57.

Ernan nie mógł uwierzyć, że wystarczyło udać się na drugi kraniec Searbhreat, by odnaleźć człowieka, który mógł mu pomóc.
Najciemniej jest pod latarnią...
Jednakże nim udał się pogawędzić ze starym znajomym, musiał załatwić jeszcze sprawę wynagrodzenia szpiega. Zazwyczaj zostawiał zapłatę w umówionych skrytkach, ale tym razem wolał to załatwić osobiście.
Zatrzymał się na placu przy kościele.
Dostrzegł sylwetkę przyczajoną na dachu. Zagwizdał, zwracając na siebie uwagę postaci. Kiedy zakapturzona głowa zwróciła się w jego stronę, uniósł prawą rękę. Patrzył jak cień ześlizguje się po dachówkach i zeskakuje na ziemię. Obserwował subtelne ruchy bioder postaci, aż w końcu stanął z nią twarzą w twarz.
- Zaya - skinął głową.
- Ernan - zabrzmiał kobiecy głos.
Uścisnęli się przyjaźnie.
- Długo się nie widzieliśmy - uśmiechnęła się lekko.
- Trzy lata.
- Mmm... Imponujące - spojrzała na jego szarfę - Miałeś pełne ręce roboty, Łotrze.
- Ty też nie próżnowałaś. Więc? Gdzie go znajdę?
- Zaszył się niedaleko stąd, przy skromnej karczmie. Zadziwiające, jak bardzo człowiek może się stoczyć.
- Spisałaś się - powiedział, wręczając jej zapłatę.
- Nie poznaję cię - zamruczała, narzucając mu ręce na szyję - Ostatnio byłeś milszy.
Ernan odchrząknął.
- Umawialiśmy się, że to, co się stało między nami, to jednorazowy numer.
- Spokojnie. Przecież nie oczekuję, że się ze mną zwiążesz - przesunęła dłonie na jego pierś - Chodzi mi tylko o rozkosz, a nie o miłosne wyznania.
Morven cofnął się nieco, zmieszany zaistniałą sytuacją.
- Jak ma na imię? - spytała ciekawsko.
- O co ci chodzi?
- Jak się nazywa kobieta, która podbiła twoje serce?
- Nie mam czasu na amory - przewrócił oczami - Jestem zajęty szukaniem mieczy, o których ci wspominałem w jednym z listów.
- Nie zasłaniaj się pracą. Wiem, kiedy kłamiesz - uśmiechnęła się chytrze - Przyznaj. Masz kogoś na oku.
- Zaya...
- Co?
- Nie bądź wścibska.
- Przecież jestem szpiegiem - wzruszyła ramionami - Daj znać, gdybyś mnie potrzebował.
Pocałowała go w policzek, po czym zaczęła się oddalać.
Ernan odprowadził ją wzrokiem. Gdy zniknęła mu z oczu, ruszył w ciemności. Czas ponownie stanąć z dawnym mentorem twarzą w twarz.

◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇

Ernan spojrzał zażenowany, jak Likwidator, który niegdyś mógł się szczycić rangą Mistrza, grzebie w beczkach, do których karczmarz wyrzucił odpadki. Lucien Harir. Z szanownego Likwidatora, stał się pijakiem, ściganym przez dawnych przyjaciół. Wpadł w hazard i alkoholizm. Rada nie tolerowała tych nałogów i kazała eliminować tych, którzy w nie wpadną.
- Żałosne - Morven prychnął.
Mistrz podskoczył zaskoczony niskim głosem Łotra. Odgarnął z twarzy swoje siwe, długie, tłuste włosy i wlepił szare ślepia w młodzieńca.
- Proszę, proszę - mruknął - Ernan Nathair Morven. Gratuluję... Dopadłeś mnie.
Rozłożył ręce i uniósł głowę, odsłaniając gardło.
- No dalej... Zakończ mój żywot, uczniu.
- Już dawno przestałeś być moim mentorem, Harir - Morven splótł ręce za sobą - Nie przyszedłem, by cię zabić.
- Nie? Przecież każdy ma obowiązek się mnie pozbyć.
- Wiesz, że nie wykonuję rozkazów, które uważam za głupie. Po za tym... Potrzebuję twojej pomocy.
- Od starego pijaka? Nie rozśmieszaj mnie.
- Badałeś sprawę mieczy, które otwierają komnatę w Gillis - Morven pozwolił sobie podejść do dawnego nauczyciela.
- I co w związku z tym?
- W Pałacu Śmierci są dwa. Ja mam cztery.
- Co? Szukałem tych cholernych ostrzy pół życia i nie znalazłem nawet jednego! A ty masz, aż cztery?! Jak?!
Ernan wzruszył ramionami.
- Brakuje tylko Życia. Wiesz, gdzie go szukać?
- Może tak, może nie - mruknął Lucien.
- Jeśli masz podejrzenia, gdzie ukryto miecz, powiedz mi.
- Zostaw mnie w spokoju. Likwidatorzy to dla mnie zamknięty rozdział.
- Daję ci szansę wrócić do dawnego życia.
- Nie pomyślałeś, że dobrze mi tu, na dnie?
Ernan chwycił go za ramiona i porządnie nim wstrząsnął.
- Ogarnij się! - warknął - Okrywasz hańbą nasz znak, który niegdyś tak dumnie prezentowałeś!
- Puszczaj - syknął Harir, wyrywając się Morvenowi - Czemu miałbym ci pomagać?
- Bo cię potrzebuję i masz szansę udowodnić naszym pobratymcom, że warto cię oszczędzić.
- Sądzisz, że jeszcze mi na tym zależy? Już dawno się poddałem.
- Nie tego mnie uczyłeś - prychnął Ernan, po czym spojrzał mu w oczy - Jesteś żałosnym hipokrytą. Chcesz tu gnić? Proszę bardzo.
Odwrócił się i zaczął się oddalać.
- Czekaj... - mruknął Lucien.
Morven zatrzymał się i zerknął przez ramię.
Mistrz westchnął ciężko.
- Podejrzewam, że Życie jest w Oliverto. Ukryte w starej świątyni, w lesie "Ingala".
- Pojedziesz tam ze mną?
- Będę ci tylko przeszkadzać.
- Bzdura - Ernan wyciągnął rękę do nauczyciela - To jak? Wchodzisz w to?
Harir po chwili namysłu uścisnął dłoń Łotra.
- I tak nie mam nic do stracenia.
Morven uśmiechnął się nieco. Mistrz wrócił do gry.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top