50.

Ernan wściekły trzasnął drzwiami. Wrócił z Naughton. Rada nie pozwoliła mu zabrać Sprawiedliwości i Pokory z Pałacu Śmierci. Rozeźlony cisnął swój bagaż na podłogę. Stracił tyle czasu na podróż w tę i z powrotem. W duchu wyklinał Likwidatorów, którzy kazali mu wracać do domu z pustymi rękami. Sprawa mieczy nie ruszyła z miejsca od lat. Likwidatorzy nadal posiadali tylko dwa ostrza. Ernan nie miał zamiaru chwalić się, że miał Śmierć, Pychę i Równowagę. Wiedział, że Rada kazałaby mu oddać ostrza w ich ręce. A pozostałe dwa miecze? Mogły być wszędzie. Co jeśli Zdobywcy dopadną je pierwsi? To tylko kwestia czasu, gdy dowiedzieli by się też o Pałacu Śmierci. Później... Przyszli by po Ernana.
- Idź sobie! - Morven usłyszał dziwne wrzaski, docierające z kuchni - Poszedł!
Zajrzał do pomieszczenia. Złość natychmiast ustąpiła miejsca rozbawieniu.
Carr siedział na kuchennym blacie, próbując uniknąć kłów Blackburna.
- A kysz! - syknął Carr - Zostaw mnie, ty wredny sierściuchu!
- Co mu znowu zrobiłeś? - Ernan parsknął śmiechem.
- W końcu wróciłeś! - uniósł ręce, uradowany - Zabierz to zębate bydle!
Morven zagwizdał. Pies posłusznie do niego podszedł i zamerdał ogonem.
- Gdzie dziewczyny? - spytał, głaszcząc zwierzaka.
- Na górze - odparł Carr, schodząc z blatu.
Wilczur warknął, gdy młodzieniec postawił nogę na podłodze.
- Weź go! - Carr zapiszczał, wracając na mebel.
- Do ogrodu, Black - rzucił Ernan, wychodząc z kuchni.
Wszedł na piętro i zatrzymał się przed pokojem Nory.
- Ale kopie - zachichotała Vivian, dotykając nabrzmiałego brzucha Nory - Wybrałaś imię?
- Chłopca nazwę Victor, a dziewczynkę Emily.
- Ładnie - rzucił Ernan.
Nora zarumieniła się lekko, dostrzegając Morvena, opartego o framugę drzwi. Vivian zeskoczyła z łóżka i podbiegła do ojca.
- Tęskniłem, kwiatuszku - przytulił ją.
Podszedł do łóżka i usiadł na jego krawędzi.
- Jak podróż? - spytała Nora.
- Nie najgorzej - uśmiechnął się lekko - Jak się czujesz?
- Dobrze.
- Tato, patrz jak kopie! - Vivian złapała dłoń Ernana i położyła ją na brzuchu Nory.
Morven zarumienił się nieco.
- Em... - zabrał rękę - Wybacz.
- Drobiazg - policzki Nory stały się zupełnie czerwone.
- Ernan! - zabrzmiał wrzask Carra i szczekanie psa.
- Vi, zajmiesz czymś Blackburna, by nie zjadł Carra? - spytał Ernan.
Dziewczynka wybiegła z pokoju. Nora szybko poprawiła koszulę, zasłaniając brzuch.
- I co? Odzyskałeś miecze?
- Rada nie chciała o tym słyszeć... Sprawiedliwość i Pokora zostały przeniesione do Likwidatorskiej siedziby i tam zostaną...
- Nie kazali ci oddać Śmierci?
- Nie wiedzą, że ją mam. I specjalnie zostawiłem ją w domu, aby się nie dowiedzieli.
- Tak właściwie to, czemu szukasz tych mieczy?
- Bo szukają ich Zdobywcy.  No i jestem ciekawy, co kryje się w komnacie, którą otwierają.
Nora usiadła.
- Jeden z mieczy - Bezprawie - należy do Sodo Moore'a. Zdobywcy próbują przekonać hrabiego, by im sprzedał to ostrze.
- Czemu go nie zabiją? - spytał Ernan.
- Miecz jest strzeżony przez... bestie.
- Bestie?
- Ci stróże... To... Ludzie, którzy wychowali się w ciemnościach. Są żywieni surowym mięsem. Zabiją każdego, kto ośmieli się zejść do podziemi. Zostaw sprawę tych mieczy w spokoju, proszę.
- Nie mogę. Zdobywcy nie cofną się przed niczym, by dopaść te ostrza. Moim obowiązkiem jest im przeszkodzić. Gdzie mieszka ten Moore?
Nora niepewnie dotknęła jego dłoni.
- Ernan, proszę. To niebezpieczne. Nigdy nie walczyłeś z kimś takim, jak ci stróże z podziemi. Rozszarpią cię, niczym wygłodniałe psy.
Morven uśmiechnął się do niej łagodnie. Ujął dłońmi jej drobną rękę i ucałował ją delikatnie.
- Nic mi się nie stanie - powiedział wstając - Mam zamiar się przygotować na tę misję.
- Jesteś szaleńcem - pokręciła głową.
- Wiem, śnieżynko - uśmiechnął się szeroko, po czym ruszył do drzwi.
- Gdzie znowu idziesz?
- Po informacje.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top