115.

Randy i Vi zrezygnowani zmierzali do starej kaplicy, pod którą Likwidatorzy mieli swój azyl. Musieli się spieszyć. Słońce już niemal zupełnie zaszło i Calibar pochłaniał mrok.
Nagle Vivian zamarła w bezruchu.

- Co jest? - Randal również się zatrzymał.

- Ciii... - Uniosła rękę i zaczęła uważnie nasłuchiwać. - Słyszysz?

- To...? - Zmarszczył brwi. - Szloch?

Rozejrzeli się. Dostrzegli kilka pojedynczych sylwetek, snujących się po ulicy, ale żadna z nich nie płakała.
Zerknęli na ciemny zaułek, między domami. Wymienili się spojrzeniami, po czym ruszyli w skrytą w cieniu budynków dróżkę. Vi co rusz przechodził dreszcz, gdy zerkała do coraz to mroczniejszych, skąpanych w ciemnościach zakamarków.
Spojrzała przez ramię. Poczuła się pewniej, widząc, że Ammar jest tuż za nią. 
Płacz z każdą chwilą stawał się coraz wyraźniejszy. 

Nagle Vivian zatrzymała się gwałtownie, gdy mierząc wzrokiem jeden z zaułków, dostrzegła zlewającą się z mrokiem sylwetkę, przeszukującą czyjeś ciało, zupełnie przy tym ignorując skulone pod ścianą, płaczące dziecko.
Randal bezszelestnie dobył sztyletu. Na palcach podkradł się do postaci, która była zbyt zajęta szukaniem czegoś wartościowego, by się rozglądać za potencjalnym zagrożeniem.
Likwidator wykorzystując zaskoczenie, chwycił młodego chłopaka za brudne włosy i przyłożył mu ostrze do gardła.

- Nie zabijaj! - małolat krzyknął przerażony - Błagam!

- Co jej zrobiłeś? - warknął Randy, wlepiając wzrok w kobietę, leżącą na zimnym chodniku.

- Nic! Przysięgam! Była już martwa, gdy się na nią natknąłem! 

Ammar zmierzył go wzrokiem. Nie dostrzegł broni, ani śladów krwi, po za plamami na dłoniach.

- Spieprzaj stąd - warknął, puszczając go - I nikomu ani słowa.

Chłopak natychmiast uciekł, bojąc się, że Randal zmieni zdanie.

Brunet spojrzał na Vivian, która delikatnie głaskała małą, zziębniętą dziewczynkę po główce, chcąc ją choć trochę uspokoić.

- No już - Vi otuliła ją swoją kurtką, po czym wzięła ją na ręce i przytuliła. - Nie płacz, maleńka. Jesteś bezpieczna.

Randy przykucnął przy nieruchomej kobiecie. Jej twarz była zmasakrowana. Przez wielkie sińce, złamany nos i krew, która zdążyła już zaschnąć nie był pewnien, czy właśnie odnaleźli Merię, czy może trafili na zupełnie obcą kobietę.
Przyłożył palce do jej szyi. Jak się spodziewał nie wyczuł pulsu. Zaklął pod nosem czując, że jej skóra była ciepła. Zmierzył wzrokiem blade ciało i szeroko otwarte, zamglone oczy. Spojrzał na jej policzek, ubrudzony posoką i wymiocinami. Następnie skupił się na szkarłatnej plamie, na jej jasnej, dopasowanej koszuli, na wysokości przedramienia. Nieco odsunął rozcięty materiał. Prócz krwi, dostrzegł dziwne przebarwienia na krawędziach rozpłatanej skóry.
Zmarszczył brwi, zauważając po chwili coś na jej odkrytym obojczyku. Lekko zsunął jej koszulkę i odkrył niedawno wypalony symbol.
Teraz już miał pewność kim była zamordowana.

W końcu wyprostował się i podszedł do Vivian, która próbowała uspokoić przerażone dziecko.
Ściągnął swój płaszcz i narzucił ukochanej na ramiona, widząc, że oddała swoje ciepłe odzienie dziewczynce.

- I co? - szepnęła Vi, zerkając w stronę zwłok.

- Została lekko zraniona w rękę, zatrutym ostrzem. To Likwidatorka, a konkretnie Naznaczona, biorąc pod uwagę stan jej symbolu. Myślę, że to Meria...

- Była już naprawdę blisko kryjówki...

- Nawet, gdyby dotarła do schronienia, to medyk nie wiele by zdziałał - odparł, podchodząc do ciała.

Podniósł zamordowaną i ruszył z Vivian w stronę Likwidatorskiego schronienia.

◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇

Zastali Nathaniela już w pierwszym z pomieszczeń. Byli z nim także jego uczniowie, którzy skupieni wpatrywali się w mapę i próbowali ustalić, gdzie jeszcze mogliby poszukać towarzyszki.
Wszyscy oderwali spojrzenia od planu miasta, gdy żelazne drzwi trzasnęły.

Vivian od razu ruszyła w stronę sypialń, zaś Randal bez słowa podszedł do dużego stołu. Naznaczeni szybko zrzucili na podłogę wszystkie papiery, by Ammar mógł położyć na stole kobietę spoczywającą w jego ramionach.
Nathaniel zamarł, przyglądając się zwłokom.

- T-to Meria...

Joshua pobladł. Drżącą dłonią, niepewnie odgarnął z twarzy ofiary ubrudzony krwią kosmyk włosów.
W jego ślepiach zagościła rozpacz i ból.
Nagle odwrócił się gwałtownie i wypadł z pokoju.

