również będziesz mi towarzyszyć.
- Oczywiście - Randy skinął głową. - Jedno twe słowo, a będę gotów do drogi.
- Cieszę się. Ale dopiero co zakończyłeś długą wędrówkę. Dam ci trochę odsapnąć. A teraz chodź, zjemy coś w końcu.
Ammar pokiwał głową, po czym zniknął w chacie.
Ernan zatrzymał się jeszcze na schodkach. Obejrzał się. Zmierzył wzrokiem chaty sąsiadów.
Przymknął powieki, wciągając do płuc woń Talwyńskiego lasu.
- Niech to się już wszystko skończy - westchnął cicho, po czym otworzył oczy.
Jeszcze raz spojrzał na domy i swoich sąsiadów. W końcu wszedł do chaty, gdzie czekała na niego rodzina.
***
Witam, witam.
Właśnie dostaliście rozdział który ma 3180 słów (nie licząc tekstu
pod *).
Mam nadzieję, że się podobało i warto było czekać.
Jeśli nie, to piszcie. Może uda mi się to poprawić :)
Sorry, że tak długo nie było rozdziału, ale proszę o wyrozumiałość. Koniec roku szkolnego zbliża się wielkimi krokami, więc mamy wielkie urwanie głowy, co niestety idzie w parze z brakiem czasu na pisanie.
No to tyle. Do nexta.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top