12.
- Ernan! - wrzasnęła Nora - Co ty wyprawiasz?
Z niedowierzaniem patrzyła, jak jej mąż ubiera się w Likwidatorskie szaty. Mężczyzna zdawał się wogóle nie zauważać białowłosą. Z kamienną twarzą wkładał czarną koszulę w spodnie o tej samej barwie. Następnie otulił biodra szerokim pasem z dwoma pochwami na miecze.
- Ernan! - Nora podeszła do niego i chwyciła go za ramię - Spójrz na mnie, do cholery!
Po chwili jego piwne ślepia skupiły się na jej oczach.
- Co robisz? - spytała spokojniej.
- Jadę do Brae. Muszę sprawdzić, czy mój ojciec żyje. Mam dość tej niepewności.
- Zwariowałeś?! W Elesaid roi się od Zdobywców! - przytuliła go mocno - Nie jedź tam!
- I tak z tym zwlekałem tyle lat... - odsunął ją od siebie - Proszę, nie utrudniaj mi tego...
Podszedł do stołu, na którym leżały wypolerowane, gotowe do boju ostrza. Wziął do rąk wąskie, lekkie miecze. Efektownie obrócił je i wsunął do pochw na jego bokach. Następnie podniósł swój ulubiony sztylet, zdobiony przez węża i schował go za pasem. Drobne noże, służące do rzucania, poupychał w sakwach.
Chwycił skórzany płaszcz, który wisiał na krześle i narzucił go na siebie.
- A szarfa? - spytała Nora, patrząc na niego, niczym zbity pies.
- Będę rzucał się w oczy - odparł, patrząc na materiał ściskany przez drobną dłoń żony - Po za tym wolę, żebyś ją miała - zbliżył się do białowłosej i ujął dłońmi jej twarz - Nie martw się - schylił się nieco, przez co ich czoła się zetknęły - Wrócę do was.
- Nie możesz być tego pewny - po jej policzkach spłynęły łzy.
- Nie płacz - szepnął, ścierając kciukiem słone krople z twarzy ukochanej.
- To nie jedź - pociągnęła nosem - Nie chcę zostać wdową.
- Nie zostaniesz - przyciągnął ją do siebie i czule otulił ramionami - Wrócę cały i zdrowy. Obiecuję.
- Nie składaj obietnic, których możesz nie dotrzymać.
- Czy kiedykolwiek cię zawiodłem, okłamałem, albo złamałem dane słowo?
- Nie.
- Czemu miałbym zrobić to teraz?
- Co jeśli Zdobywcy cię dopadną?
- Walczyłem już z nimi. Pamiętasz?
- Wtedy się kryli. Teraz każdy, kto cię zobaczy doniesie o tym Zdobywcom. Wiem, że dobrze walczysz, ale czasem umiejętności zawodzą...
- Nie martw się - uśmiechnął się - Głupi ma szczęście. Znasz takie powiedzenie?
- Szczęście jest kapryśne... Zawsze może cię opuścić.
Ernan odsunął się nieco, by spojrzeć ukochanej w oczy. Obdarzył ją ciepłym, dodającym otuchy uśmiechem, po czym pocałował ją czule w usta.
- Wielu próbowało mnie zgładzić i ponieśli klęskę - szepnął - Zaufaj mi, kochanie. Poradzę sobie.
◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇
Nora z bólem patrzyła, jak Ernan kończy siodłać swoją gniadą klacz.
Na szczęście Tristan i Victor jeszcze spali, a Vivian poszła do Randala. Nie było zbędnych tłumaczeń i szlochów.
W końcu Morven podszedł do żony. Odgarnął jej z oczu białe kosmyki włosów.
- Niedługo się spotkamy, śnieżynko - złączył ich wargi.
- Uważaj na siebie, proszę.
Ernan uśmiechnął się lekko. Zamarł, gdy odwrócił się i stanął z Vivian twarzą w twarz.
- Co tu robisz? - spytał w końcu - Miałaś być u Randala.
- Nie ma go. Poszedł na ryby - skrzyżowała ręce na piersi i zmierzyła wzrokiem jego szaty - Wyjeżdżasz?
- Tak - splótł ręce za sobą - Chcę odnaleźć ojca.
- Jadę z tobą.
- Nie ma mowy.
- Samotna podróż to samobójstwo! Weź mnie ze sobą - spojrzała na niego błagalnie - Mogę ci się przydać.
- Nie, Vi - patrzył córce w oczy, zupełnie nie wzruszony jej proszącym spojrzeniem.
- Zabierz mnie ze sobą.
- Nie. To zbyt niebezpieczne. Nie zmienię zdania.
Na ustach Vivian pojawił się dziwny uśmiech. Ernan wiedział co to oznacza. Jeśli Vi nie ubłaga go prośbami, to po prostu weźmie konia i za nim pojedzie.
- Dobra... - westchnął zrezygnowany - Masz się mnie słuchać. Żadnych "ale" i działań na własną rękę. Jasne?
Vivian pokiwała głową.
- Bierz broń i idź po konia. Tylko nie Tempera.
- Czemu?
- Twój ogier ma dosyć jasne umaszczenie. Wyróżnia się na tle lasu.
Vivian pobiegła do domu po łuk i sztylet, który kiedyś dostała od ojca.
- Nie powinieneś się na to godzić - Nora pokręciła głową.
- Przynajmniej będę miał ją na oku...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top