108.
Vi patrzyła, jak ojciec żegna Norę i Victora. Widziała łzy i strach czające się w oczach białowłosej. Ona sama była bliska płaczu. Nie chciała, aby Ernan wyjeżdżał. Opuszczał Talwyn wraz z Tristanem, by wyruszyć do Naughton i tam szykować armię.
W końcu zerknęła na brata o śnieżnych włosach. Nie był już drobnym chłopcem, a wyższym od niej nastolatkiem. Spojrzała w jego brązowe oczy, w których nie było krzty strachu.
- Nie martw się, siostrzyczko - uśmiechnął się - Wrócimy.
Vivian niepewnie odwzajemniła uśmiech. Po chwili wlepiła spojrzenie w szarą taśmę na jego biodrach.
- Vi, pozwól na słówko - usłyszała głos ojca.
Skupiła się na Ernanie i odeszła z nim nieco od Tristana.
- Przejmiesz część moich obowiązków? - spytał po chwili.
- Ja?
Skinął głową.
- Nie - uniosła ręce - Nie nadaję się do tego. Czemu Victor się tym nie zajmie?
- Victor jest za młody i nie rozumie powagi sytuacji.
- Ja... Nie dam rady...
- Oczywiście, że dasz - uśmiechnął się łagodnie - W końcu jesteś moją córką.
- Ale nie jestem taka, jak ty... Nie nadaję się na przywódcę...
- Więcej wiary, córeczko - cmoknął ją w czoło.
Vi po krótkim namyśle wtuliła się w niego.
- Bądź silna - szepnął, po czym odsunął się i odszedł.
***
Vivian otworzyła oczy. Zorientowała się, że już nie znajdowała się w wannie, a w wygodnym łóżku. Zdziwiła się, widząc, że w pokoju było jasno. Była pewna, że jej powieki opadły tylko na kilka minut. W rzeczywistości miała za sobą już kilka godzin snu. Przeciągnęła się, po czym obróciła na drugi bok, licząc, że jak co dzień ujrzy Randala. O dziwo, nie było go przy niej.
Usiadła i rozejrzała się po skromnej sypialni. Bure ściany. Zwykła, drewniana podłoga. Spore łóżko, stara komoda i biurko. Jej ubrania wiszące na krześle. Nic nadzwyczajnego.
Vi podskoczyła zaskoczona skrzypnięciem drzwi i odruchowo osłoniła się kołdrą. Uspokoiła się, gdy do pokoju wpadł Randal, który w jednej z rąk trzymał talerz z kanapkami.
- O, już wstałaś - uśmiechnął się łagodnie - Ominęło cię śniadanie - podał jej talerz.
- Dziękuję - przejęła kanapki i natychmiast zajęła się posiłkiem.
- Wyspałaś się? - przysiadł na łóżku i wlepił w nią swoje przenikliwe oczy.
- Mhm - pokiwała głową.
- Dobrze, że byłem z tobą - mruknął - Usnęłaś w wannie. Gdybyś była sama...
- Przepraszam - spuściła wzrok - Nawet nie wiem, kiedy to się stało. Nagle poczułam się taka zmęczona i... - westchnęła - Przepraszam...
- Nie ma za co, kochanie - obdarzył ją ciepłym uśmiechem - Ważne, że nic się nie stało.
Vi spojrzała na niego i niepewnie odwzajemniła uśmiech. Po chwili wlepiła spojrzenie w okno. Skupiła się na zachmurzonym niebie i ponurym mieście. Westchnęła ciężko.
Nagle gwałtownie się obróciła, czując dotyk Randala.
- O czym myślisz? - spytał, czule muskając palcami jej dłoń.
- Boję się, że stanę przed Likwidatorami i zaniemówię...
- Dasz radę - cmoknął ją w skroń.
- Co powiesz na spacer? - spytała nagle - Jeszcze chwila w tym domu, a zwariuję z nerwów.
- Możemy iść, jeśli to pomoże ci się choć trochę uspokoić.
Vivian oddała mu talerz, po czym wstała z łóżka i podeszła do biurka, gdzie na krześle leżały jej ubrania. Złapała spodnie i założyła je.
- Krępujesz mnie - zaśmiała się, dostrzegając, że Randal przygląda się jej nagiemu ciału.
Odwróciła się do niego plecami, chichocząc przy tym cicho. Próbowała nie myśleć o rysie, którą nosiła na grzbiecie. Po chwili poczuła, jak Randy przytulił ją od tyłu.
- Od kiedy cię zawstydzam? - zamruczał jej do ucha.
- Daj mi założyć koszulkę - zachichotała, czując jego wargi, delikatnie muskające jej szyję.
- Wolę, kiedy jej nie masz - odparł, odsuwając się nieco.
Vi pokręciła głową. Już sięgnęła po ubranie, gdy chłopak pierwszy przechwycił jej koszulę. Z łobuzerskim uśmiechem na twarzy, uniósł rękę z odzieniem, by Vivian nie mogła go dosięgnąć.
- Randy! - podskoczyła, próbując odzyskać ubranie - To nie jest zabawne!
- Właśnie, że jest - zarechotał, widząc, jak staje na palcach.
- Mam tak pójść do miasta? - wzięła się pod boki.
- Wyszłabyś rozebrana od pasa w górę? - zmierzył ją wzrokiem, poszerzając figlarny uśmieszek.
Vi przewróciła oczami. Po chwili podeszła do komody, w której miała ubrania.
- Randy! - krzyknęła, gdy chłopak chwycił ją w pasie i odciągnął od szafy.
- Sądziłaś, że mnie przechytrzysz? - zaśmiał się.
Odwróciła się do niego i narzuciła mu ręce na szyję. Uśmiechnęła się drapieżnie, po czym złączyła ich wargi. Chłopak odwzajemnił pocałunek. Oparł wolną rękę na jej krzyżu.
Vivian korzystając z chwili nieuwagi ukochanego, ostrożnie sięgnęła po swoją koszulkę, którą kurczowo trzymał. Nagle odskoczył od niej, nim zdążyła przechwycić ubranie.
- To było do przewidzenia - parsknął śmiechem, widząc jej zawiedzioną minę.
Dziewczyna pokręciła głową. Po chwili uniosła ręce i rzuciła mu wyczekujące spojrzenie.
Randy darował sobie dalsze wygłupy i założył jej koszulę.
- Więcej zabawy daje ściąganie z ciebie ubrań, niż zakładanie - rzekł, kładąc ręce na jej biodrach.
- Jesteś niemożliwy - zachichotała, odsuwając się od niego.
Odnalazła buty i założyła je.
- Możemy iść - rzekła, ruszając do drzwi.
Randy wziął jeszcze swój sztylet i wsunął go za pasek. Zakrył oręż koszulą i ruszył za Vi.
- Idziemy się przejść - rzuciła Vivian, mijając salon, w którym koczował Delay.
- Tylko nie wpakujcie się w kłopoty - odparł Naznaczony.
Vi i Randy opuścili dom. Zmierzyli wzrokiem ulicę, po czym ruszyli przed siebie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top