36.

Rano Ernan obudził Vivian i znów wsiedli na wierzchowca. Praktycznie przez cały dzień jazdy Vivian nie przestawała gadać.

A podobno, to ja ciągle kłapię dziobem.

Morven nie mógł uwierzyć w to, co się działo, gdy dziewczynka nagle zamilkła. Uśmiechnął się pod nosem, rozkoszując się chwilą ciszy. W końcu mógł posłuchać cichego stukotu końskich kopyt i delikatnych, przyjemnych dla ucha śpiewów ptaków. Westchnął cicho, zadowolony tym spokojem.
- Dokąd jedziemy? - spytała Vivian.

Koniec milczenia...

- Do Searbhreat.
- A po co?
- Mieszkam tam.
- A czemu nie mieszkasz tam, gdzie dziadkowie i wujek Donowan?
- Jakoś tak wyszło...
Ernan dostrzegł spory staw. Zatrzymał konia i zeskoczył na ziemię. Rozejrzał się dookoła. Dostrzegł nieduży ślad po ognisku. Podszedł do niego i ukucnął. Z łatwością stwierdził, że palenisko było stare. To dobrze. Przynajmniej nie musieli się obawiać, że ktoś wróci do "obozu". Podszedł z powrotem do rumaka i ściągnął z niego Vivian.
Przywiązał konia do grubego konara, po czym ruszył wzdłuż brzegu stawu.
- Dokąd idziesz? - spytała Vivian, doganiając go.
- Pozbierać trochę gałęzi.
- A po co?
- Żeby rozpalić ognisko.
- A dlaczego?
Ernan pokręcił głową. Vivian zdawała zdecydowanie za dużo pytań.
- Bo w nocy zrobi nam się zimno - wyjaśnił ze stoickim spokojem.
Zabrał się za zbieranie chrustu. Co i rusz zerkał na Vivian. Odruchowo pilnował, by za bardzo nie zbliżyła się do wody. Dziewczynka przez chwilę przyglądała się pływającym przy powierzchni rybom.
- Tato - zawołała nagle.
Ernana przeszedł dziwny dreszcz. Jeszcze nie przywykł do roli ojca.
- Tak? - mruknął w końcu.
- Czy nasz koń nie był brązowy?
- Jak to był?
- Bo teraz jest szary.
Morven uniósł głowę zaskoczony słowami córeczki. Dostrzegł siwego rumaka, spokojnie skubiącego trawę.
Wszystkie mięśnie Likwidatora natychmiast się napięły, gotowe do ataku.
Właściciel konia musiał być w pobliżu.
Niespodziewanie ktoś rzucił się na Ernana. Likwidator zrobił parę koziołków wraz z napastnikiem. Zaskoczony atakiem, wylądował pod rywalem. A raczej rywalką.
- Nora - zasyczał.
Spod długiej, zgniłozielonej peleryny wyłoniła się ręka dzierżąca sztylet.
Vivian wrzasnęła, widząc lśniący nóż.
Zdobywczyni zamarła, zaskoczona krzykiem.
Ernan wykorzystał okazję. Wytrącił ostrze z ręki przeciwniczki, po czym przekręcił się, sprawiając, że kobieta znalazła się pod nim. Chwycił jej ręce i siłą docisnął je do ziemi.
- Złaź ze mnie, sukinsynie! - warknęła wojowniczka.
- Nie wyrażaj się przy dziecku, zdziro - syknął, po czym ugryzł się w język. Spojrzał na wystraszoną córeczkę - Chcesz pomóc, Vi?
Dziewczynka nieśmiało skinęła głową.
- Wróć się do naszego konia. Przy siodle jest lina. Przynieś ją.
Vivian posłusznie ruszyła z powrotem do rumaka.
- Wy, Likwidatorzy, schodzicie na psy - prychnęła Zdobywczyni.
- Zamknij się, jeśli ci życie miłe.
- Ostatnio byłeś milszy - udała oburzenie.
Ernan przewrócił oczami. Pilnie obserwował jak Vivian wraca do niego, ciągnąc za sobą linę.
- Nie ruszaj się, jeśli nie chcesz, żebym połamał ci ręce - warknął do Nory, puszczając jej nadgarstki.
Siłą przekręcił ją na brzuch i spętał jej ręce. Powinien zabić Zdobywczynię. Natychmiast. Ale nie chciał, by Vivian patrzyła jak odbiera życie. Wtedy w Nirnin... Miał zamiar zamordować Norę, nie zważając na córkę. Jednak, kiedy zobaczył jak się wystraszyła, gdy w ich stronę poleciał nóż... Nie. Nie mógłby zabić na jej oczach.
Zajął się bronią Zdobywczyni.
- Przestań mnie macać! - oburzyła się, gdy przesunął dłonią po jej udzie, szukając jakiegoś ukrytego ostrza.
Ernan uśmiechnął się łobuzersko. Złośliwie przesunął dłoń nieco wyżej. Zapłacił za ten gest porządnym kopniakiem w pierś. Na chwilę zaparło mu dech.
- Może nauczysz się trzymać łapy przy sobie - warknęła białowłosa.
- A podobno, to rude są wredne - jęknął.
- Debil - syknęła Nora, wiercąc się.
- Przyznaj, że mnie lubisz - uśmiechnął się nieco, podnosząc Zdobywczynię z ziemi.
- Widzę, że wrócił ci dawny humor - mruknęła.
- Przy tobie nie umiem być poważny. Za bardzo lubię patrzeć, jak się wściekasz.
Morven zaciągnął ją do swojego konia. Tam posadził Norę pod drzewem, a sam zajął się rozpalaniem ogniska. Vivian zaciekawiona przysiadła obok niego i zaczęła uważnie mu się przyglądać.
Ciemności powoli ogarniały okolicę.
Ernan dorzucił drwa do ogniska, by dało więcej ciepła. Zerknął na Zdobywczynię, która mordowała go wzrokiem.
- Niestety, spojrzeniem się mnie nie pozbędziesz - zarechotał, układając się wygodnie na ziemi. Oparł głowę na siodle i spojrzał na córkę, która zaczęła trzeć zmęczone oczka. Dziewczynka ziewnęła, po czym położyła się przy Ernanie i wtuliła się w niego. Morven zawahał się. Po chwili otulił córkę swoim płaszczem. Kątem oka zerknął na Norę, która pozwoliła głowie swobodnie opaść na ramię.
W końcu sam zamknął oczy i poddał się zmęczeniu.

◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇

Ernan ocknął się wczesnym rankiem. Ostrożnie wyplątał się z uścisku Vivian i wstał. Dzieczynka twardo spała, podobnie Zdobywczyni. Morven poszedł na drugi koniec stawu, by tam spróbować złowić jakąś rybę, nie budząc przy tym córki i Nory. Zaklął w duchu, widząc jak mętna była woda. Nie można było dostrzec dna ledwie dwa kroki od brzegu. Korzystając z faktu, że miał wysokie, skórzane buty, wszedł do wody, aż sięgała mu do połowy łydek. Wziął do ręki jeden z noży do rzucania, które miał przypięte do pasa, otulającego jego biodra. Skupił się. Liczył, że pomimo ograniczonej widoczności coś uda mu się złapać. Stał przez dłuższą chwilę w zupełnym bezruchu i czujnie obserwował gładkie lustro wody. W końcu wziął zamach i rzucił ostrze w stronę cienia, krążącego przy powierzchni. Niestety chybił, przez co znów był zmuszony do ćwiczenia cierpliwości.
Czekał i czekał, ale tym razem szczęście nie chciało się do niego uśmiechnąć. Zawiedziony wrócił do miejsca, gdzie czekała na niego córka. Zamarł, dostrzegając tylko Vivian.
- Vi? - rozejrzał się - Gdzie jest białowłosa?
- Poszła sobie.
- Jak to poszła?
- Poprosiła mnie, żebym oddała jej rzeczy - wzruszyła drobnymi ramionami - Po chwili wstała i sobie poszła.
Ernan złapał się za głowę i zaczął kląć w myślach.
- Jesteś zły? - Vivian wlepiła w niego swoje brązowe oczka.
- Nie, Vi - westchnął ciężko, opierając palce na nasadzie nosa - Nie jestem zły. Po prostu... Ta kobieta mogła ci coś zrobić...
- Ale była taka miła...
- Posłuchaj, maleńka - ukucnął i spojrzał jej w oczy - Nie możesz być, aż tak ufna.
- Czemu?
- Nie każdy jest dobry, Vi. Zawsze znajdą się ludzie, którzy wykorzystają twoją ufność - wyprostował się - Po prostu unikaj rozmów z obcymi, dobrze?
Pokiwała głową.
Ernan rozejrzał się jeszcze raz, ale nie dostrzegł Zdobywczyni.
- Chodź. Jedziemy dalej.

Uwaga! Tekst o rudych nie miał na celu nikogo urazić. Jeśli ktoś jednak poczuł się dotknięty, to bardzo przepraszam 😔. Mam nadzieję, że mi wybaczycie 🙂 Powtarzam, że nie chciałam nikogo obrazić. Do nexta 👋

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top