34.

- Chyba cię pojebało! - ryknął Donowan.
- Nie wyrażaj się - odparł Ernan ze stoickim spokojem - Vivian jest w ogrodzie.
- Tatuś się znalazł, psia mać!
Ernan przewrócił oczami.
- Wujku? - łypnął na Glostera, który od początku nie odezwał się nawet słowem.
- Nie ma mowy - mruknął - Mała zostaje z nami.
- Powinna być przy ojcu - wtrącił Zethar.
- Jesteś po jego stronie, wuju?! - oburzył się Donowan.
- Dajcie spokój - westchnął Ernan - Chcę się zająć małą.
- Tylko dlaczego dopiero teraz? - prychnęła Devira.
- Właśnie! - warknął Donowan - Stwierdziłeś, że nareszcie dojrzałeś do roli ojca? Czemu akurat teraz się zjawiłeś, a nie kiedy Akira była w ciąży?!
- Bo o tym nie wiedziałem, do cholery! - ryknął Ernan.
- Co? - zdziwili się wszyscy oprócz Zethara.
- Kochałem Akirę! Ale ona mnie nie.
- Ale przecież... - wydukał Donowan.
- Byliśmy pijani - mruknął Ernan, opierając palce na nasadzie nosa - Tak wyszło...
- Tak wyszło? - oburzył się Donowan - Przez ciebie moja siostra nie żyje!
- Przecież to nie ja nałożyłem jej sznur na szyję!
- Ale ty zrobiłeś jej dziecko!
- Kochała się ze mną dobrowolnie! Do niczego jej nie zmuszałem! Gdyby powiedziała jedno, zasrane "nie", do niczego by nie doszło!
- A! Czyli uważasz, że jesteś bez winy? Może jeszcze powiesz, że Akira cię zgwałciła?!
- Gdyby którekolwiek z was wysłało wiadomość, że będę mieć dziecko, to bym wrócił, choćbym miał przejść na piechotę całe Naughton i Elesaid!
- To teraz nasza wina?!
- Ty się już lepiej zamknij - warknął Ernan.
- Bo co?
- Bo ci się odwdzięczę za powitanie pięścią. Tylko, że ty skończysz gorzej.
- Może się przekonamy?
- Donowan! - ryknęła Devira - Dość.
Młody Ibor łypnął na matkę. Nagle machnął pięścią w stronę twarzy Ernana. Likwidator bez problemu powstrzymał jego dłoń. W ciągu sekundy dopadł sztylet i docisnął ostrze do gardła Donowana.
- No dawaj - syknął Ibor - Pokaż na co cię stać.
Ernan patrzył mu prosto w oczy. Wystarczyłby jeden ruch.
Przesunął oręż na policzek młodzieńca.
- Nie zabiję cię. Bądź co bądź, byliśmy przyjaciółmi. Braćmi - powiedział chłodnym głosem, pozbawionym jakichkolwiek emocji - Ale jeszcze raz podnieś na mnie rękę, a potnę ci ten pyskaty ryj.
Puścił Donowana, a nóż schował za pasek. Wyprostował się i ręce splótł za sobą. Zmierzył wzrokiem Glostera i Devirę.
- Chcę się zająć Vivian - powiedział spokojnie - Jestem to winien i jej, i Akirze.
Gloster zerknął na żonę.
- Możesz zabrać Vivian, ale tylko pod jednym warunkiem.
- Jakim?
- Masz co jakiś czas się z nią pokazywać. Jeśli będzie cała i zdrowa, i będzie chciała z tobą być...
- Chyba sobie żartujecie?! - wrzasnął Donowan - Chcecie oddać Vivian w ręce mordercy?!
Zethar i Gloster unieśli brwi i spojrzeli na niego wymownie.
Policzki Donowana stały się czerwone. Nerwowo podrapał się po karku.
- E... To znaczy...
Ernan parsknął śmiechem, widząc jego zakłopotanie.
- Ty już lepiej nic nie mów, bo się pogrążysz jeszcze bardziej.
- Zamknij się, Ernan.
- Bo co mi zrobisz?
- Pomogę ci, obijając ten twój krzywy dziób.
- O, dowcip ci się wyostrzył. A nie, czekaj... To miała być groźba? - zarechotał.
Donowan poczerwieniał, tym razem ze złości. Zacisnął pięści.
Ernan pokręcił głową, nie tracąc uśmieszku z twarzy.
- Oj, nie uczysz się na błędach.
Nagle oberwał od Zethara otwartą dłonią, prosto w głowę.
Na usta Donowana wkradł się pełny satysfakcji uśmieszek.
- Ty też chcesz oberwać? - mruknął Zethar.
- Nie, nie - uniósł ręce w obronnym geście.
- Idę po małą - powiedział Ernan, ruszając w stronę drzwi, prowadzących do ogrodu.
Rzucił Donowanowi triumfalny uśmieszek i uderzył go ramieniem, przechodząc obok.
- Chuj - syknął Ibor pod nosem.
- Nawzajem! - zawołał Ernan, znikając za drzwiami.

◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇

Ernan cierpliwie czekał przy swoim ciemno-gniadym wierzchowcu.
Mała Vivian żegnała się z rodziną. Zethar podszedł do syna. Uśmiechnął się lekko. Po chwili milczenia, uścisnęli się mocno.
- Przepraszam... - szepnął Ernan.
- Za co?
- No, że... Szkoliłem się w Naughton, a nie z tobą...
- Nie za to byłem zły.
- A... Za co?
- Bo powiedziałeś, że chcesz być taki jak ludzie, którzy są samotni. Nie mają nic, o co mogą walczyć, dbać. Żyją tylko dla siebie i pieniędzy, i czerpią przyjemność z zabijania. Bałem się, że staniesz się... mordercą doskonałym. Bez sumienia, bez uczuć. A twoim jedynym kompanem byłaby Śmierć.
- Cóż... Teraz mam ją - spojrzał na dziewczynkę, tulącą się do Glostera - Boję się, że... - spojrzał na Zethara - Że nie będę dobrym ojcem...
Zethar uśmiechnął się łagodnie.
- Miałem te same obawy, kiedy się dowiedziałem, że Keira jest w ciąży. Wychowałem się na ulicy. Ojca poznałem mając prawie trzydzieści lat na karku - poklepał Ernana po ramieniu - Ale podjąłem wyzwanie. I chyba dałem radę, prawda? - zaśmiał się - Uważaj na siebie, synu. I na małą.
Ernan uśmiechnął się nieco. Uśmiech szybko spełzł z jego ust, gdy dostrzegł Donowana odprowadzającego Vivian.
- Gotowa? - spytał dziewczynkę.
- Tak - uśmiechnęła się szeroko.
Ernan wsadził ją na konia, po czym wlepił swoje brązowe ślepia w Donowana, mordującego go wzrokiem.
Wyciągnął do niego rękę.
- Lepiej uścisnąć sobie dłonie, niż dać po mordzie - mruknął, po czym uśmiechnął się - Wystarczy okładanie się po twarzach na powitanie. Żegnać możemy się, jak ludzie.
- Mówił ci ktoś, że jesteś idiotą?
- Ty - uśmiechnął się szerzej - Setki razy.
- I nadal to do ciebie nie dotarło? - zmarszczył brwi.
- Wierz mi lub nie, ale dotknęła mnie śmierć Akiry - ściszył głos - Kochałem ją i straciłem. Nie chcę utracić też przyjaciela.
Spojrzenie Donowana złagodniało. W końcu uścisnęli się przyjaźnie. Jak za dawnych lat.
- Strzeż jej, jak oka w głowie - szepnął Ibor do ucha Ernana - Błagam.
- Włos jej z głowy przy mnie nie spadnie - Morven poklepał Donowana po plecach, po czym odsunął się od niego.
Pomachał Glosterowi i Devirze. Wskoczył na konia. Jedną ręką objął córkę, a drugą chwycił wodze, po czym ściągnął łydkami rumaka.
Zerknął jeszcze na ojca i rodzinę Iborów. Westchnął ciężko. Stracił już drugą kobietę, którą kochał ponad własne życie...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top