- Znaleźliśmy przy niej dziecko - Randal w końcu przerwał nieznośne milczenie.

- Dziecko? - Opiekun wytrzeszczył oczy.

- Małą dziewczynkę.

- Meria nigdy nie wspominała, że ma córkę! - Westchnął ciężko, zamykając powieki Naznaczonej. - Dziękuję, że ją odnaleźliście...

Randy ze smutkiem wymalowanym na twarzy, skinął głową, po czym wyszedł z pokoju i udał się do sypialni, którą zajął wraz z Vivian.
Cicho wszedł do pomieszczenia. Spojrzał na Vi, która siedziała na łóżku i lekko kołysała znalezioną dziewczynkę, chcąc ją uśpić. Dziecko już nie płakało. Otulone ciepłem i wymęczone emocjami powoli przysypiało jej na rękach.
Randal bezszelestnie rozpiął pas, przy którym spoczywała broń i odłożył go na biurko. Następnie pozbył się sztyletu i kilku drobniejszych ostrzy, służących do miotania.

- Co teraz z nią będzie? - szepnęła Vi.

- Nie wiem. Nathaniel coś wymyśli.

- A może...? Może zostanie z nami?

Randy zdębiał.

- Nie wiem, czy to dobry pomysł, skarbie.

- Po prostu pomyślałam, że możemy jej pomóc - Vivian pogłaskała dziewczynkę po głowie.

- Nie powinniśmy się angażować. Mała musi mieć jakąś rodzinę. Skrzywdzimy ją, jeśli oddamy ją krewnym, gdy się do nas przywiąże - Zdjął z bioder szarfę. - Nie możemy się nią zająć. Nic o niej nie wiemy. Z resztą co jeśli nie damy rady?

- Randy - Vi wlepiła w niego swoje przenikliwe oczy. - Ona nas potrzebuje...

Likwidator westchnął ciężko, odwracając wzrok.

- Kotku? - Usłyszał szept ukochanej.

- Najpierw sprawdzimy, czy nie ma żadnej rodziny - W końcu na nią spojrzał. - Jeśli okaże się, że nie ma nikogo, zostanie z nami. Ale do tej pory trzymamy ją na dystans. Nie możemy pozwolić, aby się do nas przywiązała i vice versa. Zgoda?

Vivian znów skupiła uwagę na dziewczynce, już słodko śpiącej w jej ramionach.
Ostrożnie jedną ręką sięgnęła do koca i odsunęła go. Położyła dziecko na łóżku i otuliła przykryciem.
Delikatnie zeszła z łoża i podeszła do Randala. Uśmiechnęła się lekko, narzucając mu ręce na szyję.

- Zgoda - szepnęła, po czym cmoknęła go w usta.

Po chwili odsunęła się od niego i oddała mu jego płaszcz. Ściągnęła jeszcze buty, po czym ostrożnie położyła się przy dziewczynce.
Randy ruszył do drzwi.

- Gdzie idziesz? - zdziwiła się Vi.

- Coś zjeść. Przynieść ci coś?

- Dziękuję, nie jestem głodna.

Brunet skinął głową, po czym wyszedł z pokoju i ruszył w stronę kuchni.
Zatrzymał się, mijając drzwi do sali treningowej. Zaniepokoiły go dziwne huki oraz... okrzyki furii i rozpaczy...
Kiedy zajrzał do środka, zdębiał. Dostrzegł Joshuę, jak zaciekle, bez chwili wytchnienia, uderza gołymi rękami w korpus drewnianego manekina.
Gdy do Randala dotarło co się dzieje, wpadł do pomieszczenia i podbiegł do blondyna.

- Joshua! - Chwycił go za nadgarstek. - Co ty wyprawiasz?! Te kukły okłada się mieczem, nie gołymi pięściami!

- Zostaw mnie - wysapał, próbując wyrwać rękę z jego uścisku.

- Chłopie, spójrz coś sobie zrobił - Randy pokręcił głową, patrząc na sine, opuchnięte dłonie, po których ciekła krew.

Naznaczony szarpnął ręką, w końcu oswobadzając się z chwytu Ammara.

- Weź kilka głębokich wdechów i się uspokój - rzekł brunet, widząc, że jego oddech wciąż był chaotyczny.

- Łatwo ci mówić - prychnął blondyn, odwracając wzrok.

Po chwili znów wziął zapach i trzepnął zmasakrowaną pięścią w drewno.

- Joshua! Przestań! Robisz sobie krzywdę!

- To nie ma znaczenia - warknął - Zresztą co cię to obchodzi?

Naznaczony zadał manekinowi jeszcze kilka ciosów, nie zważając na Randala, stojącego za jego plecami.

- Niech tylko dorwę tego truciciela - Wysapał wściekły. - Zajebię go! Rozerwę na strzępy gołymi rękami!

- Wpierw wylecz dłonie - Randy położył rękę na jego ramieniu. - Uspokój się, chłopie. Możesz być pewien, że morderca zapłaci za śmierć każdego Likwidatora.

Joshua prychnął pod nosem, po czym ruszył do wyjścia z sali, czując, że jest bliski uronienia łez. Nie chciał, by brunet widział jak rozpacza.

Ammar pokręcił głową, wzdychając przy tym ciężko. Nie dość, że mieli problem z trucicielem, to jeszcze Naznaczony wpadł w szał... A rozwścieczony zabójca, to nieprzewidywalny zabójca...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top