119.
- Vivian! - wrzasnął Randal - Vivian! Gdzie jesteś?!
Odchrząknął, czując potworne drapanie w gardle. Powoli tracił głos, ale nie przejmował się tym. Bardziej martwił go fakt, że zaczynało świtać, a jego ukochana przepadła, niczym kamień w wodę.
- Vivian! - ryknął najgłośniej, jak mógł.
- O bracie, brzmisz gorzej niż gwóźdź przeciągany po szybie - Usłyszał Levandera.
- Znalazłeś ją? - Obrócił się do Naznaczonego.
- Nie. Ale Joshua natknął się na plamę krwi - Wzruszył ramionami. - Przykro mi, ale Vivian może już nie...
- Gdzie znalazł krew? - Randy mimowolnie zacisnął pięści.
- Odpuść. Vivian wiedziała, czym może się skończyć samotny spacer. Sama się o to prosiła.
Ammar chwycił go za koszulę i przyciągnął do siebie.
- Zwołaj wszystkich Likwidatorów z okolicy - warknął - Nie spocznę, póki jej nie odnajdę.
- Przestań, chłopie! Mam ściągać naszych braci, aby znaleźć twoją panienkę?
- Nie zapominaj, że Vivian jest córką Morvena - Odepchnął go od siebie. -Ernan pourywa wam łby, kiedy się dowie, że nie chcieliście jej szukać. Ja mu w tym pomogę.
- Skoro tak stawiasz sprawę - Levander podrapał się po karku. - Chodź. Pokażę ci, gdzie Joshua znalazł posokę.
◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇
Vivian powoli otworzyła oczy.
Wlepiła nieprzytomne spojrzenie w spękany sufit. Zdziwiła się czując przyjemne ciepło bijące od koca, którym była otulona.
Jej głowa spoczywała na wygodnej, miękkiej poduszce.
Czuła by się jak w raju, gdyby nie ból, jaki ogarnął jej łydkę.
Nagle przypomniało jej się co się wydarzyło i czemu straciła przytomność.
Poderwała się do siadu i mimowolnie wrzasnęła, dostrzegając Nazara, który spokojnie siedział na starej komodzie i przyglądał jej się.
- Witam z powrotem wśród żywych - Pozwolił sobie na uśmiech.
- Czemu jeszcze żyję? - mruknęła, zsuwając z siebie koc.
Odetchnęła z ulgą widząc, że Nazar pozbawił ją jedynie obuwia i tylko nieco podciągnął nogawkę spodni, by móc opatrzyć jej ranę na nodze.
- Środek na ostrzu nie miał cię zabić, a tylko sprawić, że słodko zaśniesz - wyjaśnił.
- Ale... - Spojrzała na niego. - Dlaczego mnie nie zabiłeś?
- Z dwóch prostych powodów - Wzruszył ramionami, po czym zeskoczył z komody.
Podszedł do łoża i przysiadł obok Vi. Bez zawahania spojrzał jej w oczy.
- Randal sam do mnie przyjdzie, czym ułatwi mi robotę.
- A ten drugi powód?
- Po prostu mam do ciebie słabość - zamruczał, zmniejszając dystans między nimi.
Vivian odsunęła się, gdy musnął dłonią jej policzek.
- Wypuść mnie - zażądała.
- Ah, Vi - Pokręcił głową. - Moja słodka, głupiutka, Vi.
- Nie jestem twoja - warknęła.
- Ale możesz być - Sięgnął do jej dłoni.
- Nie dotykaj mnie - mruknęła, zabierając rękę.
- Nie jestem twoim wrogiem - Próbował nawiązać z nią kontakt wzrokowy.
- Przyjacielem również - prychnęła, krzyżując ręce na piersi.
- Ach tak? Zatem kim dla ciebie jestem?
- Zwykłym bandytą! - oburzyła się -Porwałeś mnie!
- Ale nie zrobię ci krzywdy.
- A rzucanie we mnie zatrutymi nożami?! Trafiłeś mnie w nogę!
- Trzeba było nie uciekać.
Vivian nie wytrzymała. Wzięła zamach i strzeliła Nazara otwartą dłonią w twarz.
- Za co oberwałem? - spytał, masując policzek.
