100.

Vivian siedziała wygodnie na łóżku, opierając się plecami o ścianę. W wielkim skupieniu rysowała w swoim zeszycie, a raczej w tym, co z niego zostało. Jednak nie przejmowała się stratą wielu kartek.
W końcu oderwała wzrok od swojej pracy i zerknęła na Randala, który wygodnie opierał głowę na jej ramieniu i dotąd przyglądał się, jak rysuje.
Uśmiechnęła się nieco, widząc, że w końcu, po nieprzespanej nocy i całym dniu męczarni, zdołał zasnąć.
Delikatnie cmoknęła go w ciepłe czoło.
Po chwili Randy odwrócił się na drugi bok i odetchnął głęboko.
Vi czule przeczesała dłonią jego włosy, po czym powróciła do swojego zajęcia.
Nagle zabrzmiało cichutkie pukanie.
Do pokoju wszedł Nergal.

- I co z nim? - spytał.
- Nie najlepiej - odłożyła zeszyt i kawałek węgla na podłogę, po czym spojrzała na Ammara - Przynajmniej udało mu się zasnąć.
- Nie martw się. Tella postawi go na nogi, tylko musi dużo odpoczywać - zamilkł na chwilę.

Vivian widziała, że coś go gnębi. Przygarbił się nieco i wbił wzrok w podłogę.

- Randal pytał o Seneru... - mruknął w końcu, drapiąc się po karku - Poznałaś go...
- To... Ty?
- Nie - spojrzał na nią - Daisho.
- A... A te zwłoki?
- Divitia... - spuścił wzrok - Likwidatorka, którą znałem od małego...
- To... Przez nią zmieniliście kryjówkę?
- To długa historia - machnął ręką.
- Cóż, mam czas - uśmiechnęła się słabo - Ale jeśli nie chcesz o tym mówić, to możemy zmienić temat.

Nergal zbliżył się do okna. Westchnął ciężko, wlepiając wzrok w kilka sylwetek. Byli to Likwidatorzy, który mieli wartę, więc dzierżąc pochodnie, krążyli po jaskini.

