60.

Ernan z trudem wyczołgał się z dziury, którą wcześniej krył ołtarz. Rozejrzał się. Po Lucienie ani śladu. Morven opuścił świątynię. Zdębiał, widząc, że powoli robiło się widno. Co gorsza, mężczyźni z ludu Ugarto powrócili...
- Puszczajcie! - zabrzmiał wrzask Harira - Zabierajcie łapy, popaprańcy!
Ernan ruszył biegiem do wioski. Przyczaił się za jednym z namiotów, tuż przy wielkim ognisku. Tuż nad płomieniami, przywiązany do grubego kija, wisiał Lucien. Wokół paleniska tańczyli ludożercy, ciesząc się ze zdobyczy.
- Co ja jestem?! - ryknął Mistrz - Dzik?! Wypuście mnie do cholery!
Morven rozejrzał się nerwowo. Jak uwolnić towarzysza?
- Kurwa! Ja tu się przypiekam! - Lucien dalej zdzierał gardło - Wypuśćcie mnie!
Ernan poczuł, że ogarnia go panika. Nie miał pojęcia, co zrobić.

Jak by to powiedział, Lucien? Rusz głową, młody?

Naciągnął kaptur swojego płaszcza. Wyrwał z ziemi jedną z pochodni i wyciągnął z sakiewki mały worek z prochem strzelniczym. Miał nadzieję, że proch już zdążył przeschnąć. Potrzebował go. Wziął głęboki wdech.

Kolejny szalony pomysł... Zaczynam się bać siebie samego...

Wyszedł zza namiotu i głośno zagwizdał. Wszyscy ludożercy wlepili w niego swoje upiorne spojrzenia. Nim ktokolwiek się do niego zbliżył, wziął garść prochu i rozrzucił go wokół siebie, po czym szybko przysunął pochodnię.
Ludzie Ugarto wystraszyli się trzasków i iskier. Szybko rzucili dzidy na ziemię i padli na kolana. Morven podszedł do paleniska i uwolnił Harira.
- Brawo, młody - klepnął Ernana w plecy.
Łotr mimowolnie syknął z bólu.
Nagle jeden z wojowników odważył się rzucić na Likwidatorów. Ernan zwinnie chwycił Śmierć, spoczywającą na jego boku i jednym ruchem drasnął gardło bojownika.
Pozostali się wściekli. Wrzeszcząc, niczym opętańcy, złapali broń i poderwali się z ziemi.
- W nogi! - wrzasnął Morven, wrzucając resztę prochu do ogniska.
Zabrzmiał potężny huk, a płomienie wystrzeliły w niebo. Likwidatorzy rzucili się do ucieczki. Biegli ile sił w nogach. Ani im się śniło, zerknąć za siebie. Wiedzieli, że wojownicy Ugarto ich ścigają. Dzidy i strzały z łuków mijały ich o milimetry.
Nagle Morven padł jak długi, trafiony w łydkę.
- Wstawaj - Harir wyrwał lotkę z nogi Łotra, po czym chwycił go za ramię i siłą podniósł.
Ernan z trudem powstrzymywał łzy, ale twardo biegł tuż przy towarzyszu, który co i rusz go podpierał. Niczym pioruny, wpadli na mostek i nie zwalniając, biegli na drugą stronę. Jedna z desek zapadła się pod stopą Ernana, omal nie zrzucając go do bajora z aligatorami.
- Trzymaj się, młody - Lucien wyciągnął rękę w jego stronę.
- Bierz miecze i uciekaj.
- Nie zostawię cię - mruknął Mistrz, chwytając Morvena za szaty.
Nagle dzida przebiła pierś Harira na wylot.
- Lucien! - ryknął Ernan.
Mistrz zdołał jeszcze ująć dłońmi oszczep, po czym runął z mostu.
Morven musiał powstrzymać rozpacz. Wbił rządne zemsty oczy w nadbiegających wojowników Ugarto.
- To za mojego mentora, sukinsyny - warknął, chwytając sztylet.
Bez zawahania przeciął linę i runął z ludożercami do bajora, gdzie czekały na nich wygłodniałe gady. Ernan natychmiast się wynurzył i zaczął płynąć do stromej ściany urwiska. Wrzasnął z bólu, gdy jeden z aligatorów chwycił go zębiskami za ranną nogę. Nie czekając, aż gad pozbawi go kończyny, wbił nóż w jego łeb. Korzystając z faktu, że reszta aligatorów była zajęta rozszarpywaniem ludzi Ugarto, zaczął się wspinać po stromej ścianie. Twardo trzymał się grubych korzeni, licząc, że wytrzymają jego ciężar.
W końcu udało mu się dotrzeć na górę. Leżał przez chwilę na ziemi, próbując uspokoić oddech.
Po chwili usiadł i spojrzał na garstkę kanibali, wściekle wymachujących włóczniami.
Spuścił głowę. Lucien zginął. Gdyby Harir go posłuchał... Żyłby...
Ernan wrzasnął na całe gardło, dając upust emocjom. Zacisnął dłonie na swoich ciemnych włosach. Tak niewiele brakowało, by umknęli ludożercom... Obaj.
Morven spojrzał na swoją ranną nogę. Dostrzegł kieł aligatora, tkwiący w jego łydce, tuż przy ranie postrzałowej. Syknął, wyrywając ząb z ciała. Obejrzał kieł, po czym wstał. Odetchnął głęboko, po czym utykając ruszył do miejsca, gdzie czekały na niego konie.
Marzył, by być już w domu. Mimowolnie się uśmiechnął, na myśl o córeczce.
Już niedługo będzie w kochanym Searbhreat i odłoży Życie do skrytki, tam gdzie pozostałe miecze.
Nareszcie wszystkie były bezpieczne.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top