- Niech no pomyślę... Za otrucie, porwanie... - Udała zamyślenie. - A! Bym zapomniała o pocałunku wbrew mej woli!
- Nie mogłem się powstrzymać - Zaśmiał się, kładąc rękę na jej udzie.
- Mówiłam, że masz mnie nie dotykać! - ryknęła, odsuwając się od niego.
- Uspokój się, maleńka - Zarechotał. - Złość piękności szkodzi - Znów się do niej zbliżył. - A twojej urody szkoda.
- Chcesz drugi raz oberwać?
- Za co tym razem? Za miłe słówka?
- Jesteś za blisko.
- Ale się zrobiłaś zadziorna - Uśmiechnął się figlarnie. - Podoba mi się to.
- Kretyn.
- Stęskniłaś się za mną? - spytał po krótkim namyśle - Choć trochę?
- Nie.
- A ja za tobą bardzo.
- Urocze - fuknęła.
- Nigdy się nie zastanawiałaś, jak by twoje życie się potoczyło, gdybyś była ze mną? - zapytał, ignorując jej prychnięcie.
- Nie.
- Mogłabyś mi dać szansę...
- Chyba zapomniałeś o drobnym szczególe. Jestem zaręczona!
- I co z tego? - Wzruszył ramionami. - Jeszcze nie złożyłaś ślubów, więc...
- Jesteś bezczelny! Serio sądzisz, że porzucę Randala dla ciebie?! - Olśniło ją. - Po za tym, chyba nie chciałbyś wychowywać jego dziecka, prawda?
- Co? - Spojrzał na nią zdumiony. - Jesteś w ciąży?
- Tak - Z trudem zmusiła gardło do posłuszeństwa. - Ale to nie jest twoja sprawa.
Odwróciła się od niego, unikając tym przenikliwego spojrzenia Zdobywcy. Nie umiała kłamać. Bała się, że Nazar dostrzeże jakiś drobny szczegół, który zdradzi jej oszustwo. Mógł ją pogrążyć każdy, najmniejszy gest. Drgnięcie powieki, bądź kącika ust, a zwłaszcza unikanie kontaktu wzrokowego.
Nawet nie drgnęła, gdy Nazar wstał.
Obróciła się dopiero, kiedy drzwi trzasnęły.
Podeszła do okna i spróbowała je otworzyć. Niestety było zablokowane.
Vi wzięła zamach i uderzyła łokciem w szybę. Przygryzła wargę, aby nie wrzasnąć, gdy jej rękę ogarnął potworny ból.
Przez truciznę, która wciąż krążyła w jej żyłach, nie miała dość siły, aby wybić okno.
Rozejrzała się po pokoiku. Prócz łóżka, była tam jeszcze jedynie stara komoda, na której wcześniej siedział Vis.
Szybko sprawdziła szuflady.
Uśmiechnęła się, dostrzegając zaplątany w ubrania sztylet.
Wróciła do okna, uradowana faktem, że ma szansę się wydostać.
Z trudem wsunęła ostrze między szybę, a framugę. Wykorzystując całą swoją, niewielką siłę próbowała podważyć okno, lecz stare narzędzie nie wytrzymało i pękło na pół.
- Niech to szlag! - wściekła rzuciła rekojeścią o podłogę.
Po chwili podniosła fragment klingi i mimowolnie zacisnęła na niej chwyt. Zignorowała ból i stróżkę krwi, która spłynęła po ostrzu.
Westchnęła ciężko, siadając z powrotem na łóżku. Podparła głowę i wbiła wzrok w podłogę.
Pozostało jej tylko czekać na ratunek...
***
Z okazji ponad 300 follow, tylu wyświetleń, głosów oraz faktu, iż ta część Likwidatora od dość długiego czasu znajduje się na pierwszym w przygodowych, rozpoczynam mały maraton!
Cieszycie się? ;)
Przy okazji dziękuję bardzo wszystkim, którzy czytają moje wymysły. To dzięki wam seria "Likwidatora" odniosła taki sukces (myślę, że mogę śmiało tak powiedzieć, prawda?).
Jeszcze raz dzięki. Jesteście moją motywacją :)
No, ale ja już wam nie truję.
Czas zacząć maraton!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top