- Kiedy Zdobywcy zaczęli swoje podboje, zebrałem kogo się dało i wyprowadziłem daleko na zachód - zaczął po dość długim namyśle - Wybudowaliśmy wioskę między górskimi szczytami. A Divitia... - urwał na chwilę - Przepadła... Na wiele miesięcy... Myślałem, że została zamordowana przez Zdobywców. Pewnego dnia trafiłem na nią w lesie. Polowała. Z wielu zaginionych odnalazła się tylko ona. Zaślepiła mnie radość. Nie analizowałem tego, jakim cudem przetrwała. Ważne było to, że znów miałem ją przy sobie. Zabrałem ją do wioski - splótł ręce za sobą - Z czasem urodziła się Viena. Rok później Daisy. Myślałem, że pomimo tego, że Zdobywcy gdzieś tam się czają, możemy wieść normalne życie. Byłem głupi... - znów urwał - Pewnej nocy ze snu wyrwały mnie wrzaski moich ludzi. Kiedy wybiegłem z domu, zamarłem. Zdobywcy wyrzynali wszystkich po kolei. Nawet dzieci. Podpalili połowę domów. Kazałem wszystkim uciekać. Wraz z kilkoma mężczyznami próbowaliśmy odwrócić uwagę Zdobywców, aby inni mogli umknąć. Serce omal mi nie stanęło, gdy Divitia podbiegła do jednego z nich i chwyciła go za ramię. Wrzeszczała, że obiecali, iż nikt nie ucierpi. Poczułem się, jakbym oberwał obuchem w łeb. Kobieta, z którą dorastałem... Która była matką moich dzieci... Okazała się zdrajczynią - zerknął przez ramię - Zdobywcy się wycwanili i nie oszpecili jej swoim znakiem. A ona...  Potrafiła mi bez zawahania spojrzeć w oczy. Zachowywała się, jak moja, kochana Divitia. Nie dawała po sobie poznać, że ma coś na sumieniu.
Dlatego się nie zorientowałem... I moim ludziom przyszło za to zapłacić...
- Jak to się stało, że Daisho...?
- Zabrał dziewczynki. Kazałem mu czekać na mnie w jaskini, gdzie często przesiadywaliśmy, jako gówniarze - obrócił się do niej - Divitia próbowała się tłumaczyć, lecz nie słuchałem. Przysunąłem klingę miecza do jej szyi. Łzy spływały jej po policzkach. Nie bała się tego, że ją uśmiercę. Była załamana tym, że już wiedziałem kim jest. Mogłem ją zabić i powinienem był to zrobić. Ale... Nie umiałem - odchrząknął - Kiedy Zdobywcy zaczęli się zbliżać, odepchnąłem Divitię i uciekłem. Spotkałem się z Daisho w umówionym miejscu. Divitia dotarła tam za mną... Zdobywcy ją śledzili. Wybuchła awantura. Ja i Daisho walczyliśmy, chcąc za wszelką cenę ochronić moje córki. Divitia próbowała uspokoić swoich kompanów, ale kiedy to nic nie dało, dołączyła się do nas. Walczyła przeciw nim - urwał na chwilę - Gdy Zdobywcy już byli martwi, Daisho zbliżył się do Divitii. Groził jej sztyletem. Wyklinał za to, że była ubrana w Likwidatorskie szaty. Wtedy zrobiła coś, czego się nie spodziewałem. Wyrwała mu nóż z ręki i przysunęła do swojego serca. Zaczęła się cofać, aż jej plecy dotknęły ściany jaskini. Spytała czy jej kiedykolwiek wybaczę. Niewiele myśląc powiedziałem, że nie. Wykrzyczałem jej w twarz, że jej nienawidzę za te wszystkie lata, przez które mnie okłamywała. A ona... Szlochając, jak małe dziecko, wyszeptała tylko "przepraszam" i... Wbiła ostrze w swoje ciało... Powoli osunęła się na ziemię, a ja stałem, jak słup soli. Chciałem się ruszyć, ale nie mogłem. Otrzeźwił mnie dopiero wrzask Daisho. Kolejni Zdobywcy się zbliżali. W popłochu zabraliśmy dziewczynki i umknęliśmy w góry. Daleko od dawnego schronienia. Trafiliśmy na naszych, którzy skryli się w tej grocie. I tu już zostaliśmy.
- A Viena i Daisy? Nie tęsknią za Divitią?
- Dziewczynki były maleńkie. Nie pamiętają jej.
- Czemu Daisho nie chciał tu wrócić?
- Jak już mówiłem, jest samotnym wilkiem. Jakiś czas temu stwierdził, że krycie się w tej jaskini jest bez sensu i po prostu ruszył w świat.
- Nie boi się, że Zdobywcy go dorwą?
- Wychodzi z założenia, że i tak nie ma nic do stracenia - Nergal wzruszył ramionami.

Vivian widziała, że wyraźnie mu ułożyło. Zbyt długo dusił w sobie te wspomnienia.
W końcu odchrząknął.

- Jak mówiłem, możecie tu zostać ile chcecie.
- Skorzystamy z twojej gościnności tylko kilka dni.
- Kilka dni? - zdziwił się - Nie pozwolę wam wyjechać póki Randal nie wydobrzeje, a to potrwa co najmniej tydzień.
- Ale... Nie zdążymy na nasz statek. Będziemy musieli czekać do wiosny.
- Nie widzę w tym problemu - wzruszył ramionami, ruszając do drzwi - Dobrej nocy.
- Dobranoc.

Vivian westchnęła ciężko. Zdrowie Randala było dla niej najważniejsze. Więc utknęli w jaskini, wśród upiornych Likwidatorów.
Pozostało im tylko czekać do wiosny